"Joanna": Poemat o życiu [RECENZJA]
*"Joanna" to nie jest film o chorobie ani opowieść o śmierci. To poemat o życiu – tym codziennym, zwykłym i pięknym. Anecie Kopacz udaje się zerwać z większością stereotypów, które przychodzą nam do głowy, gdy na ekrany kin trafia film o raku. W jej krótkometrażowym, nominowanym do Oscara dokumencie, choroba jest tylko punktem wyjścia – pretekstem do opowieści o tym, co najważniejsze; opowieści o emocjach, rodzinie, istocie codziennych doświadczeń. To z nich utkane jest życie i z nich będzie się składać pamięć o nim. Aneta Kopacz (przeczytasz nasz wywiad z reżyserką) nie szantażuje widzów emocjonalnie. "Joanna" skłania do wzruszeń, bo opowiada o miłości.*
18.02.2015 14:26
Aneta Kopacz poznała swoją bohaterkę przez internet. „Nakręciłam ten film w głowie czytając bloga Joanny. Bardzo chciałam spotkać taką kobietę, móc spędzić z nią czas, wejść do jej domu. Bohater, który ma coś niezwykłego do powiedzenia i żyje w piękny, zmysłowy sposób był spełnieniem wszystkich moich marzeń“ – mówi reżyserka. Joanna to kobieta świadoma tego, co się z nią dzieje. Podchodzi do życia z niebywałą akceptacją, próbuje przygotować rodzinę na życie bez siebie. Uczy syna wartości, które pozwolą mu patrzeć w przyszłość z odwagą, życzliwością wobec innych, ale i znajomością własnych potrzeb. Joannę cechuje rzadki rodzaj życiowej mądrości, który sprawia, że chciałoby się poznać jej opinię na każdy temat. Porozmawiać o sprawach codziennych, o filozofii, polityce i sztuce.
Ani w fabule ani w dokumencie ekscytujący bohater nie jest jednak wszystkim, czasem bywa zaledwie połową sukcesu. Liczy się jeszcze sposób, w jaki reżyser na niego spojrzy. Znaczenie ma każda z mikroskopijnych decyzji podejmowanych na planie: co pokazać, z czego lepiej zrezygnować? Jaką obrać perspektywę? Jak blisko można podejść, żeby nie przekroczyć granicy intymności? Z jakiej odległości patrzeć, by nie stracić dystansu do bohatera i jego historii? Czy przyjaźń pogłębi bliskość czy będzie zaburzeniem zdrowej relacji między patrzącym a przedmiotem obserwacji? Większość z tych kwestii wymaga intuicyjnej, pośpiesznej reakcji. Odpowiedzi można zrewidować w czasie montażu, ale żeby to zrobić, trzeba mieć świadomość, że coś nie gra. Aneta Kopacz wykazała się talentem, wielką emocjonalną inteligencją, empatią i wrażliwością – nie tylko na człowieka, ale i na obraz filmowy, który może wykoślawić wizerunek portretowanej osoby jak robi to krzywe zwierciadło.
Stojąc przed kamerą Łukasza Żala Joanna nie musiała się bać. Reżyserka i operator wykazali się zdolnością obserwacji, dzięki której pozamykali w kadrach wyłącznie bezcenne chwile. Te, w jakich Joanna zawiązuje swojemu synkowi Jasiowi szalik, opowiada mu o życiu, smaruje dżemem kanapkę, leży w ramionach swojego męża, maluje paznokcie, gotuje obiad. Kopacz udało się pokazać w filmie dokładnie to, na czym zależało Joannie – codzienne chwile spędzane w rodzinnym gronie. Nie ma w jej dokumencie fajerwerków, nagłych zwrotów akcji, spektakularnych wydarzeń ani nieznośnej pornografii cierpienia, w której pozywaniu celują twórcy pragnący podkreślić heroizm bohatera zmagającego się z chorobą. Kopacz pokazuje siłę Joanny portretując jej pozytywne, mądre i zrównoważone podejście do życia i śmierci – kategorii swoją drogą bardzo podstępnych. Reżyserka nie daje się im zwieść na manowce. Nie popada w pretensjonalne tony, ani zbędną metafizykę.
Kopacz udaje się połączyć realizm z niebywałą narracyjną lekkością. „Joannę” ogląda się trochę jak sen, do którego chce się wracać; jak marzenie o świecie idealnym, w którym nie ma miejsca na frustracje, lęki, żale ani złości. Za takim światem się tęskni, bo na rzeczywistość zbudowaną w tak mądry, świadomy i dobry sposób żadna choroba nie ma negatywnego wpływu. Nie kładzie się ona też cieniem na film Kopacz, która na przekór oczekiwaniom i wbrew narracyjnym konwencjom – kręcąc film o chorej na raka – nakręciła prosty, piękny poemat o życiu.