Zanim Robin założył kaptur [DVD]
Wydaje się, że opowiadanie po raz kolejny legendy o Robin Hoodzie to zamysł wtórny i nie mający szans powodzenia. Dlatego Ridley Scott postanowił sfilmować narodziny legendy i w filmie *"Robin Hood" opowiedzieć widzom o narodzinach obrońcy uciśnionych z lasu Sherwood, zamiast serwować im kolejny akt walki z szeryfem, który większość z nas zna już na pamięć.*
02.05.2011 11:19
Gwarantem jakości filmu miał być Russell Crowe, który w "Gladiatorze" pokazał, że świetnie czuje się w rolach bohaterów z krwi i kości, jakim był Robin. Legendarny obrońca uciśnionych w jego wykonaniu jest przekonujący i wiarygodny. Nie brakuje mu poczucia humoru i autoironii, ale widać, że bohater dzięki obsadzeniu tak dojrzałego aktora, został odbrązowiony. Szkoda, że scenarzyści pozostawili mu tak mało swobodę gry.
Dużo w tej opowieści bowiem walk wojsk, trochę przestojów związanych z pokazaniem krajobrazów, a trochę za mało gry głównej postaci. Są jednak oczywiście tradycyjne w takich filmach przemowy patriotyczne. A komu można wierzyć słuchając ich, jak nie Russelowi i jego magnetycznemu głosowi.
Przekonuje również dumna i dzielna Lady Marion, którą gra Cate Blanchett. Okazało się, że aktorka świetnie odnalazła się w roli kobiety, która musi z równa gracją poruszać się na polu bitewnym i w kuchni. Pewnie mało kto wierzył, że jej monumentalna uroda przysłuży się Marion. A jednak udało się i kto wie, czy to nie najjaśniejszy punkt całego filmu.
Trochę gorzej jest z resztą bohaterów. O kompanii Robina nie ma sensu wspominać, bo prostu są usunięci na dalszy plan. Szkoda, że zabrakło większego rozwinięcia postaci, chociażby braciszka Tucka, który zwykle przysparzał widzom i czytelnikom wiele powodów do śmiechu. Złamaniem konwencji było także umiejscowienie w historii szeryfa z Nottingham. To nie on staje naprzeciw Robina, ale sir Godrey(przeciętny Mark Strong) spiskujący z Francuzami. Zabieg to ciekawy i dający tez dowód, że Scott chciał odejść jak najbardziej to możliwe od stereotypowej opowieści o Robin Hoodzie. Ostatecznie dochodzi do konfrontacji tych dwojga, choć sceny walki obydwu dżentelmenów w wodzie można sobie spokojnie przewinąć.
To moment wyraźnie spowalniający akcję. Chciałoby się napisać, że trochę za dużo tych dłużyzn, ale Scott wyraźnie postawił na epickie obrazy,a trochę mniej na rozwinięcie chociażby wątku dawnej przeszłości Robina. Nie dowiadujemy się nic o jego dorastaniu, o tym, gdzie tak doskonale nauczył się władać łukiem, ani skąd w nim tyle żaru patriotycznego. Bo to, że widział śmierć ojca, nie wszystkim może wystarczać. Czy miał jakieś rozterki w młodości, czy zawsze chciał stawać stronie słabszych? Wielu widzów pewnie ostrzyło sobie apetyty na taką właśnie historię...
Zakończenie daje jednak nadzieję, że więcej zobaczymy w kolejnej części, która wydaje się, ze niechybnie powstanie. Być może wtedy więcej miejsca Scott i scenarzyści poświęcą przeszłości bohatera jego psychice i dadzą Crowe'owi trochę więcej swobody w kreowaniu postaci. Potraktujmy zatem tę część jako przystawkę. Miejmy nadzieję, że do sytego dania, które zadowoli największych smakoszy.