Łabędzi śpiew hollywoodzkiego kina w Chinach. Nie było zysków, nie będzie strat?
Amerykańskie filmy znikną z chińskich kin? Może tak być, ale było ich tak mało, że Hollywood z pewnością od tego nie upadnie. "Wojna celna z Chinami nie mogła przyjść w gorszym momencie dla Hollywoodu niż ten, który właśnie mamy" - uważa jednak Tomasz Raczek.
Wojna celna Stanów Zjednoczonych z resztą świata zaostrza się coraz bardziej. Zwłaszcza że wygląda na to, że nie do końca jest tak, jak wyobrażał to sobie Trump: że po jego groźbach i zapowiedziach nałożenia wysokich taryf, kolejne państwa będą przychodzić na kolanach i błagać o łaskę. Na tej planszy jest sporo graczy, którzy nie zamierzają się ugiąć pod presją mocarstwa, a wręcz zapowiadają potężny odwet.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Hollywood kontra Trump
Chiński smok zionie ogniem
Najważniejszym z nich wydają się Chiny - zaraz po ogłoszeniu amerykańskich ceł wytoczyły ciężkie działa, zapowiadając nie tylko wysokie taryfy odwetowe, ale także ograniczenie eksportu do USA metali ziem rzadkich, absolutnie niezbędnych amerykańskiej gospodarce do produkcji nowoczesnych urządzeń.
Po tej wymianie ciosów w debacie na ten temat pojawił się wątek związany z kulturą, a dokładniej - kinematografią. Nie brakuje komentarzy, że wojna celna spowoduje ograniczenie albo wręcz całkowite zakończenie współpracy między tymi krajami na płaszczyźnie dystrybucji filmów. Chiny już dziś straszą zastosowaniem najróżniejszych narzędzi ograniczających zyski amerykańskich firm - a zakaz wjazdu dla filmów z Hollywood można wprowadzić bardzo łatwo: dystrybucja na tamtejszym rynku odbywa się w zasadzie wyłącznie za pośrednictwem podmiotów będących pod kontrolą partii.
Chińska młodzież może i będzie bardzo cierpieć z powodu niemożności oglądania w swoich miejscowych kinach filmów z amerykańskimi superbohaterami, ale jeszcze bardziej cierpieć będą ich producenci, odcięci od wielkiego rynku zbytu. W tym myśleniu jest sporo logiki, ale trzeba też zrobić bardzo ważne zastrzeżenie, które mocno osłabia siłę argumentów, broniących tez o zbliżającej się do Hollywood finansowej katastrofy.
Zyski na poziomie orzeszków
To bardzo proste zastrzeżenie: amerykańskich filmów już dziś jest na ekranach chińskich kin stosunkowo mało i nie przynoszą Hollywood pożądanych oszałamiających zysków. Ich zniknięcie nie spowoduje zarazem katastrofy repertuarowej i frekwencyjnej w Państwie Środka.
Wygląda na to, że dzisiejszy udział amerykańskiego kina w chińskim rynku nie jest w żaden sposób ważnym elementem ekonomicznej gry między mocarstwami. Ta sytuacja w Hollywood już od lat była powodem frustracji i rozczarowań. Tym razem może się natomiast okazać sporą ulgą: nie było wielkich zysków, nie będzie też wielkich strat.
Już prawie rok temu ważny branżowy magazyn "Variety" alarmował: "przez ostatnie cztery lata chińska publiczność nie wykazywała większego zainteresowania filmami z Hollywood". W publikującym szczegółowe dane rynkowe serwisie Statista można znaleźć liczby potwierdzające ten wniosek. W 2024 roku aż 85 proc. repertuaru chińskich kin stanowiły produkcje lokalne. Z zagranicy pochodziło jedynie 76 tytułów, których udział w rynku wyniósł 21 proc. - a trzeba pamiętać, że w tej liczbie mieszczą się produkcje nie tylko z USA, ale także z innych krajów, m.in.: popularne japońskie i koreańskie filmy animowane czy tytuły z Bollywood. Biorąc to pod uwagę, okazuje się, że amerykański udział w chińskim rynku filmowym nie przekroczył nawet… 4 proc.
To drastyczny spadek w porównaniu z poprzednimi latami, kiedy Hollywood mogło się pochwalić rezultatami na poziomie dwucyfrowym. Z analiz tego zjawiska wynika, że głównymi powodami są polityczne i ekonomiczne napięcia między Chinami i USA, ale także coraz większa chińska moda na rodzime wielkobudżetowe blockbustery.
- Wojna celna z Chinami nie mogła przyjść w gorszym momencie dla Hollywoodu niż ten, który właśnie mamy - komentuje i potwierdza Tomasz Raczek, dziennikarz i filmowy i znawca problemów branży. - Od kilku lat filmy hollywoodzkie notują coraz gorsze wyniki frekwencyjne w Chinach. Powód jest podwójny: po pierwsze władze chińskie raz po raz starają się swoimi produkcjami kontrować największe przeboje amerykańskie na swoich ekranach, po drugie ostatnio Hollywood nie potrafi produkować nowych, prawdziwie interesujących i wyjątkowych widowisk filmowych, które by nie były sequelami lub powtórkami. Hollywood przeżywa kryzys a wojna celna z Chinami może tylko go pogłębić - uważa.
Łabędzi śpiew w Minecrafcie
Szansę na odwrócenie tego wektora amerykańska branża wypatrywała w najbliższych premierach dużych, ważnych tytułów. I coś było na rzeczy - ledwie kilka dni temu "Minecraft: Film" rzeczywiście rozbił chiński bank: w weekend otwarcia zarobił prawie 15 mln dolarów i wskoczył na pierwsze miejsce box-office’u, kończąc tym samym pasmo sukcesów lokalnego hitu "Ne Zha 2", który na czele listy sprzedaży był nieprzerwanie przez ponad dwa miesiące. Wygląda jednak na to, że - przynajmniej do zakończenia rozkręcającej się wojny celnej - mógł to być łabędzi śpiew hollywoodzkiego kina w Chinach.
- A Hollywood miało wielkie nadzieje na dalszą część sezonu - dodaje Krzysztof Spór, krytyk filmowy i obserwator sytuacji na rynku kinowym. - Latem do chińskich kin miało trafić kilka wielkich produkcji, m.in. kolejna część "Mission Impossible". Niektórzy twierdzili nawet, że te tytuły mogły sprawić, że Hollywood osiągnęłoby w Chinach duże zyski, porównywalne do sytuacji sprzed lat. To się raczej nie wydarzy - zapewnia ekspert.
- Jest jeszcze większy problem związany z wojną celną, choć tylko pośrednio z Chinami: skoro na horyzoncie są duże zmiany w światowej gospodarce, naturalną tendencją będzie chęć czy raczej konieczność oszczędzania. A na czym się oszczędza w pierwszej kolejności? Oczywiście na przyjemnościach i rozrywce. Giełdy notują spadki, wielkie sieci kinowe już drżą o sprzedaż biletów w kolejnych miesiącach, Disney głośno wyraża niepokój o zyski swoich wielkich parków rozrywki. To może być poważny problem branży, a że Trump jest z nią w zasadzie na wojnie, na pewno nie będzie się na to oglądał - dodał Spór.
"Polskie Emmy" rozdane. Kto wygrał w plebiscycie Top Seriale 2025? Nowe "Studio", które trochę dzieli, trochę bawi, a na pewno przyprawia o ciarki żenady. Fenomenalne "Dojrzewanie", o którym nie da się zapomnieć i grube miliony na "The Electric State". O tym w nowym Clickbaicie. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: