"Bokser": Anna przybylska powraca w polskim ''Rockym''
22.03.2012 | aktual.: 10.04.2017 13:06
Jeśli stęskniliście się za filmowymi kreacjami Ani Przybylskiej, to mamy dla was dwie wiadomości. Dobra to taka, że serialową dr Karinę („Daleko od noszy”) już niedługo, bo 8 kwietnia, zobaczycie w najnowszym filmie Tomasza Blachnickiego. Zła – „Bokser”, którego scenariusz oparty jest na wątkach z życia Przemysława Salety, to bardzo kiepska produkcja i zupełnie zmarnowany potencjał.
Jeśli stęskniliście się za filmowymi kreacjami Ani Przybylskiej, to mamy dla was dwie wiadomości. Dobra to taka, że serialową dr Karinę („Daleko od noszy”) już niedługo, bo 8 kwietnia, zobaczycie w najnowszym filmie Tomasza Blachnickiego. Zła – „Bokser”, którego scenariusz oparty jest na wątkach z życia Przemysława Salety, to bardzo kiepska produkcja i zupełnie zmarnowany potencjał.
Poza wspomnianą Anną Przybylską, która jest w zasadzie jedyną pozytywną stroną filmu, w „Bokserze” zobaczycie Szymona Bobrowskiego, wcielającego się w tytułowego bohatera, rozdartego między miłością do bliskich i pokusami związanymi z karierą. Przypomnijmy, że para nie spotkała się na planie po raz pierwszy. Aktorzy grali już ze sobą m.in. w „Klubie szalonych dziewic” oraz „Złotym środku”.
Zobaczcie, jak w obrazie Blachnickiego wypadła Anna Przybylska i przeczytajcie nasze wrażenia z filmu. Niestety, nie są one pozytywne…
Zmarnowany potencjał
W jednej z początkowych scen filmu widzimy plakat do „Wściekłego byka”. Niestety, pełnometrażowy debiut Tomasza Blachnickiego nie zbliża się nawet na kilometr do filmowej biografii La Motty.
O tym, że życiorys Przemysława Salety nadaje się na filmowy scenariusz, wiedzą chyba nawet ci, którzy mylą boks z szermierką. Mistrz świata w kickboxingu, później odnoszący sukcesy bokser, ale również redaktor pisma dla mężczyzn, showman i kobieciarz, którego życie odmieniła rodzinna tragedia - kino kocha takie historie.
Tym bardziej przykro, że potencjał drzemiący w biografii sportowca nie został w pełni wykorzystany.
Krępująco sztuczne relacje
„Bokser” to film telewizyjny, zrealizowany w ramach cyklu TVN „Prawdziwe historie”. Jednak czy specyfika produkcji musi determinować jakość efektu końcowego?
Oglądając film Blachnickiego będziecie się czuli, jak podczas półtoragodzinnego serialowego maratonu. I nie mamy tu na myśli „Przepisu na życie”.
W dialogach „Boksera” jest tyle samo dramatyzmu, co w *„Na Wspólnej” czy „M jak miłość”,* a relacje między bohaterami są krępująco sztuczne.
Klisza goni kliszę
Twórcom nie udało się uniknąć rażących spłyceń i powielania filmowych klisz. Dlaczego klub, w którym trenuje bohater wygląda, jak żywcem wyciągnięty z amerykańskiego filmu?
Czemu postać grana przez Marka Probosza jest tak koszmarnie stereotypowa? Czy naprawdę nie da się pokazać bohatera staczającego się na dno inaczej niż ciągnącego „wódę z gwinta”? Podobne „kwiatki” można by wymieniać jeszcze długo.
Jedyna wiarygodna postać...
Na uwagę zasługuje na pewno kreacja Anny Przybylskiej, która w miarę przekonująco wcieliła się matkę walczącą o uratowanie związku, a późnej życia córki.
Nieco gorzej wypada tytułowy bohater, w którego przypadku niestety sprawdza się określenie „telenowelowe aktorstwo”.
Szymon Bobrowski, laureat Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego, którego świetną kreację mogliśmy ostatnio podziwiać w „Róży”, w roli boksera Przemka jest zupełnie niewiarygodny. (gk/kk)