Zawsze, kiedy widzę *Zoe Saldanę w filmie akcji, boję się, że za chwilkę się połamie. Patrząc na jej filigranową postać, jestem skłonny zamknąć ją w bezpiecznym studiu motion-capture, gdzie do końca życia mogłaby pracować przy tworzeniu animacji do postaci rodem z “Avatara” Jamesa Camerona. Ona jednak upiera się grać w filmach akcji. “Colombiana” nie jest może najlepiej napisana i zagrana, ale za to współprodukował ją Luc Besson. I wszystko jasne.*
Saldana gra Cataleyę, Kolumbijkę, która po śmierci rodziców zamordowanych przez podłych gangsterów (a takich przecież w Kolumbii nie brakuje) ucieka do wujka mieszkającego w Chicago. Wujek, jak to prawdziwy wujek, nie mówi wiele, ale rozumie wszystko. Dlatego też, kiedy mała Cataleya prosi go, aby nauczył ją fachu zabójcy, ten tylko robi minę i się zgadza. Kilkanaście lat później główna bohaterka jest skuteczną morderczynią ze słabością do pozostawiania na miejscu zbrodni kolumbijskiego kwiatka - chce w ten sposób pokazać mordercom rodziców, że i na nich w końcu przyjdzie kolej.
Filigranowa zabójczyni dzielnie rozprawia się z tabunami południowoamerykańskich macho, nie pozostawiając widzom wątpliwości, która z płci w “Colombianie” jest tą słabszą. Nie ma zresztą wyboru - amerykańskie służby to banda kretynów i biurokratów, facet, którego kocha to malarz z delikatnymi dłońmi, wujek-zabójca strzela, ale tylko fochy. Tak więc to bohaterka musi wziąć na siebie obowiązek wymordowania ukrywających się na amerykańskiej ziemi gangsterów.
Dopóki Saldana biega, skrada się i kopie, można uznać jej rolę za wiarygodną. Kiedy jednak łapie za wielki karabin automatyczny lub snajperski, to niestety ciężko jest już uwierzyć w jej wszechstronność we władaniu bronią. Być może twórcy zrobiliby lepiej, gdyby Cataleya ograniczyła się do skrytobójstwa. Film nie daje jednak zbyt wiele czasu na zastanowienie się nad takimi mało znaczącymi szczegółami, serwując nam kolejną porcję biegania i strzelania.
Szkoda tylko, że Kolumbii w “Colombianie” jest tak mało. Tylko przez pierwsze kilka minut filmu widzimy Bogotę, stolicę kraju, by po chwili przenieść się do amerykańskiego Chicago. W gruncie rzeczy Kolumbia funkcjonuje tutaj tylko jako “ten kraj w Ameryce Południowej, gdzie pełno jest gangsterów”. A szkoda, bo znaleźć tam można pełno niesamowitych miejsc, które świetnie nadawałyby się na tło filmu akcji.