Magdalena Michalska: Jaka piękna wydmuszka
Nie jestem konserwatywnym betonem. Lubię nowinki, pasjonuje mnie historia wszelakich rewolucji, podziwiam ludzi, którzy mają odwagę widzieć dalej niż inni. Uwielbiam anegdotę o *Antonionim, który po tym jak publiczność festiwalu w Cannes wygwizdała jego „Przygodę” odpowiedział, że się temu nie dziwi, bo ten film tak wyprzedza swoje czasy, że widzowie nie mogli go zrozumieć.*
Odwaga i nieograniczona wiara w siebie i w to, że warto ze swoja propozycja wyjść przed szereg, to kwestie kluczowe dla tych, którzy chcą coś zmieniać w sztuce. Ostatnio jednak mam wrażenie nadużywamy słowa „rewolucja”. Teraz każda nowa technologia z miejsca zyskuje status rewolucyjnej, każda techniczna zabaweczka filmowców staje się złotym cielcem obnoszonym po salach kinowych.
Dlaczego wracam do tematu nowych technologii? Tym razem nie chodzi o moją natrętną i przy każdej okazji przywoływaną niechęć do filmu „Avatar”. Nie idzie też o dręczące mnie ataki wysypki, gdy tylko przypomnę sobie, że przy okazji premiery tej bujdy o niebieskich stworkach próbowano nam wmówić, że film Camerona to krok milowy w historii kina równający się z wprowadzeniem do niego dźwięku. Na epitet „rewolucyjny” natrafiłam ostatnio wielokrotnie wrzucając w wyszukiwarkę tytuł „Incepcja”.
Muszę przyznać, że ja także cieszyłam się na nowy film Christophera Nolana. I obejrzałam go odpowiednio celebrując to wydarzenie: w kinie z gigantycznym ekranem i najlepszym możliwym nagłośnieniem, nakarmiona pochwalnymi artykułami o filmie i darząca nabożnym uwielbieniem „Mrocznego rycerza”. I… wyszłam z seansu rozczarowana.
Bo oto reżyser, który miał czelność przewartościować jedną z najbardziej wytartych ikon amerykańskiej popkultury: Batmana, fachowiec jak się patrzy, wizjoner, zrobił film zachowawczy. Fabularnie przewidywalny, ba miejscami nawet nudny i wtórny. Wszystko czym można zachwycić się w „Incepcji” to efekty czarujące oko widza. A przecież jeszcze niedawno Nolan był żywym dowodem na to, że kino posiłkujące się najnowszą techniką nie musi być wizualnie piękną wydmuszką. Że mariaż myśli i technologii jest możliwy.
Po fazie odrzucenia i szoku, przeszłam w rozmyślaniach nad „Incepcją” w fazę smutku. Oto przecież składa Nolan swoim filmem hołd kilku arcydziełom, m.in. „Solaris” Tarkowskiego, „2001: Odysei kosmicznej” Kubricka. Łatwe to do wytropienia inspiracje, a i sam twórca „Incepcji” mówi o nich wprost. W jednym z wywiadów udzielonych amerykańskiej telewizji pokazywał nawet maszynę, w której nakręcono sceny dającej efekt braku grawitacji, skonstruowaną na wzór tej, której używał Kubrick. Dowód to jasny na to... że właśnie ci filmowcy kształtowali jego wrażliwość i osobowość twórczą, a zrobienie filmu w stylu „2001: Odysei kosmicznej” było dla Nolana rodzajem spełnienia chłopięcego marzenia.
Dlaczego więc reżyser goni swoje dziecięce sny w sposób wykalkulowany i zachowawczy? Czy tak bardzo nie wierzy, że odwaga w kinie wciąż jest w cenie? Czemu upraszcza swoją wizję, po to by na pewno przypodobać się publiczności? Dlaczego próbuje nam wmówić, że oto dokonał rewolucji, skoro jedynie pobawił się najnowszymi zabawkami dla filmowców? Podstawą rewolucji jest idea, myśl. Rewolucja jest w koncepcji innej sztuki, a nie w kompilacji ze starego i znanego przy pomocy nowoczesnych metod.
Technologia jako cel, nie narzędzie do jego wyrażenia – dla mnie to przerażająca wizja rozwoju kina. Czy za parę lat jedyną głębią jakiej będziemy mogli się spodziewać po filmie będzie głębia obrazu? Od jakiegoś czasu mam nawet wrażenie, że współczesne kino podzieliło się na dwa gatunki (celowo używam właśnie tego słowa): kino treści i kino formy. Albo niezależne produkcje za parę groszy, które opowiadają widzowi historię, albo produkcje wielkich wytwórni, w którym ma być widać każdy wydany na nie miliard.
Filmowe Bizancjum. Ocieka złotem, ale jakieś bezduszne i puste. Czy zawali się pod swoim ciężarem? Oby. Światełkiem w tunelu są takie filmy jak „Wyspa tajemnic” Scorsese – reżyser użył tam najnowocześniejszych technologii by osiągnąć efekt starego filmu. Z tego estetycznego pomysłu zdajemy sobie sprawę po chwili, bo służy on historii, na której uwagę skupiamy na początku. Wszystko powinno mieć swoje miejsce w szeregu. Póki co, wolałabym, żeby sztukę filmową określały wizja i talent jego twórcy, a nie jego dostęp do najnowszych komputerów.