Reżyser "Chopina" o skrajnych reakcjach na film: "Może niektórzy mieli zbyt wysokie oczekiwania"
- Chopin, którego zakodowała w nas szkoła i kultura masowa jest - moim zdaniem - po prostu nieprawdziwy - mówi w rozmowie z WP Michał Kwieciński, reżyser filmu "Chopin, Chopin". Komentuje kwestie ogromnego budżetu, mieszanych opinii o produkcji i przybliża jej kulisy.
Karolina Stankiewicz, Wirtualna Polska: Dlaczego chciał Pan opowiedzieć właśnie o Chopinie?
Michał Kwieciński: Już od jakiegoś czasu myślałem o filmie psychologicznym, który byłby inspirowany biografią. Oglądałem filmy o Piłsudskim, o Paderewskim i miałem wrażenie, że to nie są ludzie, tylko sztuczne figury odklejone od rzeczywistości. Uważam, że jeśli kino ma sięgać po życiorysy wielkich Polaków, powinno o nich opowiadać w sposób nowoczesny, bliski współczesnemu widzowi.
Pomysł na Chopina zrodził się przypadkiem - podczas rozmowy z Erykiem Kulmem po tym, jak razem skończyliśmy "Filipa". Eryk powiedział, że marzy o roli Chopina. Pomyślałem, że to znak. Zawsze kochałem jego muzykę, ale żaden z filmów o nim nie przekonywał mnie do końca. Sięgnąłem po książkę Ferdynanda Hoesicka o Chopinie i po kilku stronach zrozumiałem, jak mało o nim wiemy. Hoesick pokazał obraz człowieka skomplikowanego, pełnego sprzeczności - taki Chopin mnie zafascynował. Przekonałem się też, że jego popularny wizerunek - funkcjonujący w naszej zbiorowej wyobraźni - jest nieprawdziwy.
Na te seriale czekamy!
Co konkretnie jest nieprawdziwe?
Na przykład najczęściej powtarzana klisza, że Chopin całe życie tęsknił za Polską: za naturą, wierzbami, za sielskim krajobrazem. Nawet prezydent Duda się do tego odwoływał. Ta legenda jest - moim zdaniem - nadużyciem, wręcz anachronizmem.
Chopin był geniuszem obdarzonym fenomenalną pamięcią muzyczną. Zapamiętywał melodie kolęd, ludowych pieśni weselnych... Jako dziecko był bardzo aktywny, pełen energii - można powiedzieć, że wszędzie go było pełno i chłonął otaczającą rzeczywistość. Po wyjeździe do Francji w pamięci pozostało mu raczej muzyczno-dźwiękowe wspomnienie Polski, a nie sentyment do krajobrazów. W każdym razie nie znalazłem żadnego śladu nostalgii za naturą w jego listach, a przeczytałem całą jego korespondencję.
Co zatem było podstawą przy pisaniu scenariusza?
Postanowiłem skupić się na psychologicznym portrecie człowieka. Na podstawie korespondencji Chopina, jego własnych zapisków i notatek o nim wypisałem ponad 150 sytuacji istotnych dla zrozumienia jego stanu psychicznego, samotności i cierpienia. Oczywiście wiedziałem, że film nie może trwać siedmiu godzin, więc zacząłem robić selekcję, równolegle szukając dla Chopina antagonisty - kogoś w rodzaju Salieriego z "Amadeusza", ale nie znalazłem nikogo takiego. W końcu ze scenarzystą Bartkiem Janiszewskim zdecydowaliśmy się opowiedzieć ten film w jedenastu obrazach. To sekwencje z życia Chopina, ukazujące jego wewnętrzną walkę i zmaganie z własną psychiką i z chorobą, która była wyrokiem.
Właściwie odpowiedział pan już na moje kolejne pytanie, ale mimo wszystko je zadam: czy pana wizja Chopina zmieniła się w trakcie pracy nad filmem?
Zdecydowanie tak. Na początku podchodziłem do tematu z dystansem i obawą, że to będzie nudna historia o nudnym człowieku. Nie chciałem powielać motywów romantycznej miłości ani innych zgranych wątków biograficznych. Z czasem jednak dotarłem do zupełnie innej prawdy o tej postaci i teraz o nią walczę. Chopin, którego zakodowała w nas szkoła i kultura masowa jest - moim zdaniem - po prostu nieprawdziwy.
Kino biograficzne to w ogóle specyficzny gatunek. Kiedy podejmujemy się tematu znanej postaci, publiczność ma już wobec filmu pewne oczekiwania. Pan jednak zaznacza, że to nie jest klasyczna biografia.
To nie jest biografia w tradycyjnym sensie. Zależało mi na tym, by zrobić film psychologiczny: skupić się na człowieku, nie na rekonstruowaniu faktów. Oczywiście wszystko jest osadzone w realiach epoki, pokazujemy jej atmosferę, nasycenie, bogactwo, ale kamera praktycznie nie schodzi z twarzy bohatera. W tym sensie to film bardzo kameralny.
Kameralny, ale jednocześnie z ogromnym budżetem. Czy te pieniądze dawały panu poczucie swobody, czy raczej presji i ciężaru oczekiwań?
Jedno i drugie. Taki budżet to oczywiście wielka odpowiedzialność i ogromne oczekiwania. Ale dzięki odpowiedniemu finansowaniu mogliśmy przygotować film w naprawdę profesjonalnych warunkach. Największe środki pochłonęły sceny zbiorowe: bale, koncerty, paryskie ulice odtwarzane w Bordeaux, wyjazd na Majorkę. Bardzo mi zależało, by zrealizować sceny plenerowe właśnie tam, bo światło na Majorce jest wyjątkowe i nie da się go odtworzyć nigdzie indziej. Kluczowe było dla mnie też to, by Eryk Kulm mógł w pełni poświęcić się przygotowaniom do roli Chopina - przez niemal rok doskonalił swój francuski, ćwiczył grę na fortepianie, pracował z nauczycielami gry na instrumentach z epoki. Wszedł w tę rolę w każdym aspekcie. Okres preprodukcji takiego filmu musi trwać długo: scenografię opracowywaliśmy półtora roku, kostiumy - prawie rok.
Czy kostiumy powstawały w Polsce?
Tak i nie. Wszystkie kostiumy Chopina Magda Biedrzycka szyła specjalnie dla Eryka. Ale cała reszta kostiumów pochodziła z magazynów Londynu, Barcelony, Mediolanu, Berlina i Brukseli - w dużej części były to prawdziwe stroje z epoki, co jest zupełnie nieosiągalne w polskich magazynach. Tę autentyczność się czuje w tym filmie.
Wcześniej zrealizował pan "Filipa", który również był filmem kostiumowym.
Tak, ale to była zupełnie inna skala. W "Filipie" mieliśmy kilka ulic, kilka wnętrz, jeden bal, wszystko było kręcone w Polsce, głównie we Wrocławiu i Toruniu. Film o Chopinie nie mógł zostać zrealizowany w Polsce, bo nie mamy miasta, które oddałoby jakkolwiek atmosferę XIX-wiecznego Paryża. Natomiast dzisiejsze Bordeaux wygląda tak, jak Paryż z czasów Chopina, dlatego zdecydowaliśmy się na zdjęcia w tym mieście.
W tym roku odbywa się Konkurs Chopinowski. Czy śledzi pan to wydarzenie?
Tak, byłem nawet na otwarciu. Bardzo mnie cieszy, że ten konkurs trafił niemalże pod strzechy, że jest transmitowany online, oglądany i komentowany przez miliony ludzi. To wspaniałe.
W filmie też próbował pan pokazać Chopina właśnie w takim świetle - trochę jak współczesną gwiazdę.
Chciałem, żeby miał sceniczną charyzmę, jak np. Freddie Mercury. Bo Chopin naprawdę był ówczesną gwiazdą. My przez lata stawialiśmy go na piedestale, traktowaliśmy jak pomnik, a przecież on był żywym człowiekiem: miał poczucie humoru, słabości, był czarujący i namiętny.
Walczę o to, by takiego Chopina przybliżyć widzom. Dwa wieki temu świat nie różnił się tak bardzo. Były już "stalkerki" i "groupies", korespondencja pełniła rolę dzisiejszych mediów społecznościowych: wszyscy wszystkich zasypywali listami, w których pisali o swoich uczuciach, komentowali życie towarzyskie i całą otaczającą rzeczywistość. Uczennica, Friederike Müller po każdej lekcji na 20-30 stronach opisywała, jak Chopin wyglądał, jak gestykulował, jak mówił. To niesamowity materiał. Pokazujący też, jak bardzo ludzie byli nim zafascynowani. Kobiety chciały mu się oświadczać! To wszystko jest w jego listach.
W filmie pojawiają się sceny, w których Chopin bawi publiczność: żartuje przy fortepianie, flirtuje z towarzystwem. To duży kontrast wobec wizerunku poważnego romantyka.
Chopin taki był. Musiał zarabiać, a żeby to robić - musiał być towarzyski, dowcipny, czarujący. Uwodził matki uczennic, bo to one decydowały, czy ich córki będą brały lekcje i u kogo. Ta jego kokieteria i towarzyska swada były w dużej mierze maską. W środku był człowiekiem bardzo wrażliwym i melancholijnym. Nie lubił występować publicznie. Najchętniej grałby tylko dla kilku osób, które naprawdę rozumieją muzykę.
Czyli już wtedy muzykę traktowano bardziej jako pokaz umiejętności niż przeżycie.
Dokładnie tak. Chopin nienawidził, gdy ludzie przychodzili "patrzeć, jak on gra" zamiast słuchać muzyki. Dla niego dźwięk był święty.
Dziś też często odbieramy koncerty wielkich gwiazd bardziej jako widowisko niż przeżycie muzyczne.
To prawda. Byłem kiedyś na koncercie Madonny na Stadionie Narodowym i muzyka tam do mnie nie docierała - widziałem gwiazdę na telebimie, ale show w pełni zdominowało jej głos czy emocje. Inaczej było na koncercie Lady Gagi. To artystka, która zrobiła z koncertów teatr, ale zawsze na pierwszym planie jest jej kunszt wokalny.
Czy na co dzień słucha pan na przemian Lady Gagi i Chopina?
W pewnym sensie tak. Słucham wszystkiego, bo lubię obserwować świat. Muzyka popularna potrafi wiele powiedzieć o współczesności.
Wiele można z niej wyczytać o kondycji kultury masowej.
Zgadza się. Świat nie jest dziś bardzo szlachetny, ludzie również nie. A jeśli chcemy, by kultura wyższa stała się popularna, musimy sprowadzić ją z piedestału. Trzeba zachęcić ludzi, którzy nie mają potrzeby obcowania z kulturą wyższą, by zrobili ten pierwszy krok.
Chyba warto, bo Chopin potrafi poruszyć emocje także dziś. W jego muzyce jest coś niezwykle uniwersalnego.
To właśnie chciałem pokazać w filmie. W życiu osobistym Chopin nikomu nic nie dał: nie przeżył pełnej miłości, nie spełnił się w relacjach. Całą pasję, namiętność, patriotyzm i wrażliwość przelał w muzykę. Wszystko, co czuł, przekazał dźwiękami.
W filmie pojawia się też wątek epidemii, który przywodzi na myśl pandemię z 2020 roku. Czy to było zamierzone?
Ta analogia była dla mnie ważna. Chciałem pokazać, że pewne mechanizmy: strach, samotność, różne postawy wobec zagrożenia i śmierci, odmienna polityka różnych państw wobec nieznanej zarazy - to wszystko się nie zmieniło.
W świecie Chopina znalazłem wiele innych zaskakujących podobieństw do dzisiejszych czasów: "melanże" do rana, szarlatanów oferujących cudowne leczenie, wiarę w medycynę alternatywną. Po dwustu latach niewiele się zmieniło, tylko forma jest inna.
Pierwsze opinie o "Chopin! Chopin!" są bardzo różne.
To prawda. Część widzów oczekiwała czegoś innego. Może niektórzy mieli zbyt wysokie oczekiwania albo po prostu mieli inne wyobrażenie postaci, o której każdy coś wie. Są też entuzjaści, którzy płaczą po seansie, i tacy, którzy doceniają film, ale są ostrożni w osądzie. Liczę na to, że publiczność w kinach pozwoli temu filmowi po prostu się ponieść. Myślę, że widz, który zechce zobaczyć film bez uprzednich założeń, może go odebrać głębiej. Bo to bardzo osobista, intymna wypowiedź, a nie film biograficzny czy wielkie widowisko. To kameralne kino w wielkiej oprawie, eksperyment, który skupia się na psychologii, nie na monumentalności.
Tłem tej kameralnej historii jest jednak Paryż - miasto intensywne, hałaśliwe, klasowo podzielone.
Tak, właśnie ten kontrast mnie interesował. Paryż tamtych lat był głośny, nieustannie pulsujący, co było wręcz opresyjne. A w tym wszystkim Chopin - człowiek wycofany, zamknięty w sobie. Patriotyzm Chopina, o którym tak dużo się mówi, był tak naprawdę specyficzny. Przekazywał ogromne sumy na pomoc polskiej emigracji, grał koncerty charytatywne, których nie znosił, ale czuł się w obowiązku, by wspierać Polaków. Był w tym bardzo szczery. Pisał o tym w listach. Dał kilkadziesiąt takich koncertów, a mimo to nie utrzymywał kontaktu z rodakami w Paryżu. Na przykład zupełnie nie odpowiadały mu styl i sposób bycia Mickiewicza. My często idealizujemy ich relację - mówimy o ich wielkiej przyjaźni - a tymczasem Chopin Mickiewicza po prostu nie lubił. Miał do niego pretensje nawet o wygląd - uważał, że poeta fatalnie się ubierał.
W listach widać, jak bardzo relacje Chopina z ludźmi były inne, niż dziś sobie wyobrażamy. George Sand również nie była tą romantyczną kochanką, jaką pokazywano w filmach. Ona chciała raczej posiadać geniusza przy sobie. To była chęć obcowania z kimś wyjątkowym, niekoniecznie miłość. Wcześniej miała podobny romans z Alfredem de Mussetem. Chopin z kolei bał się miłości - nie potrafił się w pełni zaangażować emocjonalnie, mimo że jego muzyka aż kipi od emocji.
Jest Pan związany z branżą filmową od dekad, głównie jako producent. Nie wyreżyserował Pan wielu filmów. Dlaczego?
Produkcja była przez wiele lat moim żywiołem. Ale w pewnym momencie poczułem jako producent zmęczenie. Ciągłe wymyślanie nowych tematów, dostosowywanie się do oczekiwań stacji telewizyjnych… to wszystko zaczęło mnie nużyć. Reżyseria daje mi coś innego: możliwość powiedzenia, co naprawdę myślę o świecie. Produkując, nie mogę przekazać własnych myśli, reżyserując - tak. Może to kwestia wieku, może potrzeba podsumowania. Staram się tylko, by ten mój przekaz nie był dziaderski, jak mówią młodzi.
Rozmawiała Karolina Stankiewicz, dziennikarka Wirtualnej Polski