"Jestem już po 60-tce!" Eddie Murphy przyjął rolę inną niż wszystkie
Eddie Murphy, komediowa ikona i wulkan energii znany z ról, które rozbrajały publiczność humorem i błyskotliwością, tym razem zaskakuje. W swoim najnowszym filmie oddaje pałeczkę "tego zabawnego" Pete’owi Davidsonowi, samemu przyjmując rolę bardziej powściągliwą. Czy taka zmiana była dla niego trudna?
W "The Pickup" (premiera 6 sierpnia na Prime Video) Eddie Murphy wciela się w weterana pancernych ciężarówek, Russella, który razem z młodym partnerem Travisem (Pete Davidson) zostaje wplątany w napad na własne auto z gotówką. To prosty plan, który wymyka się spod kontroli – zaczynając od rutynowego zlecenia, kończąc na pełnym chaosie i niebezpiecznych zwrotach akcji.
Film łączy Eddiego Murphy’ego, legendę sceny komediowej z Petem Davidsonem, najbardziej znanym z występów w "SNL", do tego duetu dołącza Keke Palmer w roli inteligentnej złodziejki Zoe. Murphy wyjątkowo w filmie gra postać wyważoną i szukającą porządku oraz spokoju. To postać Pete'a jest wichrzycielem i źródłem kłopotów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Eddie Murphy: "Śmieszne to po prostu śmieszne"
– Podobało mi się to. To właśnie mnie przyciągnęło do tego projektu, bo jestem teraz starszy. Gdy byłem młodszy, mogłem grać takiego szalonego, młodego buntownika, wiesz. Ale gdybym dziś zagrał w "48 godzinach", jednym z moich pierwszych filmów, to teraz wcieliłbym się w rolę Nicka Nolte. W końcu jestem po 60-tce – mówi Murphy z rozbrajającą szczerością.
Choć na ekranie bardziej stonowany, za kulisami wciąż pozostaje mistrzem improwizacji. Jedna ze scen – pozornie drobna, ale zapadająca w pamięć – to moment w knajpie, gdy Murphy bawi się naleśnikami. Okazuje się, że ten pomysł wyszedł od niego.
– Tak, pamiętam, że to był mój pomysł. To ja wpadłem na to, żeby je podrzeć i tak dalej. Tak, ale to wyszło w trakcie improwizacji. (…) Po prostu lubię improwizować, gdy gram w filmie. Dzięki temu dialogi brzmią prawdziwie.
Improwizacja była zresztą stałym elementem pracy na planie – nic dziwnego, skoro Murphy i Davidson mają wspólne korzenie stand-upowe i doświadczenie z "Saturday Night Live".
– Gdy spotkaliśmy się na planie, dużo improwizowaliśmy. To jest najlepsze, bo czasem uda się wymyślić coś naprawdę fajnego, czego nie było w scenariuszu – jak to gniecenie naleśników – zdradza aktor.
A jak wygląda współpraca dwóch komików, którzy kochają żartować, na planie filmowym? Czy nie grozi to kompletnym chaosem?
– Powiem ci, Tim Story kontrolował plan. To była jedna z najspokojniejszych produkcji, na jakich byłem. I tak, czasem trzeba było nas przywoływać do porządku, bo świetnie się bawiliśmy między ujęciami (…). Często też robiliśmy różne parodie postaci. To głupie, ale bawiliśmy się tak sporo i musieli mówić nam "okej, teraz kręcimy".
Murphy nie unika też refleksji nad współczesną komedią. Czy naprawdę, jak twierdzą niektórzy, dziś jest trudniej być zabawnym?
– Myślę, że jest tak samo. (…) W klubach komediowych nikt się tym nie przejmuje – tam komicy dalej robią swoje. To wciąż jest śmieszne. Więc nie uważam, żeby było trudniej czy łatwiej. Śmieszne to po prostu śmieszne - ocenia.
A co bawi Eddiego Murphy’ego? Wbrew oczekiwaniom, niekoniecznie perfekcyjne żarty.
– Jedną z moich ulubionych rozrywek jest oglądanie naprawdę złych filmów. Czasem są takie złe, że aż dobre. To mój ulubiony sposób na relaks – przyznaje z uśmiechem.
Basia Żelazko, dziennikarka Wirtualnej Polski
Tragiczna historia "Supermana", Christophera Reeve’a, obrzydliwe sceny w horrorze "Together" i nowe perełki w streamingu. O tym w nowym Clickbaicie. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: