Kevin Smith postanowił jednak zrobić kontynuację swojego magnum opus, które otworzyło mu drzwi do wielkiej kariery, sławy i pieniędzy.
"Clerks - Sprzedawcy" został zrobiony za śmieszne pieniądze przez grupkę przyjaciół. Nic nie wskazywało na to, że zrobiony amatorskimi środkami film osiągnie status kultowy. Przez projekcję w kinach studyjnych, festiwal w Sundance oraz zainteresowanie i późniejszą dystrybucję kierowaną przez Miramax "Sprzedawcy" stali się ulubionym filmem ówczesnych dwudziestolatków zafascynowanych popkulturą. Rozprawy o "Gwiezdnych wojnach", komiksach i seksie oralnym to tematy klucze dla tamtego pokolenia i tematy, które Smith - jako jedyny współczesny twórca - umiał podać w odpowiednim sosie. Doskonały dialog, genialne dowcipy i świetne pointy to znak firmowy tego niesamowitego twórcy, którego (znaku, a nie twórcy... choć twórcy też) nie mogło zabraknąć i w "Clerks - Sprzedawcy II".
Randal i Dante - w pierwszej części 20-latkowie, teraz powyżej trzydziestki - nadal gadają o tym samym, bo przecież ludzie tak łatwo się nie zmieniają. Dlatego też, poza tymi wszystkimi śmiesznymi momentami, druga część "Clerks" zadaje całkiem istotne pytanie. Beztroskie i olewcze podejście do życia nie gryzie się w żaden sposób z naturą dwudziestolatka, ale czy przystoi trzydziestolatkowi? Smith mówi, że oczywiście, bo beztroska nie wyklucza dojrzałości i jest to piękne podsumowanie. Ta miła konstatacja przekłada się także na sam film, bo choć to beztroski kawałek kina, to cholernie dojrzały.