Tomasz Radziewicz dla WP: Będę wymyślać potwory na pełen etat© WP.PL | Beata Kitowska

Tomasz Radziewicz dla WP: Będę wymyślać potwory na pełen etat

Grzegorz Kłos
30 grudnia 2018

- O czym chcesz rozmawiać? - odzywa się głos w słuchawce.
- O sprawach granicznych. King Kong czy Godzilla?
Cisza. Krótka. - No k...a, i to rozumiem.

Jana Kochanowskiego w Gdańsku. W każdym mieście jest taka ulica. Skupy złomu, warsztaty samochodowe, obskurne baraki. Brak chodnika. To właśnie tu między torami a kilkupiętrowym pustostanem mieści się pracownia Tomasza Radziewicza.

Spod jego dłuta wyszli Piłsudski, Jan Paweł II i Lech Kaczyński. Jego rzeźby znajdują się w Izraelu i Szwecji. Wykładał też na ASP. Dużo osiągnął jak na swój wiek.

Jednak Radziewicza od dzieciństwa najbardziej kręcą potwory. Żywe trupy, mutanty, cyborgi. Ma na nie klientów w Chinach, Australii czy Ameryce. I zapewnia, że dopiero się rozkręca.

Grzegorz Kłos: To w końcu jak. King Kong czy Godzilla?

Tomasz Radziewicz: Zdecydowanie Godzilla. King Kong to po prostu wielka małpa. Tu, poza odtworzeniem jakiejś ekspresji czy interpretacją, niewiele zdziałasz. Natomiast Godzilla była wykreowana od początku do końca przez artystów ze studia Toho. Kiedy byłem mały, bardzo działała na moją wyobraźnię. Zresztą nie tylko ona. Była też przecież Gamera…

… wielki żółw broniący Japonii.

- Tak! Byłem w niej zakochany. Do tego stopnia, że próbowałem ją odtwarzać. Zresztą Godzillę i Mechagodzillę też. Miały różne ulepszenia, pancerze z pozłotka, wysuwane szufladki z kablami. Wszystko z plasteliny. Jedni strugali koniki, ja lepiłem potwory.

Wychowałeś się w wypożyczalni wideo?

- Nie, bo nie mogłem sobie na to pozwolić. Pochodzę z Bartoszyc, z bardzo skromnej rodziny. Takie rzeczy jak odtwarzacz wideo czy VHS-y były dla nas nieosiągalne. Inspirowały mnie przede wszystkim plakaty wiszące w witrynie kina Orzeł. Przychodziłem tam wieczorem z kartką, przykładałem do szyby i przerysowywałem te stwory kawałek po kawałku.

Kino?

- Oczywiście. Filmy oglądane na dużym ekranie były dla mnie ogromnym bodźcem. Mama kolegi pracowała w kinie i wpuszczała mnie za darmo tylnymi drzwiami. To tam zobaczyłem po raz pierwszy "Terminatora". Byłem tak wniebowzięty, że nawet nie potrafię tego opisać. Zresztą ciągle pochłaniam filmy, bo to nieprzecenione źródło inspiracji.

Widać to w twoich odlewach. Ksenomorfy, zombie, monstrum Frankensteina, orki, człekokształtne rodem z "Planety małp". Nawet postacie, które swobodnie mogłyby pojawić się u Disneya.

- Tak, zrobiłem wiele wzorów. Świetnie się sprzedają, hitem wciąż są małpy. Mam klientów w zasadzie na całym świecie. Od Chin po Stany Zjednoczone. Nie ukrywam, popularność stworów trochę mnie zaskoczyła. Ale od jakiegoś czasu podskórnie czułem, że to jest rynek i to ze specyficznym klientem. Kolekcjonerzy mają bardzo wysokie wymagania, ale równocześnie za jakościowy produkt zapłacą więcej. Ja im to daję.

Zaczęło się od projektu statui promującej grę "Wiedźmin 3: Dziki Gon"? Pokazywano ją w 32 krajach.

- Mniej więcej. Tak naprawdę zaczęło się od figury dołączonej do edycji kolekcjonerskiej "Dzikiego Gonu". Kiedy pracowałem przy Geralcie, uświadomiłem sobie, że sprawia mi to wielką frajdę. A świadomość, że na świecie jest ogromna przestrzeń, w której działają wybitni artyści, tacy jak Steve Wang (m.in. efekty specjalne w "Predatorze" – G.K.) czy Simon Lee, tylko dodała mi skrzydeł.

Powoli zacząłem zdawać sobie sprawę, że świat, który był mi w dzieciństwie tak bliski, a który przez lata edukacji na polskich uczelniach wyparłem, jest płaszczyzną, gdzie chcę się wyrażać jako artysta.

Oczywiście w moich pracach już wcześniej zaczął dominować większy detal. Widać to choćby na przykładzie Remusa z Kościerzyny czy Neptuna stojącego w gdańskim Kwartale Kamienic.

No właśnie. Zanim na nowo "odkryłeś" potwory i rozpocząłeś współpracę z CD Projekt Red, postawiłeś kilka pomników – Jana Pawła II w Przemyślu czy Deynę przy stadionie Legii.

- Owszem. Choć w liceum plastycznym jeszcze przez rok czy dwa przynosiłem na zajęcia swoje stwory. Kiedy do kin wszedł "Dzień sądu" zrobiłem Terminatora z różnych materiałów. Naturalnie pukano się w czoło. No bo kto to widział? Trzeba przecież rysować martwą naturę, ptaszki. Więc sukcesywnie tłamszono we mnie te fascynacje i starano się wybić z głowy "dziecinadę".

I to jest absurd. Gdyby taka sytuacja miała miejsce w Stanach, to moja droga życiowa i kariera zapewne potoczyłyby się inaczej. Tam jest przestrzeń dla takich działań i pasjonatów jak ja. Może zainteresowałby się mną jakiś agent? Może dziś pracowałbym już przy kilku znany projektach filmowych? Ale wierzę, że wszystko jeszcze przede mną. Tworzyć można wszędzie.

Masz na koncie współpracę z Neville'em Page'em, projektantem postaci m.in. do "Avatara".

- Moja rzeźba Wiedźmina była pokazywana w wielu krajach i siłą rzeczy zrobił się wokół niej szum. Spodobał się agentowi Neville'a, który zaproponował, aby wykonał jeden z projektów Page'a do remake'u filmu "Interkosmos". W ten sposób przy współpracy z moim kolegą powstała figura w futurystycznym skafandrze. Rzeźba ostatecznie trafiła do LA i dziś spoczywa na półce u Neville'a. Wiązałem z tym projektem wielkie nadzieje, ale nic z tego nie wyszło. Dziś tak naprawdę nie wiem dlaczego. Kto wie, może kiedyś temat wróci? W tej branży nic do końca nie wiadomo. Czasami się śmieję, że mój angielski był wtedy za słaby i po prostu się nie dogadaliśmy.

Teraz intensywnie uczysz się angielskiego.

- Od półtora roku. Język w tej branży to podstawa. Zrozumiałem, że bez tego nic nie osiągnę. Wtedy też nie byłem jeszcze tak aktywny w mediach społecznościowych. Dziś na Instagramie obserwuje mnie wiele osób z całego świata. Także ludzie z branży, z którymi wymieniam się informacjami. Konsekwentnie wgryzam się w temat, jeżdżę na konwenty i uczę się poruszania w tym świecie. To chyba najwyższy czas, abym zatrudnił agenta. Nie mogę już samemu wszystkiego ogarniać.

Wszystkie figurki, główki i popiersia, które tu widzisz, to mała próbka moich możliwości. Zaledwie preludium tego, co zamierzam stworzyć.

W Hollywood?

- Oczywiście. Czemu nie? Dziś współpracuję z CD Projekt Red, Platige Image czy Deep Blue. Więc nic nie stoi na przeszkodzie. Staram się podchodzić do życia bardzo pragmatycznie. To, czym się teraz zajmuję, to etap pośredni. Moim celem jest praca wyłącznie przy konceptach do filmów, gier czy kolekcjonerek. Chcę wymyślać potwory na pełen etat. Wierzę też, że w tej dziedzinie mam dużo do zaoferowania. Bardzo często ludzie, którzy się tym zajmują, nie mają przygotowania rzeźbiarskiego. W przeciwieństwie do mnie. Poza tym praca z pasjonatami jest czymś fantastycznym.

We wrześniu w Namysłowie zostanie odsłonięty twój kolejny Piłsudski. Więc na razie nie rzucasz pomników?

(Śmiech). Niby dlaczego? Żyjemy przecież w Polsce! Kochamy pomniki, a ja kocham je rzeźbić! Piłsudski? Tak, jestem z niego bardzo dumny. Powstał na 100-lecie odzyskania niepodległości. To zupełnie inna interpretacja tej postaci niż ta z Gdańska. Popatrz na niego, jak on mocno stoi. Zapiera się. Wyprężona pierś, buława, orzeł z otwartym dziobem gotowy do ataku.

Jak Avenger.

- Dokładnie. On oznajmia: jako naród doszliśmy do tego miejsca i się k...a nie cofniemy ani o milimetr. Jeśli masz z tym problem, nie będziemy bierni. Za dużo nas to kosztowało.

Wahałeś się, kiedy przyjąłeś zlecenie na portret Lecha Kaczyńskiego, który zawisł w Sejmie?

- Nigdy nie mieszam polityki z interesem. Jeśli przychodzi do mnie klient, to nie wnikam, czy jest z PiS-u czy PO. Czy jest katolikiem, czy muzułmaninem. Liczy się najwyższy poziom wykonania, frajda jaką z tego mam oraz, ma się rozumieć, ile na tym zarobię. Oczywiście są postacie w historii, których bym nie wyrzeźbił. To chyba jasna sprawa. Ale Kaczyński? W końcu był prezydentem Polski.

Czy się wahałem? Naturalnie. Pomyślałem, że to trudny temat i zaraz ktoś się odpali. Ale potem naszło mnie, że instytucja prezydenta RP od wielu lat jest szargana. Że jako naród jej nie szanujemy. Więc postawiłem sobie za cel zrobić przede wszystkim dobry portret prezydenta Polski. Co mi się udało. Poza tym dostałem szansę, pokazania swojej pracy w Sejmie. Sorry, ale nie każdego tam zapraszają.

A podjąłbyś się teraz zrobienia pomnika Lecha Kaczyńskiego?

- Przyznaję, dziś miałbym dylemat. Bo z jednej strony mógłbym przyjąć zlecenie i pokazać, że można zrobić bardzo dobry pomnik, z szacunkiem dla instytucji prezydenta i osoby zmarłego. Ale z drugiej nie chciałbym, aby moja decyzja wpisała się w polityczny kontekst, gdzie "każdą" ulicę, rondo i fabrykę nazywa się jego imieniem. Bo to akurat, delikatnie mówiąc, jest jakiś obłęd.

Tomasz Radziewicz - rocznik 74. Absolwent Wydziału Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Autor pomników m.in. Józefa Piłsudskiego, Jana Pawła II, Kazimierza Deyny czy figur Stolemów znajdujących się w Kościerzynie. Współpracuje z CD Projekt Red i Platige Image. Projektant postaci i fanatyk kina. Mąż i ojciec.

Źródło artykułu:WP magazyn