Zemsta przedszkolaka
„Strażnicy marzeń“ to „Avengersi“ dla najmłodszych, choć debiutujący reżyser filmu, Peter Ramsey, nie definiuje siebie jako fascynata komiksów, jak robi to Joss Whedon. Przez lata zbierał jednak doświadczenia u boku Francisa Forda Coppoli czy Davida Finchera jako twórca storyboardów. Po dziesięciu latach pracy na planach filmowych niezwykle wprawną ręką narysował więc – utkany z dziecięcych snów i lęków – świat Strażników Marzeń. Podobnie jak „Avengersi“ składa się on z kilku legend, których bohaterów połączyła wspólna sprawa – walka z Mrokiem (tu o wiarę, miłość i nadzieję). W ramseyowskich towarzyszach broni jest więcej uroku, niż agresji, ale podobno zło najlepiej zwalczać świetlistą dobrocią. To wszystko banały? Nie, raczej elementy przypowieści, których dzieci nie słyszą dziś często z ust innych twórców. Ramsey nie tylko więc opowiada o strażnikach, ale sam po trosze nim jest – strzeże dziecięce dusze przed mackami tandetnej hollywoodzkiej papki.
**
Zrealizowani w 3D „Strażnicy marzeń“ to film urzekający skromnością, wyrafinowanym humorem i twórczą dbałością o plastykę świata przedstawionego. Wiele filmowych scen rozgrywa się w wielkich planach, ale Ramsey nie pozuje na artystę zakochanego w spektakularności. Opowiada starą jak świat historię, ale zdaje sobie sprawę, że diabeł tkwi w szczegółach. Spójna i logiczna fabuła „Strażników...“, jak piosenka z trafiającym w ucho refrenem, jest przetykana humorystycznymi epizodami, w których główne role grają mikroskopijne elfiki z falującymi uszami i włochate Yeti pracujące w fabryce świątecznych zabawek. To właśnie tam ma miejsce pierwsze spotkanie wszystkich Strażników – wzorowanego na syberyjskim Dziadku Mrozie Norda (Alec Baldwin), mówiącego z australijskim akcentem (w oryginalnej wersji językowej) Królika Wielkanocnego (Hugh Jackman), wiecznie zaspanego, milczącego i jak buddyjska mandala usypanego z piasku Władcy Snów, wzruszającej Zębowej Wróżki (Isla Fischer) i zbuntowanego Jacka Frosta (Chris Pine) –
zmrożonego własnymi problemami chłopca, który żyje w cieniu wielkich postaci – nie wierzy w siebie, bo nikt nie wierzy w jego.
Księżyc, obserwujący wszystko z wyżyn swojego niebiańskiego Olimpu, dostrzega w nim jednak etatowego Strażnika dziecięcych marzeń. Zmusza więc Norda, Królika, Wróżkę i Władcę Snów do zaproszenia Frosta do swojego grona i zaakceptowania outsidera jako równego sobie. Bosy chłopiec jest zbyt bezczelny i wystraszony jednocześnie, by radośnie zgodzić się na wzięcie udziału w przygodzie. Bohaterowie dziecięcych snów muszą jednak zewrzeć szyki, by ochronić świat przed atakującym go Mrokiem (Jude Law). Nikt przy tym nie ukrywa, że istotnie – zanim Jack zacznie chronić dusze najmłodszych przed lękiem i zwątpieniem, musi zrozumieć, kim jest sam. Nauczyć się dlaczego warto akceptować swoją historię i jak naukę z przeżytych dramatów przekuwać w sukcesy. Mrok nie skrywa się w „Strażnikach...“ tylko w warstwie fabularnej pod postacią koszmarnego księcia nocy i jego diabelskich rumaków, które wdzierają się w wyśnione senne światy i rozwożą po nich zjadliwe lęki i depresyjne nastroje. Ramsey świetnie zespolił prostą
historię o dobru i złu z głębszym, ukrytym pod warstwami złocistej farby, przekazem.
Niekwestionowany wkład musiał mieć w to scenarzysta filmu – David Lindsay-Abaire. Napisany przez niego dwa lata wcześniej scenariusz „Między światami“ (2010) Johna Camerona Mitchella uwodził widzów nie mniej niż obsadzeni w głównych rolach filmu Nicole Kidman i Aaron Eckhard. „Strażnicy...“ to jego kolejny film, w którym utrata kogoś bliskiego wydaje się równoznaczna z końcem świata, ale finalnie jest tylko bolesnym etapem, który prowadzi do narodzin nowej rzeczywistości. Chociaż Mrok stara się zdobyć władzę nad ziemskim globem, świąteczna animacja nie jest więc tylko rysunkowym, katastroficznym filmem o świecie uratowanym w ostatniej chwili. I może na tej płaszczyźnie wydaje się też niezłą historią dla starszych dzieci, które umieją już wyczuwać subtelności zapisane między słowami. „Strażnicy...“ to bowiem też (czy może przede wszystkim?) historia o tym, że kształt świata zależy od każdego z osobna, a niewinność jednego dziecka jest wyjątkowa na tyle, by w ciemnej rzeczywistości zaiskrzyło światło, ku
któremu warto podążać. Ramsey podkreśla, że droga ku niemu może być pełna wyrzeczeń, ale zawsze jest barwna jak bożonarodzeniowa choinka, zabawna jak poszukiwanie malowanych jajek w Wielkanocny poranek, magiczna niczym różowe sny i pełna dynamizmu jak rozkołysane skrzydła Zębowych Wróżek.