Film o Zenku Martyniuku. Znamy budżet, nie ma biedy!
- Jest to historia Janko Muzykanta, któremu się udało - mówi producent filmu o Martyniuku i dodaje: - Dla mnie Zenek to jest fenomen! Publikujemy zdjęcia z wyczekiwanego filmu o najbardziej znanym muzyku disco polo, znamy także planowaną datę premiery!
Piotr Galon z firmy Lightcraft, która odpowiadała za koprodukcję "Ostatniej rodziny” i produkcję "Photonu”, teraz kończy film Jana Hryniaka o Zenku Martyniuku. Nam zdradził nie tylko szczegóły filmowej historii, ale też odsłonił obsadę i datę premiery filmu.
Artur Zaborski, Wirtualna Polska: Co cię przyciągnęło do filmu o Zenku Martyniuku?
Piotr Galon: Chciałem udowodnić, że można zrobić z tego niezły kawałek kina. Założyłem niezależną firmę i postanowiłem zawalczyć o ten projekt sam. Przede wszystkim przyciągnął mnie temat i fenomen tej postaci. To, co zrobiłem do tej pory - a jedna trzecia filmu jest już skończona - jest dowodem na to, że się nie pomyliłem. Dla mnie film musi dać się streścić w trzech zdaniach, a najlepiej w jednym.
Jak w trzech zdaniach streścisz film o Martyniuku?
Zenek urodził się, zaczął grać i osiągnął sukces! (śmiech) Historia oczywiście w tym filmie jest bardziej skomplikowana, oparliśmy ją na resentymencie. Pokazujemy nie tylko jego życie, ale też lata 80. i 90. na Podlasiu i w całej Polsce. Śledząc jego drogę, będzie można zobaczyć, jak nasz kraj się na przestrzeni tych lat zmieniał.
Pokazujecie historię Zenka od urodzenia?
Koncentrujemy się na jego biografii od momentu, kiedy zdecydował, że chce grać. Jan Hryniak, który reżyseruje film, ma wyczucie historii, postaci i czasów. Świetnie zdaje sobie sprawę z tego, jak ważny był wybór obsady aktorskiej i jak wielki ciężar spoczywał na jej barkach.
Wtrącałeś się w jego decyzje czy zostawiłeś mu wolną rękę?
Nie uzurpuję sobie prawa do tego, żeby wiedzieć wszystko najlepiej, ale jako producent mam kontrolę nad tym, co dzieje się w poszczególnych pionach produkcji. Budżet filmu wynosi sześć milionów złotych. Taki film ma oczywistą szansę na sukces komercyjny. Film finansuje między innymi TVP w 30 proc.
Trudno było zdobyć prawa do wizerunku Zenka?
Jacek Kurski zechce być koproducentem filmu. Jak tylko zdobyłem prawa do scenariusza, natychmiast pojechałem spotkać się z Zenkiem Martyniukiem. Po 15 minutach rozmowy zgodził się, żebyśmy zrobili film o nim. To było krótkie, rzeczowe spotkanie na Podlasiu. Zaraz potem spotkałem się z prezesem Jackiem Kurskim, który włożył dwa miliony złotych do budżetu.
Zenek nie miał żadnych uwag?
Dla mnie absolutnym priorytetem jest zasada nie krzywdzić. Nie pozwolę sobie na kino, które wykorzystuje czyjś życiorys w sposób niecny. Nawet gdyby był to film o złym człowieku. Zenek o tym wiedział i mi zaufał.
Czyli nie mamy co liczyć, że poruszycie temat skandali wokół syna Zenka ani tym podobnych kwestii, którymi żyją media?
To są sprawy prywatne rodziny Zenka. My skupiamy się na muzyce i na czasach, kiedy dzieje się akcja. Zależy nam, żeby powstał film, który wywoła uśmiech na twarzy widza.
Z czego będziemy się cieszyć?
Każdy Polak będzie mógł zobaczyć, że niezależnie od tego, skąd jesteśmy, w jak małym mieście się wychowaliśmy, ciężką pracą możemy osiągnąć sukces, nawet jeśli nie mamy za sobą żadnych pleców. Jest to historia Janko Muzykanta, któremu się udało. Dla mnie Zenek to jest fenomen. Obserwuję jego drogę od dłuższego czasu. Jeżdżę nawet na festiwale, na których występuje.
Co tam zauważasz?
Że jeśli ktoś chce sobie zrobić z nim zdjęcie albo wziąć autograf, to on będzie tak długo sobie z publicznością te zdjęcia robił, dopóki ostatnia osoba nie będzie usatysfakcjonowana. Tak bardzo jest dla swoich fanów. Fenomen tego człowieka nie polega do końca na jego talencie, tylko na jego prawdziwości. Tę prawdziwość pokażemy w filmie.
Za tę prawdziwość fani tak kochają Zenka?
Wyobraź sobie kierowcę tira, który wraca do domu i jest cholernie zmęczony. I on włącza sobie piosenkę Martyniuka o tym, że w tym domu czeka na niego piękna, pachnąca i kochająca kobieta. No przecież to jest obrazek z życia! Ta muzyka dotyka uniwersalnych kwestii - miłości, wierności. Życie składa się z oczywistych i prostych prawd. One są w tych piosenkach. Jeśli to komuś daje lepszy humor, to na pewno nie jest złe.
Nie będziecie Zenka obśmiewać?
Absolutnie nie. Od początku chciałem zrobić film, który przekona widza do zawartej w nim historii, niezależnie od tego, jakiej muzyki słucha. Moim marzeniem jest, żeby po seansie widzowie wyszli z dobrym humorem na kolejne dni.
Jak Zenek zareagował na pomysły obsadowe?
Kiedy pierwszy raz zobaczył Jakuba Zająca i Krzysztofa Czeczota, którzy się w niego wcielają w młodszym i starszym okresie, i Klarę Bielawkę, która gra Dankę, jego żonę, to wypowiedział się tak, że gdyby mógł, to by ich zwolnił, bo przyłapał ich na nieznajomości swojej twórczości. (śmiech) Potem zaczął z nimi grać i śpiewać i uznał, że jest okej. Muszę przyznać, że Kuba Zając i Klara Bielawka jako filmowe małżeństwo pasują do siebie świetnie. W ojców Zenka i Danki wcielają się Jan Frycz i Roman Gancarczyk, wybitni polscy artyści.
Sam Zenek pojawi się w filmie?
Jest taki pomysł. Chciałbym, żeby wcielił się w epizodzie w człowieka stojącego z gitarą przy drodze. Lubię takie smaczki. Moim marzeniem jest też, żeby Dawid Podsiadło z Taco Hemingwayem sprzedawali kasety na rynku. Mam nadzieję, że się zgodzą. Bardzo lubię, kiedy w filmach twórcy puszczają takie oko do widza. Ostatnią piosenkę na koniec po napisach chciałbym, żeby zrobił Wojtek Bąkowski.
Długo szukaliście odtwórców roli Zenka?
Bardzo długo. Zaproponowaliśmy rolę Dawidowi Ogrodnikowi i Tomaszowi Ziętkowi. Nie udało się ich pozyskać, ale znaleźliśmy Kubę Zająca, który po nałożeniu charakteryzacji i kostiumów wygląda dokładnie jak Zenek, a postać, którą stworzył pod okiem Jana Hryniaka to totalny majstersztyk. Podobnie Krzysztof Czeczot.
Zenka charakteryzuje też specyficzny głos. Trudno było go podrobić?
Każdy aktor jest szkolony ze śpiewu, ale głos naszego filmowego Zenka to współpraca reżysera, aktora i specjalistów od emisji głosu. A wszystko przebiegało pod kontrolą samego Zenka. Tego się nie da nie pokochać!
Będzie widowiskowo?
Mamy kilka scen zapierających dech w piersiach. Jak w filmie o Rolling Stonesach czy Beatlesach musieliśmy nakręcić scenę koncertu na dachu, bo publiczność nie zmieściła się w knajpie. Zagrało w niej ponad 300 statystów. Będą też sceny na Stadionie Narodowym w Warszawie. To nie będzie biedny film z trzema statystami. Moją ideą jest nie oszczędzać na tym, co widać. Trzymam się jej bardzo mocno. Jeśli chodzi o jakość detali, nie pozwolimy sobie na pozorne oszczędności. Jest wybrana już piosenka promująca film. Prezes Kurski ją zaakceptował.
Co to za utwór?
Na tym etapie mogę zdradzić jedynie tytuł "Dziękuję ci” i opinię prezesa Kurskiego, który powiedział: "Autorytarnie stwierdzam, że to jest hit”.
Kiedy premiera?
Utrzymujemy datę 26 grudnia tego roku, ale jak z większością polskich filmów napotykamy na problemy z finansowaniem pozostałych części produkcji. Ale jestem dobrej myśli!
W stolicy Armenii trwa festiwal Golden Apricot, na którym pokazujesz doceniane przez widzów i krytykę "Ostatnią rodzinę” i "Photon”. Na czym polegała twoja praca nad tymi projektami?
Razem z Danielem Markowiczem prowadzimy firmę Lightcraft, która zajmuje się postprodukcją, animacją i efektami wizualnymi, a ostatnio produkcją. W "Ostatniej rodzinie” jesteśmy koproducentami i odpowiadaliśmy za efekty specjalne. Wizualizowaliśmy to, co dzieje się za oknami w spadającym samolocie. Innowacyjność polegała na tym, że aktorzy nie grali - jak to się zazwyczaj robi - na zielonym tle, na które potem nakłada się efekty specjalne, tylko w studiu stworzyliśmy całe mieszkanie, wokół którego wyświetlaliśmy to, co dzieje się za oknem, z rzutników. Aktorzy mieli wrażenie, że grają wśród prawdziwych rzeczy. Nawet jak robiło się zdjęcie aparatem, to iluzja podtrzymywała się, bo obiektyw łapał to, co wyświetlały rzutniki. Nabrał się na to nawet Kuba Wojewódzki, który kiedyś naśmiewał się z efektów specjalnych w "Tajemnicy Westerplatte”. Nie zorientował się, że w "Ostatniej rodzinie” były robione jakiekolwiek efekty specjalne. (śmiech)
"Ostatnia rodzina” to duże przedsięwzięcie. W porównaniu z "Photonem” wydaje się kameralny.
"Photon” w reżyserii Normana Leto to artystyczny film z prawdziwego zdarzenia: ze świetnymi efektami i z dobrym dźwiękiem. Norman nie tylko jest artystą wizualnym, ale też najlepszym animatorem, jakiego znam. Przy "Ostatniej rodzinie” zgodził się przeszkolić Andrzeja Seweryna, który wcielił się w Zdzisława Beksińskiego, w technice malowania, bo przyjaźnił się z Beksińskim przez pięć lat. Teraz wyszła książka z ich korespondencją. Ustaliliśmy z Normanem, że jak za 10 lat sprawy wokół "Ostatniej rodziny” przycichną, nakręcimy dokument lub fabułę na podstawie ich przyjaźni.
Oba filmy spotkały się ze świetnym odbiorem na festiwalach filmowych.
"Ostatnia rodzina” rozbiła bank z nagrodami w 2016 roku. Leszek Bodzak, producent filmu, śmiał się, że nie ma gdzie ich stawiać w biurze. Co do nagród za "Photon”, zdarzyło się, że wręczyła nam je osoba, która była członkiem komisji Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, gdzie projekt - zacytuję: "został kompletnie niezrozumiany”. Przeprosili się z nami też ci, którzy nam nie wierzyli. Jak Łukasz Palkowski, z którym pracowaliśmy przy "Wojnie żeńsko-męskiej”. Na festiwalu w Gdyni, gdzie "Ostatnia rodzina” zgarnęła wszystko, na imprezie HBO Łukasz bił ukłony przede nami i pogratulował nam tego, co zrobiliśmy w "Ostatniej rodzinie”.
Macie niezłego nosa do projektów.
Daniel pracuje w branży całe życie. Zaczynał jako grafik. Lightcraft założył 20 lat temu, ja dołączyłem siedem at później. Często rezygnujemy z projektów z różnych powodów. Musimy zobaczyć to, czego ktoś inny nie widzi. Tak samo było z projektem, który zdecydowałem się samodzielnie zrealizować poza Lightcraftem o Zenku Martyniuku. Wszyscy się śmiali, że to disco polo, a więc wiocha. Scenariusz leżał przez dwa lata, zanim wpadł w moje ręce. Ja od razu się nim zainteresowałem.
O festiwalu: Polski program 16. edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Golden Apricot został przygotowany przez Annę Sajewicz i Elenę Tworkowską z programu Open Poland Instytutu Adama Mickiewicza. Program prowadzi projekty kulturalne w Europie Wschodniej i na Południowym Kaukazie. Współpraca z Melikiem Karapetyanem, szefem GAIFF PRO - sekcji branżowej Golden Apricot, zaowocowała nie tylko pokazami polskich filmów, ale również wystawą plakatów polskich filmów i warsztatami montażowymi z polskimi specjalistami.