Box office USA: Twarde lądowanie premierowych filmów
Pogrom nowości. Najnowsza, wysokobudżetowa produkcja o chłopcu, który umiał latać ("Piotruś. Wyprawa do Nibylandii") nie była w stanie wznieść się na przyzwoity poziom, zaś słynny reżyser *Robert Zemeckis spadł z wysoko zawieszonej liny ("The Walk. Sięgając chmur") niemal na samo dno amerykańskiego box office’u. Na szczycie pozostał "Marsjanin".*
Wytwórnia Warner Bros., w której powstał „Piotruś. Wyprawa do Nibylandii”, specjalizuje się w produkcjach fantasy. To tam powstały wszystkie części „Harry’ego Pottera” oraz „Hobbita”, tam w latach osiemdziesiątych zrealizowano tak kultowe filmy, jak „Excalibur”, „Niekończąca się opowieść” czy „Zaklęta w sokoła”. W poszukiwaniu kolejnego przeboju fantasy wytwórnia sięgnęła po klasykę przez duże K, czyli po powieść szkockiego pisarza J.M. Barriego napisaną na początku XX wieku. „Przygody Piotrusia Pana” były już kilkakrotnie przenoszone na duży ekran, ale spektakularny sukces odniosła tylko animowana produkcja Walta Disneya z 1953 roku. W jej ślady miał pójść „Hook” Stevena Spielberga, jednak mimo 6. miejsca na liście kinowych przebojów w 1991 roku (119,7 miliona dolarów wpływów), film nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Nie tylko finansowych. Do dzisiaj „Hook” uważany jest przez większość krytyków za najsłabszy obraz wyreżyserowany przez Stevena Spielberga.
Historia Piotrusia Pana i Dzwoneczka, choć znana niemal wszystkim dzieciom, wcale nie jest gwarancją sukcesu. A może właśnie w tym tkwi problem. Że jest wszystkim znana. Stąd być może pomysł, aby znaną opowieść przedstawić z tak dużym rozmachem; aby oczarować widza niespotykaną wcześniej w ekranizacjach powieści J.M. Barriego formą. Przygotowano więc budżet godny kolejnej części „Harry’ego Pottera”. „Piotruś. Wyprawa do Nibylandii” kosztował aż 150 milionów dolarów. Niestety, duża część tych pieniędzy przepadnie na zawsze. W ciągu trzech pierwszych dni wyświetlania produkcja Warner Bros. w amerykańskich kinach zarobiła skromne 15,5 miliona dolarów (trzecia pozycja w tym tygodniu). W tej sytuacji nawet świetna postawa filmu poza granicami Stanów Zjednoczonych nie uchroni od finansowych strat. Sukces gwarantuje natomiast kolejna produkcja fantasy wytwórni Warner Bros., którą będzie prequel „Harry’ego Pottera” zatytułowany „Fantastic Beasts and Where To Find Them” (premiera w listopadzie 2016 roku).
Ze stratami muszą się także liczyć producenci filmu „The Walk. Sięgając chmur”. Obraz Roberta Zemeckisa opowiadający historię człowieka, który w 1974 roku przeszedł na linie między wieżami World Trade Center ma wprawdzie dość przeciętny budżet (35 milionów), ale w kinach radzi sobie beznadziejnie. Już przed tygodniem, kiedy trafił na wielkoformatowe ekrany wiadomo było, że sukcesu nie osiągnie. Pierwszy weekend w szerokiej dystrybucji rozwiał wszelkie wątpliwości czy nadzieje. Od piątku do niedzieli film zarobił marne 3,6 miliona dolarów (siódma pozycja). Tym samym „The Walk” znalazł się w gronie dziesięciu tytułów, które rozpowszechniane w ponad 2,5 tysiącach kin w czasie premierowego weekendu osiągnęły najgorszy wynik w historii. Klęska.
Dodajmy, że reżyser „The Walk. Sięgając chmur” to swego czasu jeden z najbardziej kasowych reżyserów w Hollywood. Robert Zemeckis ma na koncie aż osiem tytułów, które znalazły się w Stanach w pierwszej dziesiątce najpopularniejszych filmów roku, w tym dwa to największe przeboje sezonu: „Powrót do przyszłości” (1985) oraz „Forrest Gump” (1994).
Czarny weekend? Tak, ale tylko dla premierowych tytułów. W przeciwieństwie do nich starsze filmy radziły sobie znakomicie. I tak pierwszą pozycję na liście kinowych przebojów w Stanach Zjednoczonych obronił „Marsjanin”, który zanotował jedynie 32 proc. spadek popularności. Podczas drugiego weekendu wyświetlania obraz Ridleya Scotta zgromadził 37 milionów dolarów. Imponujące osiągnięcie, które jednak nie wystarczyło, aby dotrzymać kroku „Grawitacji”. Nagrodzona siedmioma Oscarami produkcja wytwórni Warner Bros. w czasie drugiego weekendu straciła jedynie 23 proc. widowni, dzięki czemu zgarnęła jeszcze 43,2 miliona dolarów. Film Alfonso Cuarona, który w 2013 roku zarobił w amerykańskich kinach 274,1 jest już poza zasięgiem „Marsjanina”.
„Marsjanin” z powodzeniem może natomiast rywalizować z „Interstellarem”. Wielki przebój science-fiction ubiegłego roku zgromadził w Ameryce 188 milionów dolarów. W drugi weekend zebrał 28,3 miliona dolarów (po 40 proc. spadku), zaś po 10 dniach wyświetlania miał na koncie 96,9 miliona dolarów. Rezultat „Marsjanina” jest o ponad 10 milionów dolarów lepszy (108,7 miliona dolarów wpływów). To oznacza, że obraz Ridleya Scotta powinien zarobić w Stanach ponad 200 milionów dolarów. Zwróćmy uwagę, że będzie to pierwszy film tego reżysera, który za oceanem sięgnie dwustumilionowego pułapu. Jeśli uwzględnimy inflację, takich tytułów było już trzy: „Obcy – 8. pasażer Nostromo” (1979), „Gladiator” (2000) oraz „Hannibal” (2001).
Na razie jednak jesteśmy na stumilionowym poziomie, na którym podczas minionego weekendu znalazł się także „Hotel Transylwania 2”. Na przestrzeni 17 dni komputerowa animacja zgromadziła 116,8 miliona dolarów. Zapowiada się wynik dużo lepszy od osiągnięcia pierwszej części filmu, która w analogicznym czasie miała na koncie 102,1 miliona dolarów (w sumie 148,3 miliona dolarów). „Hotel Transylwania 2” w czasie weekendu zarobił 20,3 miliona dolarów (druga pozycja) po 39 proc. spadku wpływów.
Małe spadki popularności zanotowało w tym tygodniu jeszcze kilka innych tytułów. Na szczególną uwagę zasługuje film „Praktykant”, który po dość przeciętnym otwarciu (17,7 miliona dolarów), w kolejnych tygodniach wyświetlania bardzo powoli traci widzów (podczas minionego weekendu jedynie 26 proc.). Tym samym autorka „Praktykanta” Nancy Meyers udowadnia, że wciąż jest jedną z najbardziej kasowych reżyserek w Hollywood. Przypomnijmy, że to spod jej ręki wyszły takie przeboje, jak „Czego pragną kobiety” (2000), „Lepiej późno czy później” (2003) czy „To skomplikowane” (2009). Każdy z tych tytułów zarobił w Stanach ponad 100 milionów dolarów. W tym tygodniu „Praktykant” zgromadził 8,7 miliona dolarów (czwarta pozycja). Po 17 dniach – 49,6 miliona dolarów wpływów.
Dodajmy na koniec, że w czterech kinach w Los Angeles i w Nowym Jorku pojawił się wysoko oceniany przez krytyków dramat „Steve Jobs”. Do szerokiej dystrybucji film Danny’ego Boyle’a trafi za dwa tygodnie. Na razie wiemy, że mamy kolejnego bardzo mocnego kandydata do oscarowej nominacji w kategorii najlepszy aktor pierwszoplanowy. Michael Fassbender – nominowany w ubiegłym roku za rolę w filmie „Zniewolony. 12 Years a Slave” – liczy zapewne na zwycięstwo...
Premiery następnego weekendu: „Gęsia skórka” – kolejna adaptacja powieści fantasy dla młodzieży; „Most szpiegów” – film Stevena Spielberga z Tomem Hanksem, do którego zdjęcia kręcono m.in. we Wrocławiu; „Crimson Peak. Wzgórze krwi” – horror zrealizowany przez Guillermo del Toro; „Woodlawn” – dramat sportowy.