Bartosz Żurawiecki: Dlaczego Wschód zastąpi Zachód

Tytułowa bohaterka, nagrodzonego w Locarno, filmu Xiaolu Guo „Chinka” raczej nie budzi sympatii. Rozmawiałem ze znajomymi, którzy rzecz widzieli i większość miała podobne odczucia: Li Mei ich drażniła lub budziła obojętność. Nie byli w stanie przejąć się jej losem. Nie mogli się z nią zidentyfikować. Fakt – Li Mei to „człowiek bez właściwości”. Dziewczyna ani ładna, ani brzydka, ani mądra, ani głupia. Właściwie nudna i przeciętna. Żadna.

Bartosz Żurawiecki: Dlaczego Wschód zastąpi Zachód
Źródło zdjęć: © AP Manana

17.06.2010 17:20

Ale taki sposób pokazania bohaterki, ów behawioryzm w opisie jest jak najbardziej zamierzony i celowy. Zdradza to już angielski tytuł filmu – „She, a Chinese”, czyli „Ona, jakaś Chinka”. Jedna z wielu. Jedna z miliarda. Bo Xiaolu Guo chodzi nie tyle o portret psychologiczny, co o pokazanie, za pomocą jednostkowych losów, fenomenu socjologiczno-kulturowego. Fenomenu, który lud ujmuje w słowach: „Zaleją nas Chińczycy!”. Reżyserka nie epatuje nas imperialną potęgą Państwa Środka, którą oglądać możemy np. w superprodukcjach Zhanga Yimou. Nie chełpi się boomem gospodarczym, ale też nie próbuje poruszyć widza ciężkimi warunkami bytowymi taniej siły roboczej. Wybiera na bohaterkę dziewczynę z zapadłej prowincji, gdzie osoba płci żeńskiej może albo wyjść za wybranego przez rodzinę kandydata, albo uciec do dużego miasta i tu szyć za grosze dżinsy czy inne kurtki w lokalnej fabryce.

Matka wrzeszczy na Li Mei, że wzięłaby się wreszcie do roboty, miejscowy lowelas przewiezie ją na nowym skuterze, a kierowca ciężarówki zgwałci. Dziewczyna się wtedy wkurzy i wyleje na gwałciciela zupę z kluskami. Ale i ten gwałt po niej spłynie. Nie będzie go rozpamiętywać, choć może przyspieszy on decyzję, by spieprzać z zadupia do miasta. W koszmarnej nowochińskiej metropolii Li Mei zostanie prostytutką, co przyjmie z tą samą, niezmienną obojętnością. Wpatrzona w zdjęcie z kalendarza, przedstawiające widok Londynu, zapragnie tam pojechać. I pojedzie. Szybko chwyci język, pozna wdowca, który zaproponuje jej małżeństwo itd. itp.

Co kieruje działaniami Li Mei? Nuda? Marzenia o „lepszym życiu”? Pewnie tak, choć może nie. Bo nie ma w dziewczynie żadnej kalkulacji, żadnych ambicji. Są tylko chwilowe emocje, jest „tu i teraz”, w którym jakoś trzeba się urządzić. Li Mei przenika w różne środowiska i bezwiednie stara się dopasować do warunków. By to przystosowanie przebiegło pomyślnie, musi wyzbyć się własnej tożsamości. Ale nie wydaje się, by bohaterka za czymś tęskniła (domem, rodziną, krajem, przeszłością), by coś wspominała, coś kultywowała. Rzuca brytyjskiego wdowca, bo ten wspomina za bardzo, bo kultywuje pamięć żony zamiast zająć się teraźniejszością. Bo jest za bardzo zakorzeniony.

Różnice między postawą takich imigrantów jak Li Mei, a podejściem np. muzułmanów widać w scenach z udziałem Chinki i jej kochanka przybyłego z Indii. Najpierw kłócą się o wieprzowinę. On mówi, że to zwierzę nieczyste i nie można go jeść. Ona, że jak człowiek głodny to zje wszystko. On chodzi gorliwie do meczetu, wreszcie decyduje się na powrót do kraju, bo nie może odnaleźć się w Londynie. Ona tego nie rozumie. Kultura islamu zaciekle broni swojej tożsamości, dąży wręcz do konfrontacji z kulturą Zachodu. Kultura chińska rozpływa się w świecie, niemal niezauważalnie wypełnia nisze i szczeliny. Bez agresji, bez pretensji, po cichu wchodzi w te wszystkie miejsca, które Zachód porzucił, opuścił, z których się wycofał, bo już „mu się nie chciało”. Kojarzy mi się to ze zjawiskiem osmozy – oni, ci Chińczycy, przenikają w nasz świat, my patrzymy na nich jak na dziwne stwory z innej planety. Film Xiaolu Guo przyjmuje ten dystans, tę obcość, z jaką zachodni widzowie spoglądają na „egzotyczne” przypadki – choć przecież
zrobiony został przez twórczynię pochodzącą z Chin.

Li Mei to także przykład człowieka „nowej ery”. Mobilnego, nastawionego wyłącznie na „chwilę bieżącą”, bez najmniejszych sentymentów odrzucającego przeszłość, historię, tradycje, wszystko, co było. Skondensowanego do prostej egzystencji. Dryfującego tam, gdzie go okoliczności poniosą. Nie przywiązującego się ani do osób, ani do miejsc, ani do uczuć. Dlatego jestem spokojny o los bohaterki, mimo że zostawiamy ją w trudnym dla niej momencie. Tacy ludzie jak Li Mei zawsze znajdą kolejne tymczasowe rozwiązanie.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)