Udane ekranizujcie komiksów można policzyć na palcach jednej ręki. „Batman” Tima Burtona, „Sin City” Roberta Rodrigueza...kto jeszcze? Do tego elitarnego grona dołączył właśnie film „300”, efektowna kinowa wersja kultowego komiksu Franka Millera.
„Powrót Mrocznego Rycerza”, obrazkowa opowieść Millera starzejącym się człowieku – nietoperzu, zmagającym się z upływem czasu oraz własnymi obsesjami, zainspirował zresztą Burtona do nakręcenia swojej sugestywnej wizji mrocznego rycerza, mocno odbiegającą od pastelowego ujęcia znanego z seriali czy wcześniejszych komiksów. Niepokorność i oryginalność w ujęciu znanych zdawałoby się tematów, to coś co już na zawsze miało pozostać wizytówką twórcy „Sin City”.
O komiksowej wersji bitwy pod Termopilami Frank Miller myślał od lat. W czwartym wieku przed naszą erą zaledwie trzystu żołnierzy króla Sparty Leonidasa, stawiło opór wielomilionowej armii perskiej. Wielodniowa, dzielna obrona tej garstki straceńców przeszła do legendy . Ta opowieść to wręcz idealny materiał na epos, a mało która ze sztuk współczesnych kocha epikę tak jak komiks.
Frank Miller opracowując tę historię zrezygnował tym razem z eksperymentów z psychologią bohaterów, stawiając na czystą akcję, klasyczną opowieść o bohaterstwie i poświęceniu. Film Zacka Snydera („Świt Żywych Trupów”) jest chyba najwierniejszą ekranizacją komiksu jak kiedykolwiek powstała. To w zasadzie ożywione obrazki papierowego oryginału (swoją drogą, czyż film to nie w samym założeniu „ożywiony” komiks?).
Choć Frank Miller, inaczej niż przy ekranizacji „Sin City”, zrezygnował z współ reżyserowania filmu, jego udział w produkcji jest nie do przeoczenia. Snyder jest tu pokornym wykonawcą woli mistrza. Większość scen rozgrywa się… w wygenerowanej komputerowo scenografii. Zrezygnowano z naturalnych plenerów by ekranowa rzeczywistość idealnie współgrała z komiksową estetyką.
Film jest z pozoru bardzo brutalny, nie brakuje w nim i stosów trupów (jak najbardziej dosłownych) , brutalnych scen walki czy wielokrotnych dekapitacji. Jednak dzięki wspomnianym zabiegom, świat, który oglądamy jest bardzo umowny. Krew bryzga, a my czekamy aż na ekranie pojawi się napis „plask”. Brutalność, mimo, że wszechobecna, jest tu jednak pozorna. Psychologia postaci, jak to w dobrym eposie, sprowadzona jest do działania – bohaterowie wyrażają się poprzez akcję, to ona ich określa. Trudno więc powiedzieć o aktorach coś więcej niż, że są bardzo…hmm…męscy.
Ta apoteoza męskości, jest tu interesująca. Jest przejawem wręcz homoerotycznej fascynacji. Z jednej strony mamy idealnych, wysportowanych, umięśnionych Spartan, z drugiej zróżnicowaną masę różnorakich stworów pod wodza androgynicznego Kserksesa. Który model męskości zwycięży?
Klucz „genderowy” to oczywiście tylko jeden ze sposobów „ugryzienia” tego filmu. Jednak „300” to przede wszystkim rewelacyjne batalistyczne widowisko, przez ponad dwie godziny niepozwalające puścić nam oparcia fotela. Fascynujący stroną wizualną, daje jednocześnie tę niesamowitą, a w kinie już coraz rzadszą, radość ze świadomości uczestnictwa w akcji. Czyżbyśmy wszyscy byli Spartanami?