"Grobowiec świetlików" - animowany koszmar wojny

"21 sierpnia 1945 roku. Tej nocy umarłem" - tymi słowami rozpoczyna się "Grobowiec świetlików", jeden z najlepszych i najbardziej wstrząsających filmów o II wojnie światowej; inspirowana prawdziwą historią opowieść o dwójce dzieci, które próbują przetrwać w bombardowanej Japonii. Obraz wyreżyserowany przez Isao Takahatę i wyprodukowany w słynnym Studiu Ghibli ("Księżniczka Mononoke", "Spirited Away: W krainie bogów", "Ruchomy zamek Hauru")
w końcu trafi do polskich kin.

"Grobowiec świetlików" - animowany koszmar wojny
Źródło zdjęć: © Mayfly

Ta historia wydarzyła się naprawdę. A przynajmniej duża jej część. "Grobowiec świetlików" to adaptacja na poły autobiograficznej powieści o tym samym tytule, autorstwa japońskiego pisarza Akiyukiego Nosaki.

Nosaki, urodzony w październiku 1930 roku, dorastał w cieniu amerykańskich bombowców. A trzeba wiedzieć, że nie były to zwykłe bombardowania - amerykańska armia, by złamać ducha Japończyków i wymusić na cesarzu bezwarunkową kapitulację, opracowała przerażającą strategię. Zdecydowała się na naloty dywanowe na obiekty cywilne.

Bombardowania, w których często uczestniczyło nawet kilkaset potężnych bombowców B-29 (zwanych superfortecami), miały na celu wyrządzić jak największe szkody. Nie wykorzystywano więc zwykłych bomb, ale zapalające. Po upadku na ziemię nie wybuchały one, lecz rozlewały dokoła łatwopalne substancje i podpalały je. Japońskie miasta, zbudowane w dużej części z drewna, były bezradne wobec takiej taktyki. W potężnych pożarach płonęły całe dzielnice. I choć ofiar często było niewiele (jak na rozmiary operacji), to szkody były olbrzymie.

Polski zwiastun filmu "Grobowiec świetlików":

W jednym tylko bombardowaniu, przeprowadzonym w nocy z 16 na 17 marca 1945 roku na miasto Kobe (rodzinne miasto Nosaki), zginęło około 9 tysięcy ludzi. Na mało wrażliwych, liczba ofiar może nie robić wielkiego wrażenia, dlatego warto dodać do tego jeszcze dwie liczby: w wywołanych przez bomby pożarach spłonęło 20 procent zabudowań w tym milionowym mieście, a 650 tysięcy ludzi straciło dach nad głową. W wyniku następnego bombardowania, przeprowadzonego 15 czerwca, zrównano z ziemią obszar o powierzchni 10 kilometrów kwadratowych. Do końca wojny przetrwało mniej niż 50 procent budynków w Kobe. A w Japonii niemało było też miast takich jak Toyama, która spłonęła całkowicie, ostały się tylko pojedyncze budynki.

Zabójczy głód
Nosaki wraz z rodziną stał się ofiarą jednego z takich bombardowań. Gdy spłonął dom, który zamieszkiwali, znaleźli się nawet nie na ulicy, ale pośród zgliszczy. Pozostawieni sami sobie, musieli zmagać się z głodem - żywność produkowana w mieście wysyłana była na front, a kradzież zwykłego pomidora traktowana była jak poważne przestępstwo. Tego dramatu nie przeżyła 2-letnia siostrzyczka, którą opiekował się nastoletni Nosaki. Zmarła z niedożywienia. Pisarz przez wiele lat wyrzucał sobie potem, że nie zadbał o nią wystarczająco.

"To się wydarzyło tydzień po zakończeniu wojny" - opowiadał w wywiadzie udzielonym gazecie "Animerica Magazine" w 1994 roku. "Na wiejskich terenach prefektury Fukui, gdzie wtedy przebywałem, zniesiono właśnie obowiązek zaćmienia. (...) Wieczorem zbierałem kości mojej siostrzyczki. Zamroczony wracałem do domu, kiedy wioska rozbłysła światłami. (...) Po mojej stronie świata umarła siostra, po drugiej stronie świata przywracali światło."

Ta tragedia na zawsze naznaczyła pisarza. Na tyle głęboko, że w 1967 roku postanowił się opowiedzieć o niej pisząc powieść. Jej głównym bohaterem jest Seita, 14-latek opiekujący się młodszą siostrą - około 5-letnią Setsuko. Gdy ich dom spłonie, matka umrze, a ciotka zacznie ich okradać, zostaną sami. I, koniec końców, oboje umrą z głodu.

Drukowany w odcinkach w gazecie "Grobowiec świetlików" był dla Japończyków ważnym ale i niewygodnym przypomnieniem. Czasy się zmieniły, miasta odbudowano, Japonia weszła w okres gwałtownego rozwoju gospodarczego. Nikt nie myślał już o głodzie i bombardowaniach. Tymczasem Nosaki nie tylko przywoływał tamte straszne czasy, ale i budził poczucie winy. W tym samym wywiadzie czytamy bowiem: "Mówiąc szczerze, poczułem ulgę, że umarła. Zdjęto ze mnie ciężar opieki nad nią. Jej płacz nie budził mnie już w środku nocy i nie musiałem łazić wszędzie z dzieckiem na plecach. Przykro mi to mówić, ale te uczucia były wtedy we mnie. Nienawidzę dziś tego, przez te fragmenty nie wracam nigdy do tej książki."

Arcydzieło animacji
Pisarz przez wiele lat odrzucał propozycje przeniesienia swojej opowieści na srebrny ekran. Uważał, że to historia zupełnie niefilmowa. Obawiał się jak wyglądać będą bohaterowie i, czy młodzi aktorzy dadzą sobie radę z odegraniem skomplikowanych emocji. Przychylnie zareagował dopiero na propozycję nakręcenia filmu animowanego. Wyszła ona od nowopowstałego Studia Ghibli, stworzonego przez Hayao Miyazakiego, Isao Takahatę (reżyser "Grobowca świetlików"), Toshio Suzukiego i Yasuyoshi Tokumę.

(fot. Mayfly)

O czym opowiada "Grobowiec świetlików"? Niewiele się tu dzieje. Oto dom Seity i Setsuke płonie w wyniku bombardowania. Ojciec, marynarz, jest na froncie. Matka umiera. Rodzeństwo trafia do domu ciotki, ale ta, zamartwiająca się o własną rodzinę, nie ma dla nich czasu, bywa opryskliwa i nieprzyjemna. Urażony Seita postanawia sam zaopiekować się Setsuke, odnajduje opuszczony schron i zaprowadza do niego siostrę. Tu spędzą najpiękniejsze chwile - beztroskie, przepełnione śmiechem i zabawą. Tutaj też umrze wycieńczona, wychudzona Setsuke, której Seita nie był w stanie zapewnić jedzenia.

Czytając wspomnienia Nosaki wydaje się, że film jest nieco łagodniejszy niż powieść (niestety nie została ona nigdy wydana w Polsce). Obraz Isao Takahaty to opowieść skupiająca się na relacjach pomiędzy rodzeństwem, zogniskowana na emocjach i drobnych gestach, oszczędna w dialogach, wycofana. Wykorzystywane chętnie przez filmowców widma wojny - bombowce lecące nad miasto - pojawiają się tylko w kilku scenach. O wiele ważniejsze niż bomby i pożary są tu chwile beztroskiej zabawy, albo melancholijne wspomnienia sprzed wojny, kiedy wszystko jeszcze było dobrze.

Wielkim wielbicielem "Grobowca świetlików" był Roger Ebert, wpływowy amerykański krytyk filmowy. Jego zdaniem opowieść o Seicie i Setsuke nie mogła zostać opowiedziana inaczej niż poprzez animację. "To był właściwy wybór" - pisał w artykule poświęconym dziełu Studia Ghibli. "Tradycyjny film zostałby przytłoczony przez efekty specjalne, przemoc i akcję. Animacja pozwoliła Takahacie skoncentrować się na esencji, a rezygnacja z wizualnego realizmu w przedstawianiu postaci sprawia, że podejmujemy w wyobraźni grę, uwalnia nas od dosłowności faktów, o której przypominaliby prawdziwi aktorzy."

Warto zwrócić uwagę także na rytm tej opowieści. Najpotężniej brzmią w "Grobowcu świetlików" nie wybuchy bomb, ale chwile ciszy. Takahata pozwala sobie na sceny niemal całkowicie pozbawione treści - czasem obserwujemy świetliki krążące ponad łąką, innym razem parujący czajnik, jeszcze innym Setsukę bawiącą się w papier-kamień-nożyce z własnym odbiciem. W większości zachodnich animacji nie znalazłoby się miejsce dla tych momentów - wyprodukowanie każdej sekundy filmu animowanego to godzin pracy rysowników i animatorów. Po co marnować zasoby na sceny, w których nic się nie dzieje? A jednak te momenty dają widzowi odetchnąć, budują nastrój, dopowiadają szczegóły o bohaterach. To z nich wiemy, jak niesforną i radosną dziewczynka jest Setsuke. To dzięki nim zdajemy sobie sprawę, jaki ciężar dźwiga na barkach Seita. Ebert nazywa je "ujęciami poduszkami" i porównuje do "słów poduszek" z japońskiej poezji - pozwalającym czytelnikowi na chwilę "odpocząć". "Są tu sceny gwałtownej akcji, jak te, w których bomby spadają
z nieba, a przerażeni ludzie biegną ulicami, ale nie one są tu najważniejsze, a ich konsekwencje" - podsumowuje legendarny krytyk.

Falstart i sukces
"Grobowiec świetlików" był filmem niezwykłym nawet na przywykłym do animacji japońskim rynku. Obawiano się, że animacja o głodzie i wojnie nie zainteresuje dorosłych widzów, a młodszych odstraszy. Dlatego sparowano go z inną produkcją Studia Ghibli - filmem "Mój sąsiad Totoro" (uważanym przez wielu za najwybitniejszy film animowany w historii). Okazało się, że obawy wcale nie były bezpodstawne, zestaw nie odniósł sukcesu kasowego, gdyż rodzice bali się pokazywać dzieciom tak drastyczną "bajkę". Sukces "Mojego sąsiada Totoro" (a zwłaszcza zabawek związanych z tą produkcją) był jednak tak duży, że nikt w Studiu Ghibli nie przejął się niepowodzeniem.

Przez lata obraz Takahaty doczekał się całej masy wyróżnień i powszechnego uznania. Roger Ebert wpisał go na swoją prestiżową listę "wspaniałych filmów". Słynny reżyser Terry Gilliam ("12 małp", "Brazil", "Las Vegas Parano") sporządzając dla magazynu "Time Out" ranking 50 najlepszych filmów animowanych wszech czasów, umieścił "Grobowiec świetlików" na 12 miejscu. W innym rankingu "Time Out", najlepszych filmów o II wojnie światowej, animacja Studia Ghibli zajęła 10 miejsce (co ciekawe, na 5 miejscu tego rankingu znalazł się "Kanał" Andrzeja Wajdy). Obraz znalazł się także wśród najlepszych filmów animowanych wymienianych przez "Total Film".

(fot. Mayfly)

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)