"Na skraju jutra": Zabić... jak to łatwo powiedzieć
Tegoroczny sezon blockbusterów wystartował z naprawdę wysokiego pułapu, a jeszcze nawet nie minęła jego połowa. *"Na skraju jutra", czyli najnowszy film z niezmordowanym (i chyba nieśmiertelnym, a przynajmniej niestarzejącym się) Tomem Cruise’em, sprawdza się bezbłędnie zarówno jako widowisko, jak i świetnie zarysowana czarna komedia, a takiej mieszanki w mainstreamowym kinie już dawno nie było.*
Niedaleka przyszłość. Ziemię zaatakowali przybysze z kosmosu, które ludzkość nazywa Mimikami. Po latach wojny z nimi, planeta jest zdziesiątkowana i zniszczona. Ale na horyzoncie wroga pojawia się ktoś, kto może odwrócić bieg bitwy. Kto jak kto, ale wiecznie młody Tom Cruise (z biegiem lat wydaje się, jakby dopadł go przypadek Benjamina Buttona) idealne nadaje się na faceta, który ma za zadanie ratować świat. To świetny aktor, ale po prostu nie pasują mu role everymanów, no chyba że w futurystycznym sztafażu. W „Na skraju jutra” wciela się on w wojskowego PR-owca o imieniu Bill Cage (prawda, że od razu pasuje na bohatera kina akcji?), który nieoczekiwanie dostaje od przełożonego zadanie udania się z misją bezpośrednio na pole bitwy. Na nic nie zdają się jego uniki ani fakt, że nigdy wcześniej nie brał udziału w walkach i nie przeszedł żadnego odpowiedniego szkolenia. Wkrótce zostaje odziany w potężny metalowy skafander i trafia w sam środek potyczki z kosmitami na plaży w Normandii. Jak nietrudno się
domyślić, dosłownie kilka minut po lądowaniu Cage ginie w akcji. Tyle że to nie koniec filmu. Wręcz przeciwnie. Okazuje się bowiem, że budzi się tego samego dnia przeżywając wszystkie wydarzenia raz jeszcze. I znowu ginie... Szybko dochodzi on do wniosku, że nie jest to zwyczajne deja vu. Cage znalazł się w pętli czasowej, która wraca go do początku dnia jego śmierci za każdym razem gdy umrze.
Główny motyw filmu jawi się jako dość oczywiste dla większości kinomanów skojarzenie z „Dniem Świstaka” (co zapewne będzie się przewijać w większości tekstów o tej produkcji w mediach), tyle że tutaj, w połączeniu z „Szeregowcem Ryanem”, „Żołnierzami kosmosu” i z domieszką gry video „Gears of War”. W sumie taki opis oddaje dość dobrze charakter tego filmu. Za reżyserię odpowiada Doug Liman, znany przede wszystkim jako twórca „Tożsamości Bourne’a”. I jego sprawną rękę twórcy inteligentnego widowiska czuć tu bardzo wyraźnie. Pierwsza sekwencja zrzutu żołnierzy z samolotu na plażę jest fantastycznie sfilmowana i potrafi przyprawić o zawrót głowy. Przy tym, nie jest tylko i wyłącznie pustą „popisówką”, tylko stara się oddać jak najlepiej warunki w jakich znajdowali się spadający z nieba wojownicy. Poza tym, zarówno efekty specjalne jak i sceny bitew (wyglądające wspaniale i imponująco) nie są głównym trzonem opowieści, a stanowią jedynie jej barwną scenografię. Tak naprawdę „Na skraju jutra” to przede wszystkim
dość barwna czarna komedia. Spore wrażenie robi sposób, w jaki twórcy potrafili umiejętnie zbalansować humor z wszechobecną śmiercią. Bo w gruncie rzeczy, to co dzieje się na ekranie jest smutne i przerażające. Obserwujemy dziesiątki ludzkich istnień, które giną z rąk niepokonanych Mimików; śmierć samego głównego bohatera widzimy chyba z kilkadziesiąt razy (czasem tuż po sobie) – co stanowi chyba rekord wszech czasów po tym względem. Mimo to, niektóre jego śmierci są wręcz ... zabawne. „Na skaju...” to także świetna komedia charakterów. Każda z postaci ma swoją własną osobowość i jest interesująca, nawet te, które na ekranie przewijają się raptem przez kilka chwil. Cruise z humorem i dystansem rozprawia się ze swoim poważnym wizerunkiem gwiazdy kina akcji, co jakiś czas lekko przedrzeźniając samego siebie; Emily Blunt umiejętnie dryfuje pomiędzy twardą wojowniczką, a zranioną kobietą. Kapitalne są też niewielkie epizody, przede wszystkim nieczęsto widzianego ostatnio na dużym ekranie Billa Paxtona jako
sierżanta Farella.
Kino sci-fi przeżywa ostatnio renesans, co równie dobrze może prowadzić do klęski urodzaju, czyli dużej ilości miernych produkcji, które ciężko będzie od siebie odróżnić. Twórcy „Na skraju jutra” postanowili wyróżnić się z tego tłumu tworząc zabawne, inteligentnie podane, efektowne (ale nie efekciarskie) i wciągające kino akcji z kosmitami i podróżą w czasie w tle. Wyszedł z tego smakowity koktajl, w sam raz na wakacyjny sezon, który w tym roku jest mocny jak chyba nigdy dotąd.