Recenzje(Nie)dyskretny urok pozorów

(Nie)dyskretny urok pozorów

"Walentynki" Garry'ego Marshalla są niczym olbrzymie pudło czekoladek: zróżnicowane nadzienie w głodowych porcjach nie pozwala rozkoszować się żadną z nich dłużej niż pięć sekund. Jemy więc i jemy, mieszając marcepan z ajerkoniakiem, toffi z gorzką czekoladą, aż ostaje się sterta błyszczących sreberek. Ból brzucha jest już tylko naturalną koleją rzeczy.

14.04.2010 17:16

W tym wypadku o umiar niezwykle trudno: blisko dwadzieścia gwiazd i gwiazdeczek walczy o naszą uwagę w równorzędnych epizodach. Nie trzeba być matematycznym omnibusem, by przeliczyć ile ekranowego czasu przypada każdej z nich podczas dwugodzinnego seansu. Bohaterowie zmieniają się jak w kalejdoskopie, a usilna kondensacja ich perypetii kończy się nieuniknioną trywializacją każdego z rozpoczętych wątków. Żałować jest czego. Pośród standardowych historyjek o miłości, przyjaźni i zdradzie znalazło się bowiem miejsce dla epizodu gejowskiego, pierwszego seksu nastolatków czy kryzysu w pięćdziesięcioletnim małżeństwie. Odwaga? Ależ skąd. Rozwinięcie każdego z owych zagadnień sprowadza się do maślanego spojrzenia lub wstrzemięźliwego hasła.

Największym grzechem "Walentynek" nie jest jednak zaniechanie, a absolutny brak oryginalności względem konkurencyjnych produkcji. Nie dość, że film Marshalla stanowi zbiór męczących klisz i ogranych patentów, to w swym ogólnym założeniu jest ubogim kuzynem rewelacyjnego "To właśnie miłość". Niby konstrukcja ta sama, a jednak budulec dalece mniej szlachetny. Już nazwiska mówią sporo : Alba, Lautner, Biel, Kutcher, Dempsey... To przede wszystkim ładne buzie, dopiero w drugiej kolejności aktorzy. Ze swych powinności wywiązują się nieliczni: jest Anne Hathaway jako seksowny wulkan energii, Julia Roberts w... wojskowym mundurze i jej siostrzenica Emma, zbawienny powiew świeżości. Tylko tej trójce udaje się zachować własną tożsamość pośród patetycznych sloganów i politycznej poprawności, które atakują z każdego kadru.

Uległość jest tu bowiem podstawą - Marshall nie próbuje polemizować z miłością, jak zrobił to Richard Curtis we wspomnianym "To właśnie miłość". Miast tego, autor "Pretty Woman" i "Uciekającej panny młodej" składa sztywny pokłon jej powierzchowności, celebrując komercyjne święto wręczania kwiatków i bombonierek. Akcja rozgrywa się w obrębie walentynkowej doby, a ta stanowić ma wystarczające usprawiedliwienie do szafowania uczuciami. Co potem, gdy ucichną fanfary? O to nikt już nie pyta. Grunt to zachować pozory.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)