"Anioł": Ostatni dzień z życia genialnego kolarza
Frank Vandenbroucke miał wszystko. Talent, kondycję, fanów w całym kraju. Ale zrujnował sobie karierę narkotykami. Zmarł w wieku 34 lat w tajemniczych okolicznościach w senegalskim hotelu. Na Warszawskim Festiwalu Filmowym pokazano film inspirowany jego historią.
Urodzony w 1974 roku Vandenbroucke sukcesy święcił w latach 90. W 1999 roku wygrał najsłynniejszy belgijski klasyk Liege-Bastogne-Liege. Belgowie mocno w niego wierzyli. Ale kilka miesięcy po spektakularnym sukcesie został zatrzymany przez francuską policję za rozprowadzanie środków dopingujących. Od tej pory zamiast sukcesów odnotowywał na koncie coraz więcej skandali. Nieudane związki wpędzały go w używki i depresję. Znaleziono przy nim narkotyki i środki dopingujące. Zatrzymano go prowadzącego samochód pod wpływem alkoholu. Kilka razy próbował popełnić samobójstwo, przez co trafił do szpitala psychiatrycznego.
W 2009 roku, na kilka dni przed śmiercią, udzielił wywiadu, w którym zapowiadał, że planuje wrócić do kolarstwa. Wyjechał do Senegalu na wakacje. Nigdy z nich nie wrócił. 12 października świat obiegła szokująca wiadomość – Vandenbroucke zmarł w pokoju hotelowym, po nocy spędzonej z prostytutką. Przyczyną zgonu był zakrzep płucny. Ale wokół śmierci kolarza nagromadziło się sporo sprzecznych doniesień. Jedni twierdzili, że znaleziono przy jego łóżku narkotyki, inni, że w noc swojej śmierci został okradziony przez szajkę, z którą związana była prostytutka. Prawdy pewnie nigdy nie poznamy.
Belgijski reżyser Koen Mortier postanowił zrealizować film o tajemniczym ostatnim dniu życia sportowca. To fabularna historia, oparta na książce Dimitriego Verhulsta "Monologue of Someone Accustomed to Talking to Herself". Niespieszna, oniryczna opowieść okazuje się być upiornym love story, w którym nie może być mowy o happy endzie.
"To, co było między nami, to miłość od pierwszego wejrzenia" – mówi prostytutka na początku filmu. Ale trudno jej uwierzyć. Na ekranie widzimy spotkanie dwóch różnych światów – samotnej Senegalki, która w oczekiwaniu na kogoś, kto wyrwie ją z biedy, sprzedaje swoje ciało, by zarobić na życie, i uzależnionego od narkotyków sportowca, który, choć zaprzepaścił swoją karierę, nadal pławi się w luksusach. Gdy oświadcza się nowo poznanej dziewczynie po kilku godzinach, widzom trudno uwierzyć w jego uczucia. To majaczenie zamroczonego umysłu, którego emocje zmieniają się w zależności od tego, jakie dragi właśnie zażył.
Ale Mortier nie potępia swojego bohatera. Raczej snuje smutną refleksję o tym, jak bardzo różnią się problemy ludzi z Zachodu od tych, jakie mają Senegalczycy. Nie jest to wizja ani odkrywcza, ani tak mocna, jak "Raj: Miłość" Ulricha Seidla, który zszokował widzów okrutną opowieścią o seks-turystyce. Mortier jest subtelny. Nie odmawia swoim bohaterom prawa do miłości. Ale tej między nimi nie ma.
Film pokazywany jest w ramach 34. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Data polskiej premiery nie jest jeszcze znana.
Zobacz także: Rozmowa o polskim kolarstwie w WP Express