Film obejrzało 7 mln widzów. Największy przebój ostatnich 30 lat
Zmiany ustrojowe w Polsce po 1989 roku doprowadziły do gruntownych przeobrażeń. Na początku lat 90. polskie kina zostały "zalane" hollywoodzkimi produkcjami, co pośrednio przyczyniło się do kryzysu rodzimej kinematografii. Na pierwszy wielki polski przebój musieliśmy czekać do 1997 roku.
Z okazji 30. lat Wirtualnej Polski zapraszamy do udziału w konkursie "Za co kochasz internet?". Do wygrania urodzinowe, podwójne bilety na wielki koncert Sanah, który odbędzie się 19 września 2025 r. na PGE Narodowym. Pokaż swoją kreatywność i świętuj razem z nami! Szczegóły i formularz zgłoszeniowy znajdziesz na stronie www.30lat.wp.pl/konkurs.
W czasach PRL, poza okresem pomiędzy 1948 a 1956 rokiem, repertuar polskich kin nie był bardzo ubogi. Oczywiście w porównaniu do innych socjalistycznych krajów. Na dużym ekranie od czasu do czasu pojawiły się słynne filmy z Zachodu, choć na ogół z bardzo dużym opóźnieniem. Na przykład "Most na rzece Kwai" zawitał do nas w 1988 roku, czyli 30 lat po światowej premierze. Na "Dziecko Rosemary" Romana Polańskiego musieliśmy czekać 16 lat. Nawet słynna komedia z Louisem de Funesem "Wielka włóczęga" potrzebowała sześciu lat, aby do nas dotrzeć.
Jesse Eisenberg z dumą o Polsce: "Polska ma jednych z najlepszych filmowców na świecie"
Prymat ilościowy należał się produkcjom z ZSRR i z innych zaprzyjaźnionych krajów socjalistycznych. Filmy te, jak łatwo można się domyśleć, nie cieszyły się zbyt dużą popularnością w naszych kinach. W czasach PRL największymi przebojami były rodzime produkcje i "rodzynki" zza zachodniej granicy. Największą widownię zgromadzili w tym czasie "Krzyżacy". Na ekranizację powieści Henryka Sienkiewicza z 1960 roku sprzedano aż 33,3 mln biletów, czyli więcej niż wynosiła wówczas liczba ludności naszego kraju (około 30 milionów). Zagranicznym hitem numer jeden stało się "Wejście smoka", które obejrzało 17,3 mln widzów. Słynny film z Bruce’em Lee wyświetlany był w Polsce w 1982 roku, czyli dziewięć lat po światowej premierze.
Oblicze polskich kin zmieniło się w kwietniu 1990 roku, gdy zlikwidowano Centralną Dystrybucję Filmów, która była państwowym monopolistą w zakresie dystrybucji filmów i zarządzania kinami. Na rynku pojawili się nowi, prywatni dystrybutorzy. Kina zostały dosłownie "zalane" hollywoodzkimi produkcjami, nowościami i produkcjami sprzed lat. Dopiero wówczas polscy widzowie mogli obejrzeć na dużym ekranie dwa pierwsze filmy o Jamesie Bondzie: "Żyj i pozwól umrzeć" oraz "Moonraker".
Niestety, gdy hollywoodzkie filmy w kinach spowszechniały i można je było bez problemów obejrzeć na kasecie wideo lub na DVD, nastąpił w Polsce kryzys rynku kinowego, który najbardziej dotknął polskie produkcje. Nawet tak kultowy dziś film jak "Psy" nie był w stanie przebić się przez szklany sufit. Uważa się, że druga część sensacyjnej produkcji Władysława Pasikowskiego była wielkim hitem, a przecież obejrzało ją w kinach niespełna 700 tys. osób.
Dla polskiej kinematografii punktem zwrotnym okazała się dopiero premiera filmu "Kiler", który trafił do kin w dniu 17 października 1997 roku. Komedia Juliusza Machulskiego była satyrą na siermiężną polską rzeczywistość, w której rozdają karty nuworysze, tacy jak gangster Siarzewski, oraz tzw. elity biznesowe i polityczne, jak senator Lipski.
Zdaniem krytyków, film "pozwalał widowni przezwyciężyć strach przed przestępczością panoszącą się w Polsce i odreagować frustrację związaną z rozczarowaniem sytuacją w kraju po przemianach ustrojowych". "Kilera" obejrzało w kinach około 2,2 mln widzów. Od 1989 roku do czasu jego premiery większą popularnością w polskich kinach cieszyły się tylko "Park Jurajski" oraz "Król lew". Sukces "Kilera" był tak duży, że nakręceniem remake’u zainteresowały się hollywoodzkie wytwórnie. Prawa do filmu nabyło (za 600 tys. dolarów) należące do Disney'a studio Hollywood Pictures, lecz ostatecznie projekt nie został skierowany do produkcji.
Po premierze "Kilera" wróciła w Polsce moda na kino, a przede wszystkim na rodzime produkcje. W 1999 roku pojawiły się w kinach dwa wielkie przeboje: "Ogniem i mieczem" Jerzego Hoffmana oraz "Pan Tadeusz" Andrzeja Wajdy. Oba do dziś są największymi w naszym kraju kinowymi przebojami ostatnich 30 lat. Pierwszy z nich zgromadził 7,2 mln widzów, drugi o milion osób mniej. Do ich wyników w XXI wieku zbliżył się tylko jeden tytuł – "Kler" Wojciecha Smarzowskiego, który w 2018 roku obejrzało 5,2 mln widzów.
Olbrzymi finansowy sukces dwóch polskich superprodukcji otworzył na oścież bankowe sejfy. W kinach, już także w pierwszych multipleksach, zaczęły pojawiać się kolejne wysokobudżetowe filmu: "Quo Vadis" Jerzego Kawalerowicza (4,3 mln widzów), "W pustyni i w puszczy" Gavina Hooda (2,2 mln widzów), "Zemsta" Andrzeja Wajdy (blisko 2 mln widzów), "Przedwiośnie" Filipa Bajona (1,7 mln widzów). W końcu jednak superprodukcje znudziły się widzom. Ich miejsce zajęły filmy stricte rozrywkowe. Najpierw były to rodzime komedie romantyczne.
Nowy trend w polskim kinie wyznaczył film Ryszarda Zatorskiego "Nigdy w życiu", który w 2004 roku osiągnął wynik (ponad 1,6 mln sprzedanych biletów) na poziomie "Władcy Pierścieni". Szczytowym osiągnięciem polskiej komedii stała się romantyczna komedia świąteczna. Sześć części "Listów do M.", a właściwie pięć, gdyż czwarta z powodu pandemii nie trafiła do kin, zgromadziło ponad 10 mln widzów.
W XXI wieku frekwencja w polskich kinach dość systematycznie rosła. Wystartowała z poziomu poniżej 25 milionów widzów, aby w 2019 roku osiągnąć rekordowy wynik – 61,7 mln sprzedanych biletów. Królem box office stał się Patryk Vega, który strzelał przebojami niczym z karabinu maszynowego. Później przyszła jednak pandemia i rynek kinowy trzeba było zdobywać na nowo.
Niestety, wygląda na to, że po lockdownie największy problem z odbudowaniem swojej pozycji mają polskie kinowe filmy, które muszą się teraz zmagać z bardzo silną konkurencją ze strony platform streamingowych. Wystarczy powiedzieć, że kilka tygodni po podaniu do publicznej wiadomości, że powstanie nowa, kinowa wersja "Lalki", Netflix ogłosił, że zrealizuje serial na podstawie powieści Bolesława Prusa.
Po pandemii tylko nielicznym polskim filmom udało się odnieść sukces w kinach. Nie zawiodły ani najnowsza część "Listów do M." (1,9 mln widzów), ani nowe wersja kultowych polskich produkcji "Samych swoi" (ponad 800 tys. sprzedanych biletów) oraz "Akademii pana Kleksa", którą obejrzało blisko 3 mln widzów. Jednak to wciąż mało, by odbudować widownię sprzed kilku lat.
Wydaje się, że przyszłość należy do streamingu, dzięki któremu polskie produkcje mogą cieszyć się popularnością na całym świecie. Z drugiej strony kina miały już upaść, gdy pojawiła się telewizja, a później kasety wideo i DVD. Z platformami streamingowymi też sobie poradzą, jeśli tylko kinowe produkcje będą wyróżniać się jakością.
Fenomen "Dept Q", który widziało pół świata, zaskakująco zabawne "Pod przykrywką" od Prime Video i krwawe, gangsterskie porachunki ze "Strefy gangsterów" SkyShowtime. O tym w nowym Clickbaicie. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Mountainboard czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: