Tommy Lee Jones: uparty, wybuchowy i niezwykle zdolny

Tommy Lee Jones: uparty, wybuchowy i niezwykle zdolny
Źródło zdjęć: © East News

15.09.2016 | aktual.: 19.04.2019 21:12

Choć nigdy nie pobierał lekcji aktorstwa, dziś uchodzi za jedną z najlepszych i najbardziej utalentowanych hollywoodzkich gwiazd. Nie ogranicza się zresztą jedynie do grania. Chętnie też pisze scenariusze i nie kryje, że jego marzeniem jest wyreżyserowanie kilku kolejnych filmów.

Tommy Lee Jones – który 15 września skończył 70 lat – sam przyznaje, że nie jest człowiekiem łatwym we współżyciu.

Żenił się trzy razy i otwarcie mówi, że związki go „nudzą”. W pracy ma etykietkę aktora niezwykle zdolnego, ale też upartego, wybuchowego i zawsze stawiającego na swoim. A przy tym dość szczerego i mówiącego to, co myśli. Jim Carrey do dziś pamięta okrutne słowa Jonesa na swój temat.

1 / 6

Zapalony sportowiec

Obraz
© East News

Jones już jako dziecko wykazywał ogromny talent sportowy. Dzięki temu otrzymał stypendium sportowe i mógł kontynuować naukę na wymarzonym Uniwersytecie Harvarda, gdzie dzielił pokój z Alem Gorem, przyszłym wiceprezydentem USA.

Na studiach wciąż grał w futbol i odnosił kolejne sukcesy na boisku, ale wreszcie stwierdził, że chciałby robić w życiu coś innego.

W 1969 roku, z tytułem licencjata z literatury angielskiej w kieszeni, przeprowadził się do Nowego Jorku i zaraz potem zadebiutował na scenie na Broadwayu.

2 / 6

Nie wstydzi się kiepskich filmów

Obraz
© Getty Images

Miał szczęście. Niecały rok po przyjeździe do Nowego Jorku Jones *pojawił się po raz pierwszy na ekranie i to w „Love Story”. *

Później nie był wybredny i występował w rozmaitych produkcjach – również serialach i filmach telewizyjnych – wciąż mając nadzieję, że krytyka wreszcie go zauważy. I faktycznie, po kilku latach wreszcie stał się aktorem rozpoznawalnym. Choć zaliczył wiele wpadek, twierdził, że nie żałuje żadnych swoich decyzji zawodowych.

*- Przez te wszystkie lata zagrałem w kilku kiepskich filmach, ale i tak świetnie się przy nich bawiłem *– mówił w „Zwierciadle”. I dodawał, że właśnie „dobra zabawa” jest tym, co sprawia, że przyjmuje dany scenariusz.

*- Nie zajmuję się niczym, co mnie nie bawi i co nie sprawia mi przyjemności *– kwitował.

3 / 6

Walka z Carreyem

Obraz
© Getty Images

Na planie „Batman Forever” Jones poznał Jima Carreya. Panowie podobno, łagodnie mówiąc, nie przypadli sobie do gustu. Media rozpisywały się o ich konflikcie i starciach na planie.

- Naprawdę chciałem pracować z Tommym, ponieważ jest fantastycznym aktorem – mówił później Carrey. - Jest niezwykły, ale jest też trochę zrzędliwy.

Któregoś wieczoru, po zakończeniu zdjęć, Jones nie wytrzymał.

- Wszedłem do restauracji, przywitałem się, a jego zalała krew. Wyglądał, jakby cierpiał. Wstał, uścisnął mnie i powiedział: „Nienawidzę cię. Naprawdę cię nienawidzę”. Byłem w szoku. A on dodał: „Nie mogę znieść twojej bufonady” - wspominał Carrey. - Od tamtej pory nie chciał ze mną pracować.

4 / 6

Perfekcjonista na planie

Obraz
© Materiały prasowe

Choć Jones uchodzi za aktora trudnego, filmowcy lubią z nim pracować – na planie jest bowiem perfekcjonistą.

- Ja nie lubię improwizacji, nie cierpię grać bez scenariusza i konkretnych wytycznych ze strony reżysera. Wyrobiłem sobie pewien warsztat i takie metody są nie dla mnie* – mówił w „Zwierciadle”. *- Jestem przeciwko chaosowi na planie, ja się w takich warunkach nie sprawdzam, tylko się nimi stresuję.

Dodawał jednak, że nie boi się wyzwań. Nie odstraszają go nawet najbardziej odważne sceny.

- Nie ma mowy o wstydzie – twierdził. - W końcu płacą nam za to, że jesteśmy profesjonalistami, a profesjonaliści nie mają tremy. Po tylu latach w tym biznesie byłoby dziwne, gdybym nadal ją miał. Zresztą ja w ogóle nie należę raczej do wstydliwych.

5 / 6

Reżyserskie próby

Obraz
© AFP

Jones nigdy nie krył, że pociąga go reżyseria. Dlatego nikogo nie zdziwiło, gdy wreszcie sam stanął za kamerą.

- Współpracowałem z pięćdziesięcioma różnymi reżyserami i bacznie obserwowałem ich na planie. To właśnie w ten sposób się uczyłem. Przyglądałem się ich porażkom i sukcesom, starając się nie powtarzać ich błędów – mówił.

Zadebiutował w 1995 roku, telewizyjnymi „Zacnymi kowbojami”, które przeszły bez echa. Ale o dziesięć lat późniejsze „Trzy pogrzeby Melquiadesa Estrady” zaskarbiły mu przychylność krytyki i sprawiły, że Jones chętnie podejmował kolejne reżyserskie próby.

6 / 6

Nie powiedział jeszcze ostatniego słowa

Obraz
© Materiały prasowe

Mimo siedemdziesiątki na karku Jones nie zwalnia tempa. Twierdzi zresztą, że tak długo, jak żyje, nie przestanie być aktorem. Nie myśli też o emeryturze, bo nie uważa się za artystę spełnionego.

*- Zupełnie nie mam poczucia, że osiągnąłem wszystko, co sobie zaplanowałem. Mam zamiar wyreżyserować jeszcze kilka filmów, zagrać w kolejnych, a jeszcze do innych napisać scenariusz. Z naciskiem na reżyserię *– mówił w „Zwierciadle”.

Na razie jednak można go oglądać na wielkim ekranie w filmach „Jason Bourne” i „Mechanik: Konfrontacja”. W przyszłym roku do kin wejdą kolejne dwie produkcje z jego udziałem: „Shock and Awe” oraz „Villa Capri”. (sm/gk)

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)