Nagrodzona Kryształowym Globusem festiwalu w Karlowych Warach, „Moskitiera” *Agustiego Vily jest nietypowym filmem hiszpańskim. Żadnych rozszalałych namiętności, rozgadanych matron, żadnej feerii barw i słonecznych krajobrazów. Rzecz to o rozpadzie rodziny, powściągliwa, statyczną kamerą skręcona w zimnych, pozbawionych kolorów i skąpo urządzonych wnętrzach. Po prostu – skandynawski film hiszpański. Choć zarazem pobrzmiewa w nim dyskretny czarny humor (o ile czarny humor w ogóle może być dyskretny) przywołujący na myśl twórczość Bunuela czy Almodovara.*
W tym, co napisałem, kryje się jednak podstawowy i niewybaczalny błąd. „Moskitiera” jest bowiem, de facto, filmem katalońskim, a Katalonia to, jak wiadomo, nie Hiszpania. Tamtejsi nacjonaliści urwaliby mi kilka części ciała, gdyby przeczytali powyższy akapit. Jeśli już brniemy w narodowościowe stereotypy, to dodajmy, że Katalończycy mają na Półwyspie Iberyjskim opinię introwertyków, ludzi zdystansowanych, mrukliwych i podejrzliwych. Są tak dziwni, że reszta kraju przezywa ich... Polakami. A program satyryczny o Katalończykach w telewizji nosi tytuł „Polonia”.
Gdy z tej strony spojrzymy na „Moskitierę”, łatwiej nam przyjdzie pojąć jej duszny klimat. Także zahamowania i frustracje seksualne bohaterów, ich niedowład emocjonalny, depresje, brak komunikacji między nimi. Wszystko te nieszczęścia skumulowały się w osobach staruszków, rodziców głównych bohaterów – ona ma Alzheimera i przestała mówić, on mówi za nią i cały czas przygotowuje się do samobójstwa. O ile bowiem młodsi nerwową krzątaniną próbują zagłuszyć osobiste problemy, o tyle dziadkowie (a przynajmniej dziadek) patrzą na świat bez złudzeń. „Nigdy nikogo nie kochałem, nawet własnego syna” – ogłasza patriarcha podczas rodzinnego obiadu.
I tak to się toczy z pokolenia na pokolenie. Czterdziestoletniej Alicji wydaje się, dla odmiany, że bardzo kocha swego nastoletniego syna, ale naprawdę kocha jedynie siebie w roli kochającej matki. Zaabsorbowana odgrywaniem tej roli, znudzona małżeństwem, przejęta nieco perwersyjnym romansem z małolatem nie zauważa, że syn coraz bardziej zamyka się w sobie, coraz częściej milczy, że zaczął brać morfinę. Jej koleżanka z kolei wyładowuje własne frustracje na kilkuletniej córce - posuwa się wobec niej wręcz do sadystycznej przemocy. Dorośli ludzie zafiksowani na własnych problemach psychicznych, z którymi nigdy się nie uporali, nie są w stanie być dobrymi rodzicami. I aż strach pomyśleć, jakimi rodzicami będą ich dzieci, skoro obarcza się ich teraz traumami i bolesnymi doświadczeniami.
Mówiąc o „Moskitierze”, trzeba także zwrócić uwagę na aspekty ekonomiczny i klasowy. Katalonia jest najbogatszą częścią państwa hiszpańskiego, co też zresztą stanowi przyczynę napięć między Barceloną a Madrytem, gdyż mieszkańcy regionu twierdzą, że utrzymują cały kraj. Bohaterowie „Moskitiery” są ludźmi zamożnymi, mieszkają w starej, świetnie utrzymanej kamienicy. Pan domu nawiązuje romans z „panią od sprzątania”, czyli młodą imigrantką z któregoś z krajów latynoskich. Siłą rzeczy, relacja między nimi nie ma nic wspólnego z partnerskim układem. Miquel miota się między pożądaniem, burżujskim poczuciem winy a filantropijnymi odruchami. Na twarzy Any maluje się wstręt do samej siebie i całej sytuacji, ale jednocześnie chce kobieta wykorzystać zauroczenie „sugar daddy”, by odbić się od dna.
Tytuł filmu pochodzi z bajki, jaką pisze Alicja. Bohaterka książki, wrażliwa na cierpienia żywych stworzeń dziewczynka, nie rozkłada na noc moskitiery, by nie zabijać komarów. Generalnie, miłość w filmie okazuje się jedynie zwierzętom, których pełno pałęta się po mieszkaniu Alicji i Miquela - tak jakby obecność kotów i psów miała pokryć „niedobory” emocjonalne. Je przecież kochać najłatwiej. Akcja rozgrywa się w Barcelonie, mieście „wylansowanym”, potocznie kojarzonym z zabawą, seksem i beztroską. Vila pokazuje nam zupełnie inne oblicze tej metropolii. Nie zobaczymy folderowych widoczków ani turystycznych atrakcji. Jedyne ujęcie w szerokim planie przedstawiać będzie nocny pejzaż ze wzgórza, migoczące światła miasta. Powiedzmy sobie szczerze- z tej perspektywy Barcelona wygląda jak niespokojne, wiecznie rozżarzone piekło.
PS. Muszę jeszcze pochwalić polskiego dystrybutora „Moskitiery”, firmę Imago, za to, że zamiast skopiować zachodnie „postery” zamówił oryginalny plakat do filmu (autorem jest Daniel Sally). Oby tak dalej! Oby inni dystrybutorzy brali z Imago przykład!