Friz i Wersow wzięli ślub. Kasetę z wesela postanowili pokazać w kinach
Lubicie te momenty, kiedy impreza rodzinna wydaje się dobiegać końca, a wtedy ktoś wyciąga z półki kasetę VHS i proponuje obejrzenie wesela Grażyny i Janusza? Tak możecie się poczuć, idąc do kina na film "Friz i Wersow. Miłość w czasach online".
Piątek, 3 października, warszawskie kino, godzina dziesiąta rano. Zebraliśmy się tutaj po to, żeby być świadkami przysięgi małżeńskiej Karola Wiśniewskiego i Weroniki Sowy. Jeśli ktoś zna powód, dla którego tych dwoje nie powinno wstąpić w związek małżeński, niech powie teraz lub zamilknie na wieki! Nie wstaje nikt. Fani influencerów jeszcze śpią. Na sali jest za to kilku mężczyzn około pięćdziesiątki. Niecodzienny widok jak na film z wesela Friza i Wersow. Pewnie też będą pisali recenzje.
Najgorętsze premiery filmowe nadchodzących tygodni
Jest także kilka dziewczyn w wieku tęskniącym za nastoletniością. Widać, że to produkcja dla nich. Pierwsze łzy wzruszenia leją się bowiem z ich oczu jeszcze przed planszą tytułową. Będą chłonąć każdą klatkę produkcji i zauważać każdy detal dwóch sukni ślubnych Weroniki. Ale na razie cofnijmy się do czterdziestu dni przed ceremonią, by nieco przedstawić bohaterów tego trzymanego w ścisłej tajemnicy wesela.
Pierwsze filmy weselne powstawały tuż po wynalezieniu kamery VHS. Czyli kilkadziesiąt lat temu. Wtedy nagrania zazwyczaj prezentowały niezgrabne zlepki scen przedstawiających jedzenie rosołu, pierwsze tańce bez najważniejszych ich momentów, bo ktoś wciął się w kadr i uroczyste przemówienia.
Z upływem lat te dzieła domowej kinematografii ewoluowały, zmieniały nośniki, formę. Coraz bardziej profesjonalne, krótsze, dobrze zmontowane i rejestrowane przy użyciu nowinek współczesnej techniki. Dronów, gimbali, z bogatszym wyborem czcionek do napisów. A piszę o tym wszystkim, bo Friz i Wersow wznieśli właśnie ów gatunek na jeszcze wyższy poziom. Najwyższy być może, bo zaprosili widzów na film ze swojego wesela do kin.
Umówmy się, recenzowanie filmu "Friz & Wersow. Miłość w czasach online" ma tyle samo sensu, co autoalarm w fiacie multipli. To produkcja tylko i wyłącznie dla fanów dwójki popularnych influencerów, którzy przyjmą ją z otwartymi ramionami i zapewne zapełnią kina tak samo jak niedawny film o Buddzie (ze zwiastunów przed seansem filmu o Wiśniewskich wynika, że już za chwilę do kin trafi kolejny film o Buddzie, a konkretniej o przekrętach influencerów). Jeśli więc komuś ciśnie się na usta pytanie: "po co wpuszczać do kin coś takiego?", właściwszym byłoby zapytanie się o to, czemu tak późno. Wiem, wiem, przecież pobrali się dopiero w lipcu.
Od typowego filmu z wesela, "Friz & Wersow. Miłość w czasach online" różni się tym, że samego wesela jest tutaj właściwie niewiele. Trochę przygotowań do Dnia Zero, przysięgi małżeńskie, pierwszy taniec, montażowa scena z tańców i hulanek – i to właściwie wszystko. Produkcja została obmyślona tak, by zapoznać widza z czterdziestoma dniami poprzedzającymi właściwą imprezę i pokazanie zapełnionego po korek grafiku tytułowych bohaterów.
Niby na horyzoncie najważniejsza impreza życia, a tu jeszcze trzeba zorganizować event na 12 tysięcy widzów, nagrać piosenki na płytę, zakończyć najbardziej ambitny projekt internetowy poszukujący przyszłych influencerów i skoczyć do Wiednia, żeby kupić obrączki. Dni do wesela odliczane są właśnie tymi aktywnościami Friza i Wersow.
Produkcja w reżyserii Krystiana Kuczkowskiego nie traci czasu na zapoznanie widza z postaciami Karola Wiśniewskiego i Weroniki Sowy. Jak przystało na film dla ich fanów, resztą widzów nie jest zainteresowany i nawet nie udaje, że powstał dla kogoś więcej niż dla subskrybentów głównych bohaterów. Nie ma w tym niczego złego, szczególnie że tych subskrybentów jest na tyle, by film odniósł kasowy sukces. Jeśli jednak ktoś zaplątany do kina chciałby dowiedzieć się czegoś więcej o weselnej dwójce, stoi na straconej pozycji i pozostaje mu jedynie obserwowanie Friza i Wersow w peaku ich kariery w trakcie wykorzystywania możliwości, na które sobie przez lata zapracowali.
Jeśli ktoś oczekuje po "Friz & Wersow. Miłość w czasach online" kinowego rozmachu – wszak film został wprowadzony do kin – może porzucić oczekiwania, bo niczego takiego tutaj nie znajdzie. Produkcja równie dobrze mogłaby zadebiutować na kanale YouTube. Trochę to rozczarowujące, bo autorzy mogliby trochę poszaleć i wykorzystać możliwości dawane im przez duży ekran, ale z drugiej strony po co? Wspominam więc jedynie o tym na wypadek, gdyby ktoś łudził się, że może w swoim nowym przedsięwzięciu bohaterowie wyjdą poza ograniczenia małego ekranu telefonu komórkowego. Nie. To porządna produkcja na YouTube.
Nie zdziwi też chyba fakt, że dokument o miłości Friza i Wersow to hagiografia na temat państwa Wiśniewskich. Jakiekolwiek brudki na ich temat zostają tu szybko zamknięte w szafie, którą stara się uchylić Friz, by pokazać składzik z dziadostwem, którego nie ma gdzie indziej upchać. Przez chwilę pobrzmiewają tu więc echa słynnej sceny z serialu "Beckham", w której David naciska na Victorię, by powiedziała prawdę, ale to jedyne takie próby w całym filmie.
Kończy się to wszystko kłótnią narzeczonych, bo, jak tłumaczą, oni też się czasem kłócą, ale gdyby żar tej sprzeczki oceniać w skali od 1 do 10, należałoby postawić jakieś minus pięć. Warto też dodać, że bohaterowie nie unikają trudnych pytań. A właściwie jednego trudnego pytania, na które odpowiedź to z grubsza: mamy to gdzieś. I to zdaje się koniec jakichkolwiek kontrowersji, jakie znalazły się w filmie "Friz & Wersow. Miłość w czasach online". No może jeszcze trochę dziwnie wypadła pierwsza scena, w której pojawia się córka pary, Maja. Oto po kilku minutach "kłótni" Friza i Wersow, telefonów załatwianych z wygodnej pozycji siedzącej na kanapie i chodzenia po kuchni, okazuje się, że mała Maja siedziała cały czas w kojcu sama, zamknięta w innym pokoju, gdy rodzice zajęci byli swoimi sprawami.
"Friz & Wersow. Miłość w czasach online" daje też trochę do myślenia. Zastanawiam się na przykład, jak wyglądał projekt pudełka na weselną pizzę zaprojektowanego przez Wersow, bo nie pokazano go ostatecznie w filmie. I czy wszystko w porządku z pracą u pana nagrywającego piosenkę Wersow, który zasugerował Frizowi, że ten nie potrafi śpiewać. Była to ostatnia scena z jego udziałem.
Trudno oceniać na poważnie weselny film Friza i Wersow, więc pozostawiam go bez oceny. A jeśli projekt pokazania w kinach filmu ze swojego wesela wypali, to być może wkrótce państwo Wiśniewscy zaproszą nas wszystkich do kin na oglądanie zdjęć z ich miesięcznego wypadu na trekking w Chinach. Jeszcze się na taki chyba nie wybrali, ale wszystko przed nimi. Najlepszego na nowej drodze życia, życzy autor.
Łukasz Kaliński
Jak się kręci erotyczne sceny w polskim filmie? Marta Nieradkiewicz o "Trzech miłościach", castingu i intymności na planie. A Piotr Domalewski o "Ministrantach", Kościele i hipokryzji. O tym w specjalnym odcinku Clickbaitu z festiwalu filmowego w Gdyni. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: