Młodzi i Film: Krótkie jest lepsze, czyli o koszalińskich shortach
O shortach na 32. Koszalińskim Festiwalu Debiutów Filmowych Młodzi i Film.
Dlaczego w Polsce krótkie filmy są znacznie lepsze niż pełnometrażowe debiuty kręcone przez tych samych twórców? Czy to system finansowania i realizowania filmów nie pozwala młodym artystom na pełne wyrażenie siebie, czy problem jest znacznie bardziej prozaiczny i wynika po prostu z nieumiejętności zapanowania nad dużym materiałem? Na przestrzeni kilku zdań trudno rozstrzygać takie kwestie, można już jednak pozwolić sobie na postawienie dowcipnej tezy, że w Polsce krótkie jest lepsze. Realizowane w ciągu ostatniego roku shorty są dopracowane, interesujące, intrygujące i odważne; dobrze napisane, nieźle zagrane, niebanalne pod względem formy i interesujące na poziomie treści. Znakomicie obrazuje to selekcja fabularnych krótkich metraży dokonana na potrzeby tegorocznego – 32. Koszalińskiego Festiwalu Debiutów Filmowych Młodzi i Film.
Zasyp mnie pomysłami, bym się w nich utopiła
Coraz większa ilość młodych twórców zdaje sobie sprawę, że okrajanie narracji dramatu psychologicznego do trzydziestu minut jest jedną z najtrudniejszych rzeczy, jakiej można się podjąć. Wybierają zatem nieco inną drogę i obchodzą system realizując oryginalną formalnie błyskotkę, dzięki czemu jej treść często można analizować w znacznie bardziej wielowymiarowy i dowolny sposób, niż fabuły dramatów. Na tegorocznym festiwalu zostały pokazane dwa krótkie filmy, które udowadniają, że świadome operowanie sztucznością może przerodzić się w opowiedzenie historii pełnej kontekstów i autentycznych emocji.
Pierwszym z nich jest film „Jak głęboki jest ocean?“ Filipa Syczyńskiego, drugim „The Big Leap“ Kristoffera Rusa – jeden zrealizowany przy użyciu metrów ogrodowej folii, styropianu i wytwornicy do scenicznego dymu; drugi będący owocem efektów specjalnych. Surrealizm idzie ramię w ramię z nowymi technologiami w imię stworzenia nowej filmowej jakości. Film Syczyńskiego to ubrana w baśniowy entourage historia o samotności, relacjach między starzejącym się ojcem a dorastającym synem i lękach, jakie napędzają życia ich obu. Krótki film Rusa (z Arkadiuszem Jakubikiem) nie jest powrotem do mitów i legend, ale futurystyczną satyrą na ekonomiczny kryzys panoszący się na świecie. Ważny jest fakt, że debiutującego reżysera stać na ironię, której natura poskąpiła wielu dojrzałym twórcom wyrywającym sobie włosy z głowy podczas prób realizacji społecznie krytycznych filmów.
Trzydzieści minut u psychoanalityka
Z psychologicznymi dramatami piętnującymi ludzkie wady i słabości znakomicie radzi sobie tylko Julia Kolberger. Po świetnym „Jutro mnie tu nie będzie“ (2010) filmografię reżyserki uzupełniła pełna ironii psychodrama „Mazurek“ ze znakomitą Kingą Preis w roli głównej. Sportretowany przez Kolberger fragment z życia patchworkowej rodziny, która musi się zmierzyć z własnymi błędami i fantazjami dorastającej córki na temat tego, czym jest dojrzałość, to film świetnie napisany i wyreżyserowany. Kolberger ma ogromny talent do mnożenia napięcia i prowadzenia aktorów przez meandry życiowych rozczarowań.
Zupełnie nie radzi sobie z tym Arkadiusz Biedrzycki, którego ciekawy projekt padł ofiarą zbyt krótkiego metrażu. „Częstotliwość drgań“ to historia o młodej kobiecie, która zaczyna zdawać sobie sprawę, że porzucenie własnego dziecka może być dla niego lepsze, niż jej bohaterskie udawanie, że może być niego kochającą matką. Idea filmu jest bardzo ciekawa, ale jej rozwinięcie wymaga znacznie więcej ekranowego czasu, niż miał na to Biedrzycki. Etiuda, która powstała, otarła się tylko o psychologię i autentyzm.
Co mężczyźnie wiedzą o dziewczynach, a kobiety o chłopcach?
Powyższe pytanie usiłowało sobie zadać dwoje młodych twórców – Aleksandra Terpińska i Filip Gieldon. Ona zrealizowała lekki, zabawny, ale zarazem klimatyczny oraz inteligentny krótki film o dojrzewających chłopcach na wakacjach w lesie, on krótko opowiedział o lesbijskim one-night-stand. „Pocałunek“ Gieldona to historia o dziewczynie, która budzi się po imprezie w łóżku... innej dziewczyny. Nie pamięta nic na temat minionej nocy i uparcie wypiera podejrzenia na temat tego, że zdradziła swojego chłopaka. Jest w filmie Gieldona spora doza psychologicznego realizmu, broni się on jednak głównie znakomitą kreacją Agnieszki Żulewskiej – jednej z utalentowanych polskich aktorek młodego pokolenia.
Drugą z nich jest bez wątpienia Justyna Wasilewska, która fenomenalnie zagrała w pełnych niedopowiedzeń, trzymających w napięciu jak najlepszy thriller i poruszających, jak pełnowymiarowy melodramat „Granicach wytrzymałości“ Marka Marlikowskiego. Historia o determinacji i życiu, które zmienia się w brutalną arenę walki w chwili, gdy jesteśmy na to najmniej przygotowani zbliża wymowę filmu Marlikowskiego do tej, jaka wyłania się z „Areny“ Martina Rotha. Rozgrywająca się w Bieszczadach nowela o młodym mężczyźnie (Marcin Kowalczyk z „Jesteś Bogiem“), który chce nauczyć się życia, ale nie wie, od czego zacząć, ma w sobie klimat rodem z amerykańskich filmów, których akcja rozgrywa się w górach Catskills (wspomnijmy „Do szpiku kości“ Debry Granik). Film Rotha nie jest do końca udany, ale reżyser ma w sobie potencjał, który warto rozwijać.
Sen jednej nocy
O dalszy rozwój kariery powinna też powalczyć Elżbieta Benkowska, której „Olena“ przyjechała do Koszalina niemal prosto z Cannes, gdzie była pokazywana w konkursie krótkich metraży. Historia ukraińskiej pary podróżującej przez Polskę do Szwecji jest filmem niezłym i zwiastującym, że Benkowska może być w przyszłości reżyserką tworzącą niebanalne portrety interesujących kobiet. Nie ma w jej filmie taniego feminizmu, jest wielka siła, jaką odnajduje w sobie bohaterka, kiedy decyduje się uczynić krok, który zmieni jej życie znacznie bardziej niż wyjazd do innego kraju.
Podczas gdy ona rezygnuje z pielęgnowania poczucia winy, odnajduje je w sobie bohater „Zabicia ciotki“ Mateusza Głowackiego. Krótka ekranizacja powieści Andrzeja Bursy nie ma nic wspólnego z opartym na niej filmem Grzegorza Królikiewicza z 1984 roku, bo jest oryginalnym przepisaniem prozy na medium filmowe. Głowacki dowodzi, że młodzi ludzie potrafią patrzeć na świat inaczej i opowiadać historie w sposób, jaki nie śnił się starszym twórcom. Może więc będzie on jednym z tych, którym uda się nakręcić dobry debiut pełnometrażowy? Zapewne, jeśli tylko w drodze na plan nie straci niebanalnego poczucia humoru, jakim teraz operuje i wyczucia stylu, który sprawia, że jego film jest jedną z łatwiej zapadających w pamięć krótkich produkcji pokazywanych na ekranach kin tego lata.