Kilkadziesiąt kilogramów później
Od jakiegoś czasu dużo mówi się o wielkim powrocie gwiazd kina akcji ery VHS. Za sprawą „Niezniszczalnych” nagle przypomniano sobie o Lundgrenie, Van Damme’ie czy Robertsie, którzy ku zdumieniu niektórych nadal żyją. Ba, mają się całkiem nieźle. Do tego grona oldtimerów należy niewątpliwie także *Steven Seagal. Jest tylko jedno „ale”. On nigdy nie odszedł.*
29.05.2012 17:45
Seagal, podobnie jak wspomniana trójka, święcił tryumfy głównie w latach 90. Kiedy skończyły się propozycje grania w dużych produkcjach, zaczął występować w niskobudżetówkach przeznaczonych zazwyczaj na rynek DVD. Do tej kategorii zalicza się „Niebezpieczny człowiek”. Jednak w odróżnieniu od niedawnych dokonań Seagala, film Keoni’ego Waxmana to zaskakująco dobry kawał rozrywki na przyzwoitym poziomie dla niewymagających.
Waxman nie udaje, że robi ambitne kino i od początku do końca jest w tym cholernie konsekwentny. „Niebezpieczny człowiek” to ni mniej ni więcej jak 90 minut bezpretensjonalnego kina akcji, które w dzieciństwie pewnie większość z was oglądała tonami, korzystając z dobrodziejstw osiedlowej wypożyczalni wideo. Nie ma tu miejsca na fabularne niuanse, aktorską ekwilibrystykę czy formalne mambo-dżambo. Naskórkowa fabuła to jedynie pretekst do pokazania efektownych strzelanin, zaskakująco krwawych bijatyk, eksplozji i Seagala pastwiącego się nad bandziorami, którzy mieli pecha wejść mu w drogę.
W przeciwieństwie do kumpli z branży, w stosunku do Seagala czas nie był łaskawy. Niestety, miłość do Aikido przegrała ze słabością do hamburgerów. Od kilku lat zamiast porządnie dać komuś po ryju z półobrotu - jak to robił z gracją w „Nico” czy „Wygrać ze śmiercią” - aktor woli wpakować w swoich przeciwników kilka magazynków. Podobnie jest w „Niebezpiecznym człowieku”, choć znalazło się tu kilka scen, w których Seagal rozpaczliwie próbuje udowodnić, że wciąż potrafi przylać. Sprowadza się to głównie do kiepsko markowanych ciosów i szybkiego montażu maskującego fakt, że gruby i sapiący karateka najlepsze czasy ma już za sobą.
To nic. Mimo tych dodatkowych kilkudziesięciu kilogramów Seagal w roli samotnego, rzucającego raz po raz czerstwym onelinerem mściciela sprawdza się świetnie. Jest bezlitosną, milczącą górą mięsa na widok, której szumowiny robią w gacie. I o to chodzi. Propozycja wystąpienia w „Niezniszczalnych 3” wydaje się czymś nieuchronnym.