"Endless": powrót do sekty [recenzja]
Mały budżet, wielki projekt. Dwóch niezależnych twórców zrealizowało świetny horror niewielkim kosztem. Ich film trzyma w napięciu, bawi i... wzrusza. W dodatku jest bardzo oryginalny. Jeśli szukacie wyjątkowej historii - koniecznie go zobaczcie.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Kiedy dwóch przyjaciół postanawia napisać, wyreżyserować i zagrać w horrorze, w dodatku bez budżetu, pojawiają się uzasadnione obawy co do tego, czy będzie to udana produkcja. Ale Justin Benson i Aaron Moorhead udowodnili, że dobry pomysł, mądry scenariusz i reżyseria na wysokim poziomie są gwarancją suckesu. To już trzeci ich wspólny projekt. Panowie specjalizują się w inteligentnych horrorach, które wykraczają poza swój gatunek. Idzie im coraz lepiej. "Endless" to po prostu świetne kino.
Dwóch braci (w ich rolach Benson i Moorhead) przed laty uciekło z tajemniczej sekty, którą w mediach opisują jako samobójczy kult UFO. Ale gdy życie w normalnym świecie nie idzie im najlepiej, postanawiają do niej wrócić. Udają się do odludnego miejsca gdzieś w Kalifornii, gdzie pośród drzew, w palącym słońcu, znajduje się osada – Obóz Arkadia.
Od początku coś wisi w powietrzu. Roi się tu od dziwnych typów – człowieka, który ma na twarzy szeroki, nigdy niegasnący uśmiech, mężczyzny, który wciąż nerwowo kroczy w niewiadomym kierunku, dziewczyny, która ciągle maluje dziwne obrazy. Ale ci, którzy wydają się być przywódcami grupy, wydają się przeszczęśliwi. Tworzą iluzję idealnego życia w społeczeństwie, w którym wszyscy są równi i mogą rozwijać swoje talenty. Ta wizja urzeka młodszego z braci Aarona, do tego stopnia, że chce się coraz bardziej integrować. Z kolei starszy Justin, jest coraz bardziej nieufny.
Ale to, czego się początkowo boi – czyli sama sekta – wcale nie jest tym, co najgorsze. Szybko bowiem okazuje się, że kult nie jest tak bezpodstawny, jak mogłoby się wydawać. Coś o wiele większego, bardziej niebezpiecznego i dziwniejszego funkcjonuje w tym miejscu.
Benson i Moorhead świetnie grają motywami, które w pierwszej połowie filmu budują atmosferę tajemniczości i dziwności. Praca kamery, tonący w upalnym słońcu krajobraz, a przede wszystkim dźwięk, trzymają w napięciu podbijając ciekawość. Nie brakuje też zabawnych dialogów czy kuriozalnych postaci (jak Shitty Carl, obecny w każdym z dotychczasowych filmów duetu Benson-Moorhead), które, choć szalone, wiedzą najwięcej. Scenariusz przypomina łamigłówkę, którą rozwiązujemy razem z bohaterami. Ale gdy już ją rozwiążemy, okaże się, że trzeba brać nogi za pas.
Końcówka "Endless" zadowoli tych, którzy lubią jasne zakończenia. Niestety w przypadku tego filmu nie jest to najlepsze rozwiązanie. Wszystkie zmyślne zawiłości scenariusza zostają spłycone i sprowadzone do dość prostego rozwiązania. Ale relacja głównych bohaterów, dwóch braci, którzy szukają swoich korzeni i swojego domu, jest tak autentyczna, że wynagradza wszelkie niedociągnięcia. A na koniec może i wzruszy.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.