Dorosły Kevin wraca do domu? Columbus: tego nie da się powtórzyć
Kim dziś byłby Kevin McCallister? Macaulay Culkin snuje wizję dorosłego bohatera, a reżyser Chris Columbus podkreśla, że "Kevin sam w domu" działa do dziś dzięki autentyczności i obsadzie, której — jego zdaniem — nie da się powtórzyć.
Z okazji 35-lecia "Kevina samego w domu" Macaulay Culkin i reżyser Chris Columbus po raz pierwszy w karierze usiedli razem do publicznej rozmowy o filmie, który stał się jednym z najważniejszych świątecznych tytułów w historii kina. Spotkanie odbyło się w Academy Museum w Los Angeles i towarzyszył mu specjalny pokaz produkcji. Jak podkreślali obaj twórcy, dopiero po tylu latach znaleźli moment, by wspólnie wrócić do początków, kulis i możliwej przyszłości kultowej opowieści o Kevinie McCallisterze.
Columbus cofnął się pamięcią do chwili, gdy scenariusz Johna Hughesa trafił w jego ręce. Był to dla niego moment przełomowy - wcześniej zrezygnował z pracy nad "W krzywym zwierciadle: Witaj, Święty Mikołaju", przyznając wprost, że nie potrafi dogadać się z Chevym Chase’em. Jak sam wspominał, telefon do Hughesa z informacją, że nie jest w stanie dalej pracować przy tamtym filmie, wydawał się końcem jego reżyserskiej drogi. Los chciał jednak inaczej.
Najlepsze filmy na święta
"Kevin sam w domu" okazał się gigantycznym sukcesem i do dziś pozostaje świątecznym klasykiem. Columbus tłumaczy jego fenomen poczuciem ponadczasowości — zarówno wizualnej, jak i emocjonalnej. Ogromną rolę odegrały też słynne pułapki, które ośmioletni Kevin zastawiał na złodziei Harry’ego i Marva. Reżyser przyznał, że były realizowane tak realistycznie, iż podczas prób kaskaderskich śmiech często zamierał widzom w gardle. "Za każdym razem, gdy kaskaderzy wykonywali numer, to wcale nie było zabawne. Patrzyliśmy na to i mieliśmy wrażenie, że oni nie żyją" - wspominał.
Również aktorzy nie unikali ryzyka. Joe Pesci, którego bohaterowi zapala się głowa, długo odmawiał założenia specjalnej ochronnej czapki. Dopiero demonstracja z udziałem dziewięcioletniej córki producenta Marka Radcliffe’a - która bezpiecznie przeszła "próbę ognia" - przekonała go, że nie grozi mu niebezpieczeństwo. Daniel Stern z kolei naprawdę miał na twarzy tarantulę, ale nie mógł krzyczeć, bo pająk mógłby zareagować agresją. Krzyk dodano więc dopiero w postprodukcji.
Podczas spotkania nie zabrakło też tematu kontynuacji serii. Culkin i Columbus zakończyli swoją przygodę z cyklem na "Kevinie samym w Nowym Jorku" z 1992 r., podczas gdy kolejne części powstawały już bez ich udziału. Columbus nie ukrywał krytycznego stosunku do późniejszych odsłon, mówiąc wprost, że seria została jego zdaniem zepsuta już od trzeciej części.
"Seria została później wskrzeszona w naprawdę złych sequelach. Przykro mi to mówić, ale kompletnie to zepsuto - zaczęło się od trzeciej części i od tamtej pory było już tylko gorzej" - podkreślił Wskazywał m.in. na nadużywanie linek kaskaderskich, które odbierały scenom autentyczność. Culkin dodał z przekąsem, że problemem był też brak oryginalnej obsady.
Aktor zdradził jednak, że od jakiegoś czasu chodzi mu po głowie własny pomysł na sequel. Wyobraża sobie dorosłego Kevina jako samotnego ojca, który nie potrafi porozumieć się z dzieckiem. W jednej wersji historii znów przez przypadek zostawia syna samego, w innej - robi to celowo, wierząc, że właśnie to ukształtowało go w dzieciństwie. Role się odwracają, a Kevin staje się ofiarą pułapek własnego dziecka. Dom miałby tu być metaforą drogi do odbudowania relacji.
Columbus podchodzi do takich pomysłów ostrożnie. Jak przyznał, przez lata słyszał setki koncepcji na powrót serii, ale jego zdaniem miałoby to sens tylko wtedy, gdyby wrócili wszyscy kluczowi aktorzy - Culkin, Pesci i Stern. "To, że Kevin sam w domu wciąż działa, wynika z poczucia ponadczasowości - zarówno w wyglądzie filmu, jak i w jego klimacie" - mówił.
Reżyser wspominał, że kiedyś rozważał historię o Harrym i Marvie wychodzących z więzienia po 20 latach i szukających zemsty, tym razem na dorosłym Kevinie i jego dziecku. Ostatecznie doszedł jednak do wniosku, że magia filmu była nierozerwalnie związana z obsadą w konkretnym momencie życia i nie da się jej powtórzyć.
Spotkanie zakończyło się pytaniami od dzieci z widowni. Culkin opowiadał z uśmiechem o tym, jak jego własne dzieci oglądają film, nie zdając sobie sprawy, że ich ojciec gra główną rolę. Dla nich produkcja nie nazywa się "Kevin sam w domu", tylko po prostu "Kevin".