Wojciech Smarzowski o irytacji Kościołem i hipokryzji księży. "Kościół nie miał na moje życie żadnego wpływu"
Reżyser "Kleru" systematycznie powtarza, że jego film jest o ludziach, a nie o krytyce wiary. Nie ukrywa przy tym negatywnego stosunku do Kościoła, który "jest przeciw postępowi i nauce", a "nieświadome dzieci przywłaszcza sobie przez chrzest".
W najnowszym wywiadzie dla "Wysokich Obcasów Extra" Smarzowski mówił, że robi filmy o tym, co go boli. Wymiata kamerą spod dywanu i szkoda mu czasu na kręcenie kina rozrywkowego.
- Moje filmy to nie dokumenty. Wszystkie przerysowują rzeczywistość, kumulują i intensyfikują zdarzenia, ale dlatego ich akcja jest wartka, a siła rażenia odpowiednia. Taki mój filmowy język – wyjaśniał reżyser "Kleru".
Dlaczego najnowszy film poświęcił Kościołowi katolickiemu?
- Zorientowałem się, jak bardzo Kościół mnie – tu powinno być inne słowo – irytuje, gdy moi synowie poszli do szkoły – mówił Smarzowski, który zabrał dzieci ze szkoły publicznej, gdzie jego zdaniem "dziecko siedzi na religii tyle samo czasu co na chemii, fizyce i biologii razem wziętych".
Smarzowskiego boli, że "Kościół nie płaci podatków, gromadzi grunty, decyduje o zdrowiu i życiu kobiety ciężarnej, a nowo narodzone, nieświadome dzieci przywłaszcza sobie przez chrzest".
Reżyser chciał zerwać z wizerunkiem księdza jako osoby nietykalnej, której wierni wybaczają wszystkie grzechy, ignorując przy tym ofiary jego działań. Nie czuje się przy tym lepszy od takich grzeszników.
- Notoryczne łamanie przysiąg, celibatu, alkohol, chciwość. W grzeszeniu niczym się nie różnię od księży. Jestem tylko mniejszym hipokrytą – skwitował Smarzowski.
Czy "Kler" będzie w stanie coś zmienić w polskim Kościele? Smarzowski powiedział wprost, że jego zdaniem filmy nie zmieniają świata, ale to kropla, która drąży skałę. Zmusza do dyskusji i refleksji, a siłą rzeczy do działania.
Film "Kler" to hit tegorocznego Festiwalu w Gdyni, gdzie będzie walczył o Złotego Lwa w konkursie głównym. Na ekrany kin w całej Polsce trafi 28 września.