Beznadzieja w kinach. Gwiazdorska obsada, dobre recenzje, a sale puste
"Słychać, że to wina widzów. Uwielbiamy narzekać na zalew sequeli, filmów o superbohaterach i wysokobudżetowych bzdur. A co robimy, gdy pojawi się oryginalny dramat? Ignorujemy go" – czytamy w raporcie z Hollywood przygotowanym przez "New York Times".
"Nie licząc okresu pandemii, tak źle w amerykańskich kinach jeszcze nie było" – napisał Brooks Barnes w raporcie przygotowanym dla "New York Times". Bieżący rok faktycznie pod względem frekwencji może być najgorszym w historii, a przynajmniej od lat 50., kiedy zaczęto prowadzić w Hollywood dokładną ewidencję przychodów ze sprzedaży filmów w kinach.
Dziennikarz informuje, że w październiku kina w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie (w Hollywood oba kraje traktowane są jak jeden rynek) osiągnęły rekordowo niskie wpływy w wysokości 445 mln dolarów. Tymczasem jeszcze w 2019 roku sprzedaż biletów w październiku wygenerowała wpływy sięgające ponad miliard dolarów. Niestety, kina nie odbudowały swojej widowni od czasu pandemii, podczas której doszło do prawdziwej eksplozji popularności platform streamingowych.
Od pięciu lat winą za niską frekwencję w kinach obarcza się właśnie wygodne i tanie serwisy VOD. Dziennikarz "New York Times" zwraca jednak uwagę, że "winnych" obecnego stanu rzeczy jest więcej. Są nimi także widzowie, media, hollywoodzkie wytwórnie i same kina, które "bombardują widzów reklamami". Ale po kolei.
"Kultura WPełni". Daniel Olbrychski nie zamierza milczeć. "Dlaczego miałbym mieć odebrany głos?"
W czasie pandemii Hollywood zerwało z odwieczną praktyką dawania kinom tzw. ekskluzywnego okna czasowego na wyłączność wyświetlania filmów wynoszącego przynajmniej 90 dni. Zamiast tego filmy zaczęły być dostępne do wypożyczania lub kupowania w wersji cyfrowej już nawet po 17 dniach od kinowej premiery. Miał to być jedynie tymczasowy zabieg, ale mimo protestów właścicieli kin, praktyka szybkich premier na VOD wciąż jest stosowana i staje się już niemal regułą.
Zdaniem Brooksa Barnesa, winni są też widzowie. Dziennikarz uważa, że uwielbiamy narzekać na zalew sequeli, filmów o superbohaterach i wysokobudżetowych bzdur. A co robimy, gdy pojawi się oryginalny dramat? Ignorujemy go. Uwielbiamy także narzekać na pogarszającą się jakość kinowych produkcji. A co robimy? Hurtowo oglądamy dużo gorsze, tandetne filmy i seriale produkowane przez platformy streamingowe.
Winę ponoszą też media, które uwielbiają krytykować filmy przed premierą, a potem rozpisywać się o ich finansowych porażkach, co pogrąża je w oczach widzów, którzy często pojęcie "popularność" uważają za tożsame z pojęciem "jakość". Media nauczyły się dobrze zniechęcać, a zapomniały jak zachęcać do oglądania wydarzeń filmowych.
W minionych latach motorem napędowym hollywoodzkich produkcji były hollywoodzkie gwiazdy. Tymczasem w ostatnich trzech miesiącach poległy wszystkie dramaty, komedie, filmy obyczajowe, w których wystąpili: Julia Roberts, Jennifer Lopez, Jennifer Lawrence, Emma Stone, Sydney Sweeney, Margot Robbie, Colin Farrell, Dwayne Johnson, Channing Tatum, Austin Butler, Keanu Reeves, Robert Pattinson i Russell Crowe. Niektóre produkcje były grane niemal przy pustych salach. Na przykład "Po polowaniu" z Julią Roberts i Andrew Garfieldem (raptem 3,2 mln dolarów wpływów w USA przy kosztach produkcji sięgających 70 mln dolarów), "Christy" z Sydney Sweeeney (1,9 mln dolarów) czy "Zgiń kochanie" z Jennifer Lawrence i Robertem Pattinsonem (4,9 mln dolarów).
"Aby odnieść sukces w dzisiejszych kinach, filmy muszą mieć dziś status wydarzenia – czegoś naprawdę wyjątkowego" – napisał Kevin Goetz, autor książki "How to Score in Hollywood". Dlatego takie filmu, jak "Wicked: Na dobre" czy "Avatar: Ogień i popiół" zapewne będą cieszyć bardzo dużą popularnością w kinach. Niestety, na samych tylko blockbusterach kina długo nie pociągną.