Dotarł do nagrań z Heweliusza. "To wielkie przeżycie: usłyszeć te dźwięki, głos kapitana"

Był w Świnoujściu zaraz po tym, jak zatonął "Jan Heweliusz", relacjonował katastrofę i proces przed Izbą Morską, rozmawiał z osobami związanymi z tą sprawą. Dziś, po wielu latach dziennikarz Roman Czejarek wraca do tematu i odkrywa wiele ukrytych i zapomnianych faktów.

Roman Czejarek o katastrofie promu Jan HeweliuszRoman Czejarek o katastrofie promu Jan Heweliusz
Źródło zdjęć: © East News, materiały prasowe Netfliksa
Przemek Gulda

Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski: Temat katastrofy promu "Jan Heweliusza" powraca dziś szeroką falą. Twój podcast, jak się wydaje, będzie jej ważną częścią. Jak to się stało, że zdecydowałaś się go przygotować?

Roman Czejarek, dziennikarz Polskiego Radia: Szczerze? Broniłem się przed tym rękami i nogami, choć w radiu namawiano mnie na to już od jakiegoś czasu. Ten temat, oczywiście, cały czas wywoływał u mnie duże emocje, ale z zawodowego punktu widzenia miałem dwa poważne zastrzeżenia, które powstrzymywały mnie, żeby się nim zająć: zastanawiałem się, czy kogoś to jeszcze w ogóle interesuje, a poza tym, nie będę ukrywał, mocno przerażał mnie ogrom pracy, którą trzeba było wykonać, żeby dobrze przygotować taki materiał. Niewiele więc zabrakło, żeby ten podcast w ogóle nie powstał.

Tak Netflix kręcił swój wielki hit. Kulisy planu "Heweliusza"

Co cię przekonało, żeby się jednak za to zabrać?

Prezes. Sprawa doszła do niego, bardzo chciał, żeby w Polskim Radiu powstał taki podcast. Wezwał mnie wiosną na rozmowę, nie wiedziałem, czego miałaby dotyczyć, więc szedłem do jego gabinetu z duszą na ramieniu. "Byłeś tam, jak nie ty, to kto ma to dziś zrobić?" - zapytał. I w sumie miał rację. Najpierw byłem zły, ale dziś, po kilku miesiącach pracy, jestem bardzo zadowolony. Dostałem świetną osobę do współpracy, to Bartłomiej Makowski, znakomity producent, który wykonał genialną robotę, choćby drobiazgowo zbierając niezbędne materiały. Czuję, że to dobry pomysł, żeby chociaż spróbować powiedzieć do końca całą prawdę o tym, co się wtedy wydarzyło na Bałtyku.

miejsce katastrofy promu Jan Heweliusz
miejsce katastrofy promu Jan Heweliusz © WP

Czemu to takie ważne?

Nie będę nawet zaczynał opowiadać o tak istotnych sprawach jak pamięć o ofiarach i walka o ich dobre imię - to są kwestie oczywiste. Skupiłbym się raczej na sprawie znacznie mniej emocjonalnej, ale niezwykle ważnej: przez tych 30 lat wiele rzeczy po prostu nie zostało powiedzianych, a wręcz - świadomie ukrytych. Wyroki zostały wydane, odszkodowania wypłacone, część dokumentów została zniszczona. Sprawa zamknięta.

A jednak przecież wciąż jest tyle pytań i kwestii, które nie zostały rozwiązane. Tyle mitów. Sprawa z pozoru wydaje się prosta: pechowy prom, który wielokrotnie doznawał usterek, był niestabilny, miał złą konstrukcję, trafił na sztorm na tyle silny, że się przewrócił. No dobrze. Ale w tym samym czasie, w tych samych warunkach, na tym samym akwenie, były trzy inne polskie promy, w tym bliźniaczy wobec "Jana Heweliusza" "Mikołaj Kopernik". I nic im się nie stało. A więc dlaczego "Jan Heweliusz" zatonął?

prom Jan Heweliusz
prom Jan Heweliusz © PAP | PAP

Inna rzecz: wiadomo z różnych przekazów, że na pokład wyszło najprawdopodobniej aż 36 osób, ale uratowano tylko dziewięć z nich. Co się stało, że reszta zginęła? Trzeba sobie szczerze powiedzieć trudną rzecz: one zginęły nie bezpośrednio na skutek katastrofy, ale już w czasie akcji ratunkowej. To jest coś, co warto wyjaśnić. A jednak ludzie, którzy dużo wiedzą o tej sprawie, wciąż często nie chcą rozmawiać, wciąż nie odpowiadają na pewne pytania. To dla dziennikarza, takiego jak ja, najlepszy argument, żeby zacząć w tym "grzebać".

Do czego się dogrzebałeś?

Do bardzo wielu ciekawych, często trudnych do wyjaśnienia elementów tej sprawy. Choćby takiego: kiedy prom zatonął i zakończyła się akcja ratunkowa, na miejscu katastrofy pojawiła się jednostka polskiej Marynarki Wojennej z ekipą nurków, którzy schodzili badać wrak. Swoją pracę, setki godzin, rejestrowali za pomocą podwodnych kamer. Dotarła do nich szczecińska dziennikarka Kinga Brandys. Wojsko pokazało jej... jedną minutę tych nagrań. Jedną minutę z 350 godzin!

W serialu Netfliksa pojawia się ten motyw...

Tak, jego autorzy przyjęli jedną z możliwych hipotez, dotyczących tej sytuacji. Chodzi o kwestię przewożenia na "Janie Heweliuszu" nielegalnego ładunku, może broni? Też to zbadałem, choć w podcaście rozważam poważnie inne wyjaśnienia. Ważny jest też oczywiście w całej tej historii wątek niemiecki, a raczej - kilka równoległych wątków niemieckich. Wiele z nich wciąż jest niejasnych, objętych tajemnicą.

Powiem jedno: rozmawiałem swego czasu o tej sprawie z Andrzejem Milczanowskim, który był wówczas Ministrem Spraw Wewnętrznych. Znaliśmy się wcześniej ze Szczecina. Zadawałem mnóstwo pytań, na część nie odpowiadał. Powiedział: "nie mogę nic więcej powiedzieć, ale coś pokażę". Wyciągnął zdjęcie z konferencji dotyczącej katastrofy, na której byli przedstawiciele strony polskiej i niemieckiej. Spojrzałem na fotografię i zdębiałem - przy stole siedziała... Angela Merkel. To ona reprezentowała wtedy władze w Berlinie. Proszę pamiętać, że w tamtym czasie Polska bardzo mocno ubiegała się o członkostwo w Unii Europejskiej i NATO, gdzie głos Niemiec odgrywał wtedy bardzo mocną rolę.

 Andrzej Milczanowski i część uratowanych z katastrofy
Andrzej Milczanowski i część uratowanych z katastrofy © PAP | Jerzy Undro

Co jeszcze odkryłeś?

To jest chyba jedna z najważniejszych spraw, które ujawniamy w naszym podcaście: w czasie katastrofy i akcji ratunkowej w kontakcie z "Janem Heweliuszem" były między innymi dwie stacje ratunkowe: duńska na Bornholmie i niemiecka na Rugii. Obie nagrywały wszystkie rozmowy. Z jakiegoś powodu te nagrania później zniknęły z akt sprawy i nie zostały w całości wykorzystane podczas postępowania przez Izbą Morską.

Nie ma ich? Zaginęły? Zostały zniszczone? W serialu pojawia się ten motyw i jego możliwe wyjaśnienie...

Te nagrania istnieją. Dotarliśmy do nich, to zasługa Bartka. Wykorzystaliśmy je w podcaście. Można je usłyszeć. I, pomijając oczywiście emocjonalny wymiar tej sprawy, bo to przecież wielkie przeżycie: usłyszeć te dźwięki, głos kapitana, który za dwadzieścia minut nie będzie już żył, te taśmy pokazują sprawę w bardzo ciekawym świetle.

Kadr z serialu "Heweliusz" Netfliksa
Kadr z serialu "Heweliusz" Netfliksa © Netflix

Co z nich wynika?

W kwestii szczegółów odsyłam oczywiście do podcastu, ale mogę powiedzieć, że dają one ciekawy wgląd w przebieg akcji ratunkowej. Na przykład pierwsi na wołanie o pomoc reagują Duńczycy z Bornholmu. Po stronie niemieckiej długo jest cisza - kiedy w Danii zaczyna się już akcja ratunkowa, niemiecki dyspozytor się nie odzywa, bo - jak sądzimy - po prostu śpi albo go tam zwyczajnie nie ma. A to niemiecka strefa i obszar odpowiedzialności. Bez ich zgody inni nie mogą działać. To opóźnienie i późniejsze zamieszanie spowoduje mnóstwo znaczących skutków. Co więcej: Polacy dowiadują się o wszystkim ostatni, na samym końcu. W efekcie polskie śmigłowce i statki ratunkowe, kiedy już dotarły na miejsce katastrofy, mogły już tylko, przepraszam za dosadność, łowić trupy.

Co jeszcze poszło nie tak?

Nie ma co wymieniać wszystkich elementów, ale trzeba mieć świadomość, jak to działało. To było jak domino, jeden drobny element: błąd albo niewłaściwa decyzja, pociągały za sobą całą kaskadę kolejnych. Być może, gdyby któryś z nich się nie wydarzył, nie doszłoby do katastrofy, ale tak się fatalnie złożyło, że wydarzyły się wszystkie, w tak pechowej kolejności i natężeniu, że skończyło się tak, jak się skończyło. Można rysować dużo takich sekwencji zdarzeń, jedna z nich dotyczy np. mocowania ładunku.

Dziś trudno w to uwierzyć, ale wtedy przepisy były takie, że jeśli nie było zagrożenia naprawdę silnym sztormem, nie trzeba było stosować specjalnych zabezpieczeń. Więc ich nie zastosowano. Bardzo ciężkie TIR-y i wagony po prostu stały na pokładzie towarowym. Kiedy zaczyna się sztorm, pada rozkaz, żeby je zamocować, więc część załogi biegnie to zrobić, ale jest już za późno. Inna rzecz: w Niemczech zaczyna się akcja ratunkowa. Załogi zgłaszają się na ochotnika i za to im wielka chwała.

Ryzykowali własne życie, chcieli pomóc. Lecz… nie są najlepiej przygotowani. Na miejsce akcji ratunkowej przylatuje niemiecki śmigłowiec, który rzuca linę. Ktoś ją łapie, ale spada, a śmigłowiec wywraca tratwę topiąc kolejne osoby zamiast je uratować. Duńczycy mieli helikopter z liną, po której schodził ratownik i mógł wciągnąć rozbitków do góry dużo bezpieczniej. Dlatego to oni uratowali trzeciego oficera. Ale Niemcy każą Duńczykom wracać do bazy, bo jak twierdzą, "panują nad sytuacją". Takich historii można opowiadać mnóstwo: drobiazgi, które połączone razem doprowadziły do tragedii.

Policja wynosi worki z rzeczami ofiar katastrofy
Policja wynosi worki z rzeczami ofiar katastrofy © PAP | Jerzy Undro

Jaki masz cel? Wznowić postępowanie w tej sprawie? Obalić wyroki?

Nie, zupełnie nie. Powiem nieco patetycznie - chodzi mi tylko o opowiedzenie tej historii tak blisko prawdy, jak to tylko jest dziś możliwe. Chodzi mi też o to, żeby nie wydawać łatwych ocen. Kiedy siedzi się w ciepłym domu albo w eleganckiej sali sądowej, to takie proste. Ale kiedy jest się na pełnym morzu, w lodowatej wodzie, kiedy statkiem rzuca kilka metrów w górę i w dół, a niczego nie można się złapać, bo ma się zgrabiałe z zimna dłonie, wszystko wygląda inaczej.

Kiedy przygotowywaliśmy podcast, pojawił się pomysł, żeby nakręcić teaser. Pojechaliśmy więc do Świnoujścia z operatorem kamery i weszliśmy na pokład małego statku - chcieliśmy zrobić zdjęcia na pełnym morzu. Warunki były podobne do tych, w jakich ze Świnoujścia wychodził "Jan Heweliusz", tylko temperatura była wyższa, około 10 stopni. Spędziliśmy na pokładzie kilka godzin, a dochodziliśmy do siebie... dwa dni. Tak nas to "przeorało". A nic się przecież nie stało, po prostu popłynęliśmy i wróciliśmy. Ferowanie wyroków w tej sprawie z pozycji wygodnego fotela to bardzo zły pomysł.

Pierwszy odcinek podcastu Romana Czejarka "Heweliusz. Prawdziwa historia" jest już dostępny na stronie Polskiego Radia.

Wybrane dla Ciebie
Zwykła mała czarna? Niespodzianka kryła się z tyłu sukni
Zwykła mała czarna? Niespodzianka kryła się z tyłu sukni
Filmowy Stallone obsadzony. Prawdziwy mówi, co sądzi o młodym aktorze
Filmowy Stallone obsadzony. Prawdziwy mówi, co sądzi o młodym aktorze
"Głęboko pod ziemią". Koniec nadziei fanów, definitywny
"Głęboko pod ziemią". Koniec nadziei fanów, definitywny
Aktorów połączyła ognista namiętność. Byli razem, choć on miał żonę
Aktorów połączyła ognista namiętność. Byli razem, choć on miał żonę
Największa filmowa klapa roku. 130 milionów dolarów poszło w błoto
Największa filmowa klapa roku. 130 milionów dolarów poszło w błoto
Gigantyczny budżet na Chrystusa. Produkcja podzielona na części
Gigantyczny budżet na Chrystusa. Produkcja podzielona na części
Polski przebój Netfliksa powraca. Widzowie okrzyknęli go serialem roku
Polski przebój Netfliksa powraca. Widzowie okrzyknęli go serialem roku
Powraca wielki przebój. Pierwszą część obejrzało ponad 100 mln widzów
Powraca wielki przebój. Pierwszą część obejrzało ponad 100 mln widzów
Robert Pattinson odwiedził Jennifer Lawrence. Zjadł jedzenie wyjęte z kosza
Robert Pattinson odwiedził Jennifer Lawrence. Zjadł jedzenie wyjęte z kosza
Legendarny aktor widziany na wózku. Fani niepokoją się ostatnimi doniesieniami
Legendarny aktor widziany na wózku. Fani niepokoją się ostatnimi doniesieniami
Kristen Bell krytykowana za wpis rocznicowy. "Nietaktowne"
Kristen Bell krytykowana za wpis rocznicowy. "Nietaktowne"
Damięcki hitem na świecie. Ile osób już zobaczyło film?
Damięcki hitem na świecie. Ile osób już zobaczyło film?