"Han Solo: Gwiezdne wojny – Historie": powrót do domu [RECENZJA]
Kiedy w "Przebudzeniu Mocy" podstarzały Han wchodzi do Sokoła Millenium, ze wzruszeniem zwraca się do swojego kudłatego przyjaciela słowami: "jesteśmy w domu". Ta kwestia najlepiej obrazuje uczucia, które towarzyszyły mi podczas seansu "Hana Solo".
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Drugi pełnometrażowy spin-off "Gwiezdnych wojen" to miła odmiana po kontrowersyjnym "Ostatnim Jedi". Wizja reżysera zeszłorocznego filmu zupełnie mnie nie przekonała, a nachalne dowcipy do dziś wspominam z żalem. W "Hanie Solo" humoru nie brakuje, jednak jest on o wiele lepiej dopasowany do nastroju. Scenarzyści Lawrence Kasdan i jego syn Jonathan po prostu czują ducha klasycznych "Gwiezdnych wojen". Co nie powinno dziwić biorąc pod uwagę dorobek Kasdana seniora, który pisał scenariusz "Imperium kontratakuje" i "Powrotu Jedi". A także "Indiany Jonesa", co również ma znaczenie w przypadku filmu o początkach najsłynniejszego przemytnika w galaktyce.
Fani gwiezdnej sagi bez problemu wychwycą kilkadziesiąt nawiązań czy wręcz cytatów z poprzednich "Gwiezdnych wojen". Scenarzyści umiejętnie grają na nostalgii, choć niektórym scenom bliżej było do recyklingu niż oddawania hołdu klasyce z lat 1977-1983. "Han Solo" nie jest co prawda remakiem na miarę "Przebudzenia Mocy", jednak uczucie deja vu towarzyszy niemal przez cały film.
Nie oznacza to jednak, że film jest przewidywalny, a zwroty akcji zupełnie niepotrzebne. Oczywiście przyjaźń Hana z Chewiem nie stanowi żadnego zaskoczenia, podobnie jak fakt wygrania Sokoła Millenium od Lando. Nadrzędną wartością jest jednak możliwość zobaczenia, jak do tego doszło. I muszę przyznać, że pierwsze spotkanie głównych bohaterów i pamiętna partyjka w Sabaka to jedne z najlepszych momentów w całym filmie.
Tłem dla tych wątków jest motyw ucieczki z rodzinnej planety Hana i wyboista droga, jaką przebył w kolejnych latach. Sporo w tym z westernu i kina akcji, czyli idealnej mieszanki dla tytułowego bohatera, w którego wcielił się Alden Ehrenreich. 28-letni aktor wchodząc w buty Harrisona Forda podjął się wyjątkowo trudnego zadania i wystawił na ogień krytyki. Ehrenreich to nie Ford i żadne wyuczone gesty i mimika tego nie zmieni. Trzeba przy tym pamiętać, że młodszy aktor wcielił się w inną postać niż tą znaną z filmów Lucasa i Abramsa. Bohater dopiero zbiera doświadczenia życiowe, uczy się nieufności i sarkazmu. Już teraz jest odważny, zabawny i nie stroni od ryzyka, ale widać, że od pierwszych przygód na Korelii do spotkania z Lukiem na Tattooine przebył naprawdę długą drogę, która bardzo go zmieniła.
O wiele bardziej znajomi wydali mi się Chewbacca i Lando Calrissian. A przyznam szczerze, że właśnie ten drugi bohater grany w nowym filmie przez Donalda Glovera budził moje największe obawy. Niepotrzebnie, gdyż Glover po raz kolejny udowodnił, że jest świetnym aktorem i doskonale uchwycił charakter postaci granej przed laty przez Billy'ego Dee Williamsa.
Na pochwałę zasługuje także kreacja nowego droida, a raczej droidki L3-37, której głosu użyczyła Phoebe Waller-Bridge. L3 w niczym nie ustępuje fenomenalnemu K2-SO z "Łotra 1" i wpisuje się w poczet znakomitych mechanicznych bohaterów gwiezdnej sagi. To bezsprzecznie najciekawsza nowa postać w uniwersum, przy której bledną pozornie ważniejsi bohaterowie grani przez Woody'ego Harrelsona, Thandie Newton czy Emilię Clarke. Nadmienię, że z tą ostatnią postacią wiąże się zaskakujący występ bohatera, który od dawna nie gościł na dużym ekranie.
"Han Solo: Gwiezdne wojny – Historie" to dobry spin-off, który rozwija wiedzę o uniwersum. W ocenie filmu nie da się jednak pominąć niedociągnięć formalnych i bałaganu, który powstał na skutek zmiany w fotelu reżysera. Początkowo "Hanem Solo" kierowali Phil Lord i Chris Miller ("Lego Przygoda"), jednak później pałeczkę przejął Ron Howard. Zdobywca dwóch Oscarów i dawny aktor George'a Lucasa (jako nastolatek grał w "American Graffiti") wziął na warsztat kultowe sceny z poprzednich "Gwiezdnych wojen" (żeby tylko wspomnieć o ucieczce kabrioletem czy wrzucenie Hana do lochu), dodał kilka spektakularnych akcji z napadem na pociąg na czele, i spiął wszystko scenami, na które fani czekali od lat (wygrana w Sabaka, spotkanie z Chewiem). Wyszła z tego bardzo nierówna mieszanka, którą potęgują dziwne decyzje autora zdjęć. Krótko mówiąc, początek "Hana Solo" jest utrzymany w bardzo ciemnej kolorystyce i prezentowany w słabym świetle. Może to metafora mrocznej przeszłości głównego bohatera, ale dla widza bywa po prostu uciążliwe.
Mimo tych niedociągnięć i miejscowego bałaganu po obejrzeniu "Hana Solo" od razu miałem ochotę na powtórkę. Film Rona Howarda nie aspiruje do miana przełomowego blockbustera, ale na szczęście wcale nie musi. To bardzo nostalgiczna podróż do przeszłości, puszczanie oka do fanów i spektakularne akcje, do których chce się wracać.
Obejrzyj: nieznane fakty ze świata "Star Wars"
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.