Ludivine Sagnier: Media okrzyknęły ją ''nową Brigitte Bardot''
03.07.2015 | aktual.: 22.03.2017 20:42
Francuska ślicznotka skończyła 36 lat
Kobieta kameleon, aktorka o tysiącu twarzach i plastycznej urodzie – w zależności od scenariusza może stać się seksbombą, nieśmiałą cnotką albo nieatrakcyjną dziewczyną.
O pięknej jasnowłosej Francuzce na świecie głośno zrobiło się w 2003 roku, kiedy pojawiła się u boku Charlotte Rampling w „Basenie” Françoisa Ozona; zagraniczne media natychmiast okrzyknęły ją „nową Brigitte Bardot”, a Hollywood wyciągnęło po nią ręce.
href="http://film.wp.pl/ludivine-sagnier-media-okrzyknely-ja-nowa-brigitte-bardot-6025230057813121g">CZYTAJ DALEJ >>>
Wstydliwe hobby
Urodziła się 3 lipca 1979 roku. Jej mama pracowała jako sekretarka, ojciec wykładał angielski na uniwersytecie w Paryżu. Aktorstwem zainteresowała się już jako mała dziewczynka – jak wyznaje, nieco na przekór rodzicom.
- Nie chciałam robić kariery muzycznej – wyjaśniała portalowi Under the Radar. - W rodzinie mojego taty wszyscy interesowali się muzyką klasyczną i z nią wiązali swoją przyszłość. Aktorstwo traktowane było jako wstydliwa porażka. Ale, wbrew mojej woli, tak mnie wciągnęło, że nie wyobrażałam sobie życia bez grania.
Wiecznie młoda
Na ekranie zadebiutowała już w wieku 10 lat; w 1989 roku pojawiły się aż dwa filmy z jej udziałem: „Mężowie, żony, kochankowie” i „Chcę do domu”.
Jak twierdzi, miała wiele szczęścia, bo nie została zakwalifikowana jako „aktorka dziecięca” i gdy dorosła, reżyserzy wciąż mieli dla niej propozycje zawodowe. Miała raczej inny problem – wygląda tak młodo, że nawet kiedy zbliżała się do trzydziestki, proponowano jej role nastolatek.
- Wyglądam na mniej lat niż naprawdę mam, więc zawsze wcielałam się w postacie znacznie młodsze od siebie – mówiła „Under the Radar”. - Nigdy więc nie musiałam grać czegoś, na co nie byłam psychicznie przygotowana. Ale odrzuciłam wiele ofert. Kiedy miałam 25 lat, wciąż wyglądałam na 18, więc oferowano mu role dziewczyn w tym wieku. Mówiłam im: „Dajcie spokój, przecież ja mam już dziecko”. Nawet jeśli scenariusz jest świetny, po prostu nie jestem zainteresowana odkrywaniem problemów nastolatek, ten okres mam już dawno za sobą.
Aktorka kameleon
Metamorfozy, które przechodzi w filmach, czasami zadziwiają nawet ją samą.
- Czuję się trochę jak kameleon – mówiła w Metrze. - Lubię zaskakiwać samą siebie i innych, to fajne, kiedy nie rozpoznaję się w granych postaciach.
Ale scenariusze dobiera uważnie; najbardziej zależy jej na artystycznych wyzwaniach, nie na pustej sławie.
- Nie gram po to, żeby stać się popularną albo żeby widzieć swoją twarz na okładkach magazynów za każdym razem, gdy schodzę po kawę – tłumaczyła.
''Jestem Francuzką!''
To François Ozon uczynił z niej gwiazdę.
- „Basen” był dla mnie bardzo ważny, ponieważ postać Julie napisano z myślą o mnie. Myślę, że ten film odniósł taki sukces, bo po prostu był dobry, a Amerykanie kochają kryminały. Ale ten sukces jej nie zmienił.
- Kiedy przyjechałam do Stanów promować „Basen”, ludzie cały czas pytali: „To co, osiądziesz teraz w Hollywood?”. Od razu im odpowiadałam: „Nie, absolutnie. Jestem Francuzką! Mieszkam we Francji, nie zamierzam stać się Amerykanką”.
Nagość jest naturalna
Wielokrotnie zachwycano się odwagą młodej aktorki, która godziła się zagrać w bardzo odważnych scenach. Sagnier przyznaje, że nie ma problemu z rozbieraniem się na ekranie.
- Ale nie rozbieram się po to, żeby zdobyć rozgłos – zapewniała; takie sceny muszą być istotne i faktycznie niezbędne dla scenariusza.
- Kiedy staję przed kamerami, robię się znacznie bardziej pewna siebie, chowam się za moją postacią, makijażem, mogę odważyć się na znacznie więcej niż w prawdziwym życiu. Nagość to przecież coś bardzo naturalnego – tłumaczyła.
- To trudne i bolesne, bo nawet jeśli się udaje, dotykasz obcego człowieka. Po czymś takim od razu biegnę pod prysznic, czuję się strasznie brudna.
Wybredna artystka
Choć o Sagnier zrobiło się ostatnio znacznie ciszej, aktorka wciąż gra, choć głównie w produkcjach francuskich. W tym roku pojawiła się w trzech filmach: „Tristesse Club”, „Lou! Journal infime” i czekającym na swoją premierę „La résistance de l'air”.
- Pewnie, chciałabym więcej grać po angielsku. Ale musi być coś, co mnie przekona do udziału w takim projekcie. Oglądam trailery wszystkich nowych amerykańskich filmów i wzdycham z ulgą: „Ok, nic dobrego mnie nie ominęło” - mówiła, dodając: - Dla mnie reżyser jest znacznie ważniejszy niż sama historia.
''Najważniejsza jest stabilizacja''
Od wielu lat jest szczęśliwą żoną i matką – jej mężem został francuski aktor Nicolas Duvauchelle. To rodzina znajduje się zawsze na pierwszym miejscu.
- Dla mnie najważniejsza jest stabilizacja – mówiła w Metrze. - Niektórzy ludzie uważają, że to dziwne, i twierdzą, że nie jestem ambitna. Ale mnie zależy najbardziej na tym, aby być szczęśliwą. To znacznie ważniejsze niż pieniądze czy sława. Jej największe marzenie? - Żyć długo i szczęśliwie, otoczona przez ludzi, których kocham.
(sm/mn)