Piłka nie jest sportem, który kręci wyłącznie patologię. Na trybunach ultrasów możemy spotkać również lekarza, prawnika czy polityka. Tacy ludzie wspomagają działalność przestępczą od strony logistycznej i zapewniają zaplecze w postaci inteligencji - mówi Wirtualnej Polsce Patryk Vega. Jego najnowszy film "Bad Boy" opowiada o środowisku pseudokibiców.
Karolina Stankiewicz: Tylko lubisz futbol czy go po prostu kochasz?
Patryk Vega: Mało kto wie, że przez osiem lat byłem kapitanem drużyny i grałem w klubie RKS Okęcie. Przestałem grać, kiedy uświadomiłem sobie, że nie będę drugim Maradoną. Natomiast pasja do piłki pozostała. Fascynuję się nią także jako socjolog - nie ma podobnego widowiska, gdzie człowiek byłby podpięty przez 90 minut do adrenaliny w czystej postaci.
Ale film zrobiłeś o ciemnej stronie tego sportu.
Piłka w Polsce jest od lat naznaczona różnymi patologiami. To wdzięczny temat do portretowania. Dokumentowałem różne obszary przestępczości, ale one zawsze sprowadzają się do ekonomii. Tymczasem w przypadku piłki mamy do czynienia z quasi-sektą: oprócz czynników ekonomicznych dochodzi miłość do klubu. A nawet nie tyle "dochodzi", co jest kluczowa. Kibicowskie grupy przestępcze zaludniają wyznawcy danej drużyny. Do takiej grupy niezwykle ciężko się dostać. Człowiek z ulicy nie może tak po prostu do niej dołączyć. Trzeba wiele lat funkcjonować w środowisku, żeby móc się legitymować wiarygodnością. Te grupy są bardzo hermetyczne i trudne do inwigilacji, nawet dla policji. Ci ludzie są niesamowicie zorganizowani.
Dlaczego tak jest?
Piłka nie jest sportem, który kręci wyłącznie patologię. Na trybunach ultrasów możemy spotkać również lekarza, prawnika czy polityka. Tacy ludzie wspomagają działalność przestępczą od strony logistycznej i zapewniają zaplecze w postaci inteligencji. Taka sytuacja: jedna z komend zrobiła przetarg na utylizację twardych dysków policyjnych komputerów. Przetarg wygrała grupa pseudokibiców. Odzyskali z dysków informacje, kto jest konfidentem i kto składał na nich zeznania. Myślę że to mogło się zdarzyć tylko w Polsce.
Jak zbierałeś dokumentację do "Bad Boya"? Zgodnie z tym co mówisz, raczej nie przeniknąłeś do tego środowiska.
Udało się dlatego, że mam bardzo dużo znajomości w świecie przestępczym z racji moich minionych produkcji. Te światy się wzajemnie przenikają. Gdybym miał pójść z ulicy i próbować z nimi rozmawiać, to byłoby to niemożliwe. Ale gdy ktoś mnie rekomenduje i gwarantuje, że nikogo nie sprzedam, sprawa jest łatwiejsza.
Z kim rozmawiałeś?
Spotykałem się z pseudokibicami, którzy biorą czynny udział w tych wszystkich awanturach i ustawkach, którzy są pasjonatami bicia się. Rozmawiałem również z tymi ludźmi ze świata pseudokibiców, którzy popełniają przestępstwa. Wreszcie rozmawiałem z policjantami, którzy się przestępczością w tym środowisku zajmują. To było cenne.
Dlaczego?
W filmie mamy archetypiczną opowieść o dwóch braciach, z których jeden jest policjantem, a drugi kibolem, a pomiędzy nimi jest kobieta. Więc poznałem ten świat z obydwu stron. Spotykałem się również z właścicielami klubów piłkarskich, poznając to środowisko od strony biznesowej i z dziennikarzami śledczymi, którzy się specjalizują w tej tematyce. Mój scenarzysta wkręcił się na tyle w temat, że spędził kilka miesięcy z kibicami, poznając ich język, zachowanie, życie. Udało mu się zdobyć ich zaufanie. Na początku w ogóle nie chcieli z nim rozmawiać. Po kilku miesiącach pokazywali mu nawet przestępstwa zarejestrowane telefonami. Mam poczucie, że dobrze wniknął w ten świat.
Czy w filmie pokażesz powiązania środowiska kiboli z handlem narkotykami?
Poruszam ten temat. W Polsce produkuje się amfetaminę, która jest świetnym towarem wymiennym na chociażby kokainę czy marihuanę ściąganą z Włoch czy z Holandii. W filmie zobaczycie, jakimi mechanizmami rządzi się ten światek i w jaki sposób tworzone są sztamy między klubami. I zobaczycie, że za tymi sztamami stoi tak naprawdę biznes, a nie sympatia.
Mówiłeś niedawno, że pseudokibice związani z jednym z klubów próbują bojkotować twój film.
Mam takie informacje. Ale nie podchodzę do nich z jakąś trwogą. Nie robię filmu dla pseudokibiców, tylko dla masowej widowni. Myślę, że jeden klub nie jest w stanie wpłynąć znacząco na frekwencję filmu.
Czy pokazując środowisko kiboli inspirowałeś się jakimś konkretnym klubem?
Pokazuję obraz patologii w wielu klubach. Widzowie z pewnością nie będą mieli problemu ze znalezieniem odniesień do wydarzeń, które były szeroko komentowane w mediach. Część historii z filmu to kompilacja wielu patologicznych zjawisk z różnych polskich klubów piłkarskich.
Po raz kolejny współpracujesz z Antonim Królikowskim. Czy to twój nowy "ulubiony aktor"?
Tak, zdecydowanie jestem zakochany w Królikowskim. Już 20 marca wkraczamy na plan nowego filmu, w którym Antek zagra główną rolę. A we wrześniu mamy kręcić kolejny film. Z pewnością to nie jest jakaś jednorazowa przygoda.
O czym będzie ten film, z którym ruszasz w marcu?
To będzie punkt zwrotny w mojej karierze.
Serio?
Ja dopiero teraz zrozumiałem, jakie filmy mam robić i od tego wrześniowego zacznę robić prawdziwe kino.
A do tej pory co robiłeś?
Mam poczucie, że do tej pory dopiero przygotowywałem się do tego. Ale to był rodzaj rozgrzewki.
W jakim sensie będzie to zwrot? Inny styl? Inna tematyka?
To będą filmy dużo głębsze. Nie będą odcinać masowej widowni, na podstawowym piętrze będą fajną rozrywką. Ale w tych filmach będzie kolejne piętro, które będzie opowiadać kompletnie inną historię. Zrozumiałem, że posiadam ogromną tubę informacyjną. Moje filmy ogląda od 15 do 20 milionów ludzi. Mam wybór: mogę powiedzieć im coś płytkiego, albo mogę spróbować przy okazji przekazać coś ważnego.
Twoje tempo pracy jest naprawdę zawrotne. Czy nie boisz się tego, że w pewnym momencie nastąpi przesyt Patrykiem Vegą?
Gdybym cały czas opowiadał tę samą historię, to pewnie mogłoby to nastąpić. Natomiast ja nie czerpię wyłącznie z siebie. Zasysam wszystkie historie z rzeczywistości. Co więcej, to są historie idące z duchem czasu. Trudno mi sobie wyobrazić, by ludzie nie chcieli tych historii oglądać. Mam też ambicję wyjścia za granicę. Chciałbym robić filmy przeznaczone także dla międzynarodowej publiczności.
Ale twoje kino jest bardzo mocno zakorzenione w polskiej rzeczywistości.
Nakręciłem też "Small World", który opowiada o handlu dziećmi. Akcja dzieje się w Polsce, w Anglii, w Rosji i w Tajlandii. To film wielojęzyczny, którego tematyka jest zrozumiała na całym świecie. Według dokumentacji, jaką zebrałem do filmu, w tej chwili 300 milionów ludzi jest niewolnikami. Co roku w niewolę sprzedawanych jest półtora miliona dzieci.
Staram się wybierać tematy, które mają szansę trafić do szerszej publiczności, nie tylko w Polsce. Oczywiście największą barierą jest język. Ale na rok 2022 planuję film, który będzie kinem szpiegowskim dziejącym się w całej Europie. W języku angielskim.
Masz zamiar wchodzić w koprodukcje międzynarodowe, czy sam będziesz produkować te filmy, które chciałbyś na rynek zagraniczny też wypuszczać?
Dla mnie wzorem funkcjonowania w tym obszarze jest Luc Besson. On nie występuje z pozycji niewolnika, który przychodzi do Amerykanów z propozycją, a oni mówią: "No dobra, ale po co nam ten gość z Europy, zapłaćmy mu milion dolarów i zróbmy to sami". Tworzę i nadal chciałbym tworzyć filmy, nad którymi mam pełną kontrolę. Nie jestem w stanie pracować, mając kogoś nad sobą. Być może po prostu w Polsce nie trafiłem na producenta, który byłby dla mnie autorytetem. Źle się czułem, kiedy pracowałem z TVN-em i przychodziło 30 osób, które analizowały kolor loków aktorki. Przecież ja wtedy znienawidziłem robienie filmów.
Zagoniwszy się za pieniędzmi tworzyłem na ilość. Doszedłem do takiego stanu, że zacząłem nie cierpieć tej pracy. Jechałem na plan, od początku nie lubiąc ludzi, których tam miałem spotkać. Chciałem kończyć zdjęcia jak najszybciej. Dopiero teraz, po latach, odnalazłem ponownie tę pasję. I wiem, że kiedy będę jechał na plan 20 marca, to pierwszy raz od wielu lat będzie mi towarzyszył uśmiech. Dzisiaj w nocy kręciłem do tego filmu poród w szpitalu i to było kapitalne przeżycie.
Zaraz, zaraz. Prawdziwy poród?
Tak. Wszyscy mocno przeżyliśmy tę scenę. Przygotowywaliśmy się do niej przez wiele miesięcy. Bardzo trudno było znaleźć kobietę, która się zgodziła, aby jej poród stał się elementem filmu. Trzeba było też znaleźć szpital, który by się na to zgodził, skoordynować nasze działania z położną i PR-owcami tego szpitala. No i nie mieliśmy oczywiście żadnego wpływu na datę. Wiedzieliśmy, że dziecko ma się urodzić w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Musieliśmy więc mieć aktora gotowego w każdej chwili na przyjazd do szpitala. Szykowaliśmy się do tego nagrania od października.
Prawdziwy poród w filmie – odfajkowane. Czy są tematy, których z zasady nie podejmujesz?
Jako katolik nie chciałbym uderzać w księży. Uważam, że jest oczywiście mnóstwo księży, którzy nie powinni wykonywać swojego zawodu. Ale znam też wielu takich z autentycznym powołaniem. Uważam, że radykalizm w czymkolwiek jest niewskazany. Nie można generalizować i upraszczać, że wszyscy księża w Polsce są źli. A w tym przypadku wydaje mi się, że, za sprawą nastrojów społecznych, nie można byłoby uniknąć generalizowania.
A polityka? Mówiłeś ostatnio, że żałujesz nakręcenia filmu o tym tytule.
Ja czułem i dalej czuję, że to był kapitalny temat. Co więcej, uważam nieskromnie, że chyba nikt w tym kraju nie miałby jaj, żeby się za taki film zabrać. Głównie dlatego, że twórcy są uwikłani w Polski Instytut Sztuki Filmowej, w związku z czym zrobienie takiego filmu cię w jakiś sposób piętnuje i odcina możliwość pozyskiwania dotacji na kolejne projekty. Ja, działając poza PISF-em, czułem, że mam możliwości, żeby taki film zrobić w sposób bezkompromisowy.
Natomiast problem polega na tym, że nie możesz zainteresować ludzi czymś, co ciebie nie interesuje. Ja byłem ostatnim gościem w tym kraju, który powinien robić film o polityce. Byłem raz w życiu na wyborach, jak miałem 18 lat. Nie czytam gazet, nie czytam publicystyki, nie mam telewizora. No i tak naprawdę nie interesowało mnie, kto zasiada u sterów w tym kraju. Uważam że w ogóle nie wyłapałem mnóstwa niuansów w scenariuszu.
Mój scenarzysta jest totalnie wkręcony w politykę i jak zobaczył gotowy film, chciał wyskoczyć przez okno. Miał poczucie, że to zostało zrobione niechlujnie. Że nie zostały przekazane rozmaite sensy, które się znajdowały w tym scenariuszu. Tak, zrobiłem ten film goniąc za kasą. Projektowałem sukces od strony biznesowej, a nie miałem tego imperatywu wewnętrznego do opowiedzenia fascynującej historii. Tak naprawdę może się sprzedać tylko coś, co mówiąc kolokwialnie, drze po nerach. Zapędziłem się, wierząc, że "Polityka" odniesie oszałamiający sukces. No i chociaż zrobiła prawie 2 miliony widzów, to jednak ja postrzegam ten film jako porażkę. Ale oczywiście cieszę się z tej porażki, dlatego że bez niej bym się nie obudził i nie zrozumiał, co mam robić w życiu.
W ogóle mam przeświadczenie, że nie budują nas sukcesy, tylko właśnie te potknięcia. Jeśli potrafisz wyciągać wnioski i nie powielasz swoich błędów z przeszłości, to jest to kapitalna nauka. Wiesz, ja się zawziąłem i przez lata budowałem uparcie swój świat. Dzisiaj działam na swoich zasadach. Udało mi się pozyskać wspaniałą ekipę ludzi, którzy nie myślą tylko o tym, żeby jak najszybciej obiad zjeść na planie i zainkasować pensję, tylko współtworzą ze mną ten film.
Kolegujesz się ze swoją ekipą?
Otwieram się na to, żeby ich stymulować do dawania tego, co najlepsze i czerpać z ich pomysłów. Natomiast na koniec to wszystko powinno być przefiltrowane przez jednego człowieka, czyli przeze mnie. Ponoszę odpowiedzialność przed ludźmi, którzy angażują środki finansowe po to, żebym ja te filmy robił. Nie chcę rozproszonej odpowiedzialności. Nie chcę się tłumaczyć, że wiecie, zrobiłem świetny film, ale był kiepski zwiastun i dlatego nie "poszedł". Jeśli coś nie wyjdzie, to jest jeden gość do bicia, czyli ja.
Od redakcji: wszystkie zdjęcia w tekście pochodzą z wchodzącego na ekrany kin filmu Patryka Vegi "Bad boy".