Nowy "Glina", nowy świat. Kultowy serial wrócił i jest ciekawie
Minęło ponad 20 lat od momentu, gdy Maciej Stuhr wsiadł do "wózka" Jerzego Radziwiłłowicza i Jacka Braciaka i dołączył do "zabójców". "Glina" stał się serialem kultowym, a jego powrót wywołał sporo emocji. Jak prezentuje się nowy sezon?
Dla jednych "Glina" to produkcja kultowa. Co tu dużo mówić: Radziwiłłowicz w roli głównej, Pasikowski za kamerą i ta muzyka Michała Lorenca. Dla innych, którzy niekoniecznie lubowali się w polskich produkcjach kryminalnych, serial z gatunku nieco dziaderskich, gdzie twarde chłopy rozwiązują zagadki kryminalne, a biedne kobietki są najczęściej ofiarami przemocy. "Glina", jak na produkcję o statusie kultowej, wywoływał różne emocje. Czy tak będzie i tym razem, gdy po ponad 20 latach SkyShowtime prezentuje "Nowy rozdział"?
Na te seriale czekamy!
W kontynuacji serialu ponownie w rolach policjantów z Wydziału Zabójstw Komendy Stołecznej Policji widzimy Macieja Stuhra jako Artura Banasia i Jacka Braciaka jako Jóźwiaka. Do ich doświadczonego zespołu dołącza aspirant Tamara Rudnik, w którą wciela się Nela Maciejewska. Jeden z najlepszych ruchów tej produkcji, to przyznajmy już na samym początku. Serialowa Tamara to wyjątkowo ciekawa postać, która nadaje tej historii autentyczności, luzu. Napisana jest bardzo ciekawie, a jej największym plusem jest to, że wyłamuje się z tego oklepanego schematu bycia świeżakiem w policyjnym światku. Choć w pierwszym odcinku głównie nosi kawę i przestawia auto "zabójców" (tak już w pierwszym sezonie "Gliny" nazywali siebie funkcjonariusze), to od razu widać, że zna swoje miejsce i swoją wartość, i bardzo szybko ją udowadnia.
Pierwsze trzy odcinki rozpisane są dość ciekawie. Powiedzmy o rzeczy najważniejszej: wraca Jerzy Radziwiłłowicz jako Andrzej Gajewski - kiedyś bezkompromisowy nadkomisarz, teraz już emerytowany dziadek i amator dobrej kuchni. Nie będziemy (i nie możemy) zdradzać, co dzieje się z nim w serialu, ale cierpliwi dostaną jeszcze wiele scen z jego udziałem. Gajewski, uczestnicząc w niewielkiej stłuczce, miesza się w sprawę, która odsłoni skomplikowane powiązania w przestępczym światku stolicy. Jedna zbrodnia, szereg ofiar, mnóstwo relacji pomiędzy bohaterami - dobrze się to ogląda na samym początku mimo tej paskudnej sepii nałożonej na fantastyczne zdjęcia Piotra Lenara i Magdaleny Górki.
To już nie są te czasy, że trzeba dokładać sztuczny deszcz w niemal każdej scenie, żeby uczynić ją bardziej klimatyczną i dramatyczną. Lenar i Górka tak świetnie prowadzą kamerę i tak ciekawie przedstawiają dzięki swojej pracy Stuhra, Braciaka i Maciejewską, że pierwsze trzy odcinki ogląda się wyjątkowo przyjemnie, bez większego czepiania się samej historii, w której pojawia się absolutnie wszystko: żołnierze o skrajnie prawicowych poglądach, podejrzani właściciele zakładu pogrzebowego, luksusowo żyjące panie do towarzystwa, gangsterzy i nawet białoruscy szpiedzy.
Serial zbudowany jest tak - wzorem starego "Gliny" - że Tamara, Banaś i Jóźwiak będą prowadzić nie tylko jedną, skomplikowaną sprawę. Pojawienie się tych kolejnych powoduje już jednak ból w klatce piersiowej. Szczególnie, gdy dostajemy wątki ze... sztuczną inteligencją i generowanymi w AI wideo pewnej pięknej vlogerki. Tu trudno nie zgrzytać zębami, że ktoś za bardzo odleciał. Wkrada się dużo uproszczeń, skrótów i widz trochę się w tych zawiłych sprawach zaczyna gubić. Finalnie jednak można przyznać, że "Glina. Nowy rozdział" wypada dobrze, a - jak wiadomo - powroty po wielu latach nie należą do najłatwiejszych.
Cieszy ponowne odkrywanie aktorów, którzy byli związani z "Gliną" przed laty. Wracają m.in. Agnieszka Pilaszewska, Anna Cieślak, Mariusz Bonaszewski... Będzie sentymentalnie dla fanów produkcji z 2003 r. Pojawią się również nowe postacie, w które wcielą się aktorzy, którzy nieczęsto jednak pojawiają się w serialowych, niesztampowych produkcjach. To m.in. Adrianna Biedrzyńska, Jacek Bursztynowicz, Renata Dancewicz, Jerzy Fedorowicz, Olgierd Łukaszewicz czy Joanna Sydor. Cieszy też, że dialogi w serialu pisano z dużą uwagą, by nie przekroczyć granicy śmieszności i żenady, o co tak łatwo w kryminalnych produkcjach. Stuhr i Braciak pięknie dojrzeli w "zabójcach".