Baba z wozu, konie na rzeź.

W filmie Smirnowa obserwujemy burzliwe losy Rosji na przestrzeni trzynastu niezwykle ważnych, i trudnych, dla niego lat. Akcja rozpoczyna się w 1909 roku i ogniskuje się wokół życia niewielkiej wioski. Przez większość czasu to miejsce służyć będzie jako soczewka, która skupia efekty kolejnych polityczno-społecznych zwrotów. Bohaterką, która prowadzi nas przez ten świat jest Warka – czyli dziewczyna ze wsi, tytułowa baba. Jej zagmatwane, pełne brutalności i smutku losy potraktować można jako paralelne wobec historii kraju.

„Żyła sobie baba” powstawał przez wiele lat. To film zrealizowany z ogromnym rozmachem, który z imponującą, naturalistyczną wręcz skrupulatnością odtwarza wszystkie szczegółu dawnej rzeczywistości. Reżyser studiował archiwa, by dokładnie poznać i zrozumieć obyczaje mieszkańców obwodu tambowskiego, który służy za miejsce akcji. Obserwując zmagania Baby z codziennością wnikamy w świat złożonych wioskowych zależności i zasad, wchodzimy w środowisko, gdzie z tradycją się nie polemizuje, nawet kosztem utraty przyzwoitości. A Warka jest nieporadna, ufna, jak magnes przyciąga kolejne problemy. Gdziekolwiek się nie uda, szybko staje się kozłem ofiarnym lokalnej społeczności.

Dzięki doskonale skonstruowanej scenografii, kostiumom i odpowiednio poprowadzonym dialogom widz ma unikalną szansę poczuć przedstawiony w filmie, dawno już zaginiony, świat. Przyglądając się obrządkom, zwyczajom i temperamentom chłopów konstruuje jego topografię. To świat brutalny, pełen bólu, brudu i łez, gdzie przyziemna proza życia miesza się z wiarą w Boga i magię. Zmiana ustrojowa, która zachodzi w trakcie objętego fabułą czasu na papierze wygląda na spektakularną: na przestrzeni lat 1909–1921 rosyjska wioska przeżywa wojnę światową, rewolucję i wojnę ojczyźnianą. W istocie jednak to, co najgorsze, nie zmienia się wcale: każdy kolejny ustrój przynosi Warce i innym te same cierpienia.

„Żyła sobie baba” to film dla wytrwałych. Nie chodzi tylko czas jego trwania (150 minut), ale też o niewyobrażalną porcję okrucieństwa i smutku, sączące się z ekranu. Łatwo po tym seansie stracić wiarę w ludzkość. „Baba...” reklamowana jest jako „rosyjska „Róża” i nie jest to czysto marketingowy, niezakorzeniony chwyt. Tak u Smarzowskiego jak i u Smirnowa obserwujemy zmagania człowieka z samym sobą w momencie dramatycznej konfrontacji z historią. Obaj twórcy zdają się pytać, czym jest człowieczeństwo i czy można je zachować bez względu na cenę. Odpowiedź Smirnowa nie daje na to zbyt wiele nadziei. Reżyser sugeruje, że nie ważne, jaki mundur przywdzieje człowiek, jego wnętrze i mentalność pozostaną takie same. Zgniłe jabłko nie może cudownie ozdrowieć.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)