Slávek Horák: Czeskie filmy są jak piwo, ale ja jestem z Moraw [WYWIAD]
“Opieka domowa” nie jest zwykłą czeską komedią. Reżyser Slávek Horák w rozmowie z WP mówi, że odmienność jego filmu bierze się z tego, że urodził się na Morawach. Ponadto tłumaczy, gdzie Czesi, najbardziej ateistyczny naród na świecie, szukają sensu życia, na czym polega różnica pracy w reklamie i filmie i gdzie w Czechach można napić się najlepszego wina. “Opiekę domową” można oglądać w polskich kinach od 18 listopada.
15.11.2016 | aktual.: 23.02.2018 13:10
Łukasz Knap: Film o chorującej na nieuleczalnego raka kobiecie, która jest chodzącą dobrocią. Skąd taki pomysł na debiut?
Slávek Horák: Zanim zrobiłem ten film, przez dwadzieścia lat kręciłem filmy reklamowe. Przez ten czas żyło mi się całkiem nieźle, bo co by nie powiedzieć o reklamie, można zarobić na niej przyzwoite pieniądze. Ale gdy zbliżyłem się do czterdziestki, pomyślałem, że chcę stworzyć coś własnego. W tym celu postanowiłem wyjechać z Pragi do rodzinnego domu na południowych Morawach. Myślałem, że znajdę tam chwilę spokoju, ale to było niemożliwe, bo moja mama jest straszną gadułą. Pracuje jako opiekunka domowa.
Tym właśnie zajmuje się główna bohaterka pana filmu.
Zacząłem zbierać jej opowieści i w pewnym momencie pomyślałem, że sama jest wspaniałym materiałem na bohaterkę mojego filmu. Jest raczej naiwną, ciepłą, empatyczną osobą, która myśli o wszystkich, tylko nie o sobie. Przez to zaniedbuje siebie. Na szczęście, w przeciwieństwie do głównej bohaterki “Opieki domowej” Vlasty, moja mama jest zdrowa.
Dlaczego pokarał pan swoją bohaterkę chorobą?
Chciałem, żeby znalazła się w sytuacji największego możliwego napięcia. W sytuacjach bez wyjścia ludzie muszą zweryfikować swoje przekonania. Jej mąż jest kalką mojego taty, który jest typem żartownisia lubiącego sobie popić. Z grubsza więc jest to historia moich rodziców, a właściwie ich relacji. Aby zbliżyć się do prawdy ich życia, zdjęcia kręciliśmy w moim domu rodzinnym. Wciąż oboje w nim mieszkają. Scena wesela jest nakręcona na tyłach tego domu, obok krzewów winorośli.
Gdy oglądałem pana film, nie przyszło mi do głowy, że opowiada w nim pan prywatną historię rodzinną. Wydało mi się, że to raczej słodko-gorzki komentarz na temat służby zdrowia w Czechach.
(śmiech) Jest tu kilka ironicznych przytyków, ale nie chciałem pastwić się nad czeską służbą zdrowia, która jak wszędzie na świecie, mogłaby działać lepiej, ale przecież nie jest taka zła. Wiele osób tam pracujących, takich jak moja mama, zarabia bardzo małe pieniądze, ale ma poczucie misji. Dzięki nim to wszystko się kręci.
Dla polskiego widza może być zastanawiające, dlaczego pana bohaterka tak szybko rezygnuje z pomocy księdza?
Czesi są najbardziej ateistycznym narodem na świecie.
Właśnie o to chciałem zapytać. Blisko 80 proc. Czechów deklaruje brak przywiązania do jakiejkolwiek religii.
Moja rodzina nie jest wyjątkiem. Postanowiłam pokazać scenę w kościele, ale mówi ona tylko tyle, że pomoc mogą znaleźć w nim tylko ci, którzy wierzą. Vlasta początkowo rozpaczliwie chwyta się każdego sposobu, żeby znaleźć jakiś sposób na uleczenie swojej choroby, z czasem zaczyna rozumieć, że jedyne, czego jej potrzeba, to pogodzenia się ze swoją sytuacją. W pewnym sensie znajduje odpowiedź w sobie.
Skoro nie wierzy w Boga, jak tłumaczy sobie bezsensowną chorobę?
Zaczyna rozumieć, że miała dobre życie. Nie jest typem bohaterki, która przez cały czas postępowała niemoralnie i nagle doznaje epifanii, że w końcu powinna zrobić coś dobrego. Vlasta przez całe swoje życie pomagała innym, trudno jej cokolwiek zarzucić. Jedyne, czego nigdy nie umiała, to dbać o siebie. Teraz przyszedł być może ostatni moment, żeby poczuła się dobrze w swoim ciele, mimo że to ciało buntuje się przeciwko niej.
Jako ateista wierzę, że mamy tylko jedno życie i nie wolno nam go zmarnować. Trzeba cieszyć się nim i brać z niego wszystko, co oferuje. Nie ma żadnej nagrody i kary za nasze życie tutaj. Kościół nie ma monopolu na prawdę. Czesi mają własny kompas moralny, jesteśmy pokojowym narodem. Wierzymy, że nie potrzebujemy przewodników w postaci księży, sami wiemy lepiej, co nas uszczęśliwia.
Co pana uszczęśliwia?
Proste rzeczy. Dobre życie. Mam to szczęście, że jestem z natury pogodny. Do szczęścia wystarczy mi, że jestem zdrowy i mogę wyjść na spacer, gdy świeci słońce. Nie umieram z głodu, żyję dość komfortowo, podobnie jak większość ludzi żyjących w Europie.
Wcześniej pracował pan w reklamie. Czym kręcenie reklamówek różni się od pracy nad własnym filmem?
Reklama i film to dwa kompletnie różniące się od siebie światy. Cieszę się, że po tylu latach miałem szansę nakręcić film, co do którego nie mam wątpliwości, że warto go pokazać ludziom. Reklamy nie mówią ludziom, żeby byli dla siebie mili i cieszyli się życiem, bo jest krótkie i nie wiadomo, kiedy przyjdzie koniec. Przekaz reklam sprowadza się do jednego: kup ten produkt. Tymczasem dobre filmy przypominają nam o tym, co w życiu najważniejsze. Przynajmniej takie filmy chcę kręcić. Dziś z rozbawieniem wspominam, jak armia dobrze opłacanych ludzi ze śmiertelną powagą pracuje nad jakąś głupią reklamą i udaje, że robi coś ważnego.
Czyli nie planuje pan powrotu do reklamy?
Nie, piszę kolejny scenariusz i mam nadzieję, że w ciągu najbliższych dwóch lub trzech lat uda mi się nakręcić nowy film.
Czy podobnie jak “Opieka domowa” będzie odbiegać od stereotypowych wyobrażeń o filmie czeskim?
Różnica między “Opieką domową” a przeciętnym filmem czeskim bierze się być może z tego, że wychowałem się na Morawach, które są inne od pozostałych części Czech. To taka nasza mała czeska Prowansja, dużo tam winnic i agroturystyki. Ludzie z Pragi albo wschodnich Czech piją dużo piwa, które pite w nadmiarze sprawia, że ludzie stają się zgorzkniali i ironiczni - taki jest główny ton czeskiego kina. Wszystko jest w nim parodią i nic nie jest na serio. Na Morawach pije się dużo wina, które dla odmiany sprawia, że ludzie są bardziej serdeczni i przyjaźni. Takie jest moje podejście do kina. Nie oznacza to, że nie cenię czeskiego poczucia absurdu i łączenia dramatu z komedią. Ale w moim filmie na pewno nie znajdzie pan sarkazmu, okrucieństwa czy ironii.
Nie miałem pojęcia, że w Czechach produkuje się dobre wino.
Czeskie wino, zwłaszcza białe, jest coraz lepsze. Wiele osób zapomina, że Morawy graniczą z Austrią i Węgrami, słynącymi z dobrego wina. Mamy niezłe Rieslingi i Pinot Grigio. Niedawno piłem doskonałe Chardonnay z Moraw.
Wychodzi na to, że pana bohaterka nie miałaby tak dużego apetytu na życie, gdyby nie wino.
Ma pan rację. Ma w sobie radosne, optymistyczne podejście do życia, bliskie kulturze wina.
Rozmawiał Łukasz Knap