Adam Ferency zbagatelizował objawy. Przez 10 minut był w stanie śmierci klinicznej
Jest jednym z najbardziej znanych aktorów polskiego kina i teatru. Wielu zna jego głos z dubbingowanych produkcji – od "Ja, Klaudiusz" po "Shreka", audiobooków czy słuchowisk radiowych. To także reżyser teatralny. Życie prywatne Adama Ferencego samo w sobie jest materiałem na monodram czy film. 5 października artysta świętuje urodziny.
Adam Ferency urodził się 5 października 1951 roku w Warszawie. W 1976 roku ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie i jeszcze w tym samym roku wystąpił na scenie Teatru Dramatycznego w reżyserowanym przez Gustawa Holoubka spektaklu "Karykatury". Po jakże fortunnym debiucie nie związał się jeszcze z Teatrem Dramatycznym na stałe – swoje miejsce, na początku kariery – znalazł w prowadzonym przez Tadeusza Łomnickiego Teatrze na Woli.
Kultura WPełni: Juliusz Machulski o filmach swojego życia i Polsce
To tam, w 1977 roku, zagrał pierwszą dużą rolę - Joka Skokicia/Hamleta, w "Przedstawieniu 'Hamleta' we wsi Głucha Dolna" w reżyserii Kazimierza Kutza. W 1981 roku przeszedł do Teatru Współczesnego i pozostał tam do roku 1994, kiedy to powrócił do Teatru Dramatycznego. Niezwykle owocna była współpraca Adama Ferencego z Antonim Liberą – tłumaczem, reżyserem, a w latach 1996-2001 kierownikiem literackim w Teatrze Dramatycznym.
To w spektaklach Libery – wybitnego znawcy twórczości Samuela Becketta – Ferency stworzył szereg znakomitych kreacji, między innymi jako Willie w "Szczęśliwych dniach" czy Pozzo w "Czekając na Godota". Kreacje Beckettowskie to perły wśród artystycznych dokonań aktora.
Jeszcze pracując w Teatrze Współczesnym, Ferency zadebiutował jako reżyser – w 1993 roku wystawił "Hollywood, Hollywood" Davida Mameta.
W filmach zaczął grywać pod koniec lat 70. Jako aktor drugoplanowy pojawiał się w dziełach z nurtu kina moralnego niepokoju - w "Aktorach prowincjonalnych" Agnieszki Holland z 1978 roku czy w "Przypadku" Krzysztofa Kieślowskiego z 1981, "Matce Królów" Janusza Zaorskiego z 1982 roku.
Znakomitą kreację stworzył w "Przesłuchaniu" Ryszarda Bugajskiego, jednym z najsłynniejszych polskich "półkowników" (filmów odłożonych na półkę ze względu na cenzurę). Z czasem aktora zaczęto kojarzyć z rolami UB-eków, złoczyńców, wszelkiej maści czarnych charakterów. Jak sam powiedział: "Jak ktoś jest niski, łysy i kwadratowy, to nie może być pozytywnym bohaterem". Nawet użyczając głosu, częściej bywał antagonistą – na przykład w "Shreku" był perfidnym Lordem Farquaadem. Pewnym wyjątkiem była rola kamerdynera w sitcomie "Niania".
Lista artystycznych osiągnięć Adama Ferencego jest długa. Udzielając wywiadów, artysta mówi nie tylko o swojej pracy w kinie, teatrze czy telewizji, ale i z niezwykłą szczerością opowiada o osobistych walkach – także z własnymi słabościami.
"Całe życie piłem"
W podcaście "WojewódzkiKędzierski" Adam Ferency mówił o swoim zawodzie. Wspomniał, że już w szkole podstawowej interesowało go aktorstwo. Potem – mała dygresja: "Trzykrotnie mnie wyrzucano ze szkoły za alkohol".
W środowisku artystycznym ciągoty Ferencego do kieliszka były jedną z tajemnic poliszynela. Dziś aktor mówi o tym otwarcie. Chociaż przez wiele lat nie dopuszczał myśli, że jego relacja z alkoholem była toksyczna.
Parę lat temu opowiedział o spotkaniu z fanami. Zjawił się na nim pijany, mówił niewyraźnie i nie na temat, zbyt politykując. Choć samych opinii wyrażonych podczas feralnego spotkania się nie wstydzi, to z samego zachowania nie jest dumny.
Swojego alkoholizmu już nie neguje. Zdaje sobie też sprawę, że jego zaglądanie do kieliszka wpłynęło na jego wizerunek w branży. "Na pewno część osób myślała, że z Ferencym będą problemy, że przyjedzie na plan pijany, spóźniony, że nie nauczy się tekstu" – wyznał podczas rozmowy z Dawidem Dudko.
Powiedział, że "całe życie pił". Postanowił z nałogiem walczyć, ale jest to nie lada wyzwanie. I, póki co, sukces umiarkowany. W programie "Daję słowo. Maciej Orłoś", na antenie TVP1, Adam Ferency nieopatrznie wspomniał, że alkoholizm ma zalety. Samo stwierdzenie wywołało więcej kontrowersji niż medialne doniesienia o sięganiu po napoje wyskokowe.
"Żadnych kolorowych tuneli, nic, zero"
Lata popijania miały wpływ na zdrowie Adama Ferencego. W lutym 2016 roku, podczas próby teatralnej, aktor zaczął źle się czuć. Zbagatelizował niepokojące objawy i wrócił do domu. Tam już się pogorszyło do tego stopnia, że nie mógł tego dłużej ignorować. Aktor przeszedł rozległy zawał. Przez 10 minut był w stanie śmierci klinicznej.
"Żadnych kolorowych tuneli, nic, zero, nie miałem żadnych wzruszeń. Niczego sobie nie wyobrażałem. Ciemność i cześć" – wspominał. Mówił też: "Jak otworzyłem oczy, widzę, że żona przy mnie siedzi, ja się świetnie czuję. Mówię do niej: która godzina? A ona mówi, że piąta rano. Ja na to: cholera jasna, mam o 10 próbę. (…) Wtedy zobaczyłem, że jestem przywiązany, podłączony pod jakieś aparaty, powiedziała z czułością: nie dzisiaj. Pomyślałem wtedy sobie: rany boskie, chyba miałem zawał".
Śmierć kliniczna, 10 minut "na tamtym świecie" to dla wielu ludzi moment przełomowy. Ale czy dla Adama Ferencego? Nie nastąpił większy duchowy przełom. Nie zmienił się stosunek do religii, zagorzały ateista nie stał się człowiekiem wierzącym. Postanowił jednak wziąć się za swoje zdrowie.
Rzucenie papierosów nie było trudne. Po 47 latach palenia wystarczyło obiecać sobie, że to koniec. I po wszystkim. Z alkoholem to o wiele trudniejsze. W jednym z wywiadów mówił pół żartem, pół serio: "[Lekarze] powiedzieli, że tylko trochę alkoholu, zapytałem, co to znaczy ‘trochę’. Kieliszek wina. Jest pewien problem, bo ja nie piję wina. (…) Lekarz mówi: jedna miarka wódki. Pytam, co to miarka. Odpowiedział: czterdziestka. Jest pewien kłopot, bo ja piję pięćdziesiątki. (…) To już nie lepiej co piąty dzień wypić pół litra? (…) Zrobiłem z tego teatr. W końcu jestem aktorem".
Anegdot w opowieściach artysty nie brakuje. Kiedyś, nie przy okazji wspomnianego zawału, ale wcześniej, Adam Ferency spotkał profesora Zbigniewa Religę. Później wspominał: "On nawet mnie operował, podobno, bo oczywiście mnie uśpili. Na pewno piłem z nim wódkę. Przed".
Jak się kręci erotyczne sceny w polskim filmie? Marta Nieradkiewicz o "Trzech miłościach", castingu i intymności na planie. A Piotr Domalewski o "Ministrantach", Kościele i hipokryzji. O tym w specjalnym odcinku Clickbaitu z festiwalu filmowego w Gdyni. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: