Popierał Trumpa w wyborach. Takiej nagrody się chyba nie spodziewał

Kennedy Center Honors to przyznawane od 1978 roku prestiżowe wyróżnienia za całokształt twórczości i wkład w kulturę amerykańską dedykowane artystom scenicznym. Gala jest transmitowana w telewizji CBS i zawsze ma swojego hosta, prowadzącego. Był nim m.in. wybitny dyrygent i kompozytor Leonard Bernstein, była też córka prezydenta, Caroline Kennedy. W tym roku gospodarzem uroczystości został Donald Trump.

Amerykański prezydent pojawił się na scenie trzy razy, rozpoczynając i zamykając show, a także po przerwie. Wspominał również każdego artystę w nagranych wcześniej filmach, które były wyświetlane przed wręczeniem każdej z nagród. W tym roku wyróżnieni zostali piosenkarz country George Strait, brytyjski tenor oraz aktor sceniczny i musicalowy Michael Crawford, piosenkarka, afroamerykańska gwiazda ery disco z lat 70. - Gloria Gaynor oraz... Sylvester Stallone.

W swoich komentarzach Trump nie szczędził komplementów nagrodzonym, ale pozwolił sobie na kilka uwag w swoim stylu: "Fantastyczny wieczór. Naprawdę dobrze się dziś bawimy. Znam tak wiele osób na tej widowni. Niektóre dobre. Niektóre złe. Niektóre szczerze kocham i szanuję. Niektórych po prostu nienawidzę".

Zapowiadając nagrodę dla Sylvestra Stallone, Donald Trump powiedział: "Niektórzy z nich mieli legendarne niepowodzenia, o których można było przeczytać w gazetach. Ale niczym Rocky Balboa pokazali nam, że trzeba iść naprzód, po prostu iść naprzód".

Stallone nie może się pochwalić jakimiś większymi dokonaniami scenicznymi. Pod koniec lat 60. dorabiał jako statysta w teatrach. Wspierał jednak Donalda Trumpa w wyborach. Po wybraniu Trumpa na prezydenta powiedział z mównicy: "Mamy do czynienia z naprawdę mityczną postacią. Nikt na świecie nie byłby w stanie dokonać tego, czego on dokonał, więc jestem pod ogromnym wrażeniem. (…) Kiedy George Washington bronił swojego kraju, nie miał pojęcia, że ​zmieni świat. Można sobie tylko wyobrazić, jak świat wyglądałby bez niego. Wiecie, co wam powiem? Mamy teraz drugiego Jerzego Waszyngtona".