"Niebieskie chachary": zrozumieć kiboli [Recenzja]
"Niebieskie Chachary" to swego rodzaju hołd dla kibiców Ruchu Chorzów. Ale nie tylko dla nich. Nie rozumiecie kiboli? Ja też nie. Ale w tym filmie widać coś, co rozumiemy wszyscy: potrzebę wspólnoty. I miłość. Oni swojej miłości do klubu nie udają.
Reżyser Cezary Grzesiuk zabiera kamerę tam, gdzie inni nie mają wstępu. Przez 11 lat nagrywał kibiców Ruchu Chorzów. Pokazał tych, którzy mecze obserwują z sektorów rodzinnych i tych, którzy chodzą tylko na młyn. Ale to nie wszystko. Dotarł do grupy Psycho Fans i siedział podczas meczu w autobusie z tymi, którzy mają zakaz stadionowy. To, co pokazał, jest niezwykłe.
Nietrudno w tym filmie zrozumieć człowieka, który zapamiętale kolekcjonuje wszystkie znaczki Ruchu, nie umiejąc nawet wyjaśnić, po co to robi. Ale gdy patrzy się na bohaterów, którzy odpalają race, przepychają się z policją i mówią o tym, że marzą, by pójść na ustawkę, początkowo trudno to pojąć. Z czasem to się jednak zmienia.
Grzesiuk nie stworzył tu laurki, w której wybiela zachowanie swoich bohaterów. Ale są tematy, których nie porusza niemal wcale. Nie ma tu mowy o tym, że często klubowe barwy to tylko przykrywka dla zorganizowanej działalności przestępczej. Gdy pojawia się wątek skazania jednego z członków Psycho Fans za udostępnianie mieszkania na handel narkotykami, reżyser nie drąży tematu
Za to na własnej skórze przekonuje się, jak policja traktuje kiboli. To relacja pełna uprzedzeń i obustronnej przemocy. Wojciech Kuczok, pisarz, który jako kibic Ruchu wziął udział w filmie, powiedział przed kamerą: - Policja to są ci sami gangsterzy i ci sami szalikowcy, którzy przywdziali inny mundur. Tak samo odmóżdżeni. Po dwóch stronach barykady jest ten sam motłoch – zdaje się, że Grzesiuk podziela tę opinię.
Z tym, że jego serce ewidentnie jest po stronie kibiców. W wywiadzie dla gazeta.pl reżyser nawet przyznał, że ukrył materiały, które zgromadził podczas meczu przed policją. Chciano je skonfiskować podczas akcji Armagedon przeprowadzonej w 2012 r., która miała na celu rozbicie środowiska pseudokibiców.
Jedną z najbardziej porażających scen w "Niebieskich chacharach" jest ta, w której ojciec-ultras mówi do 10-letniego syna: - Musisz mieć w sobie taką samą nienawiść jak ja. Każdy pies to pała. Zapamiętaj to sobie - na te słowa dziecko najpierw milczy, a później nieśmiało przytakuje. Niechęć do policji to swego rodzaju credo. Ale do przekazywania tych wartości małemu chłopcu reżyser zdaje się nie być aż tak przekonany. Mimo to ocenę pozostawia widzowi.
Szkoda, że "Niebieskie chachary" ledwie prześlizgują się po tematach, które wydają się szalenie ciekawe: miejsce kobiet w świecie kibiców, szukanie źródeł zamiłowania do przemocy w pochodzeniu klasowym, czy wychowywanie dzieci na przyszłych ultrasów. To wszystko w tym filmie jest, ale trochę zabrakło miejsca na rozwinięcie.
Mimo to jest w tym dokumencie coś niezwykłego. Dzięki ogromnej empatii reżyserowi udało się pokazać coś, dzięki czemu widz, zaglądając do tego brutalnego świata, może zrozumieć motywację bohaterów. Przynajmniej do pewnego stopnia. Wszystkich kibiców łączy potrzeba doświadczenia wspólnoty. A emocje, które przeżywają podczas meczu, są w gruncie rzeczy duchowe:
– Kibicowanie jest jak religia. Wierzysz, że to ma sens, że Ruch to najlepsza drużyna na świecie. Dopóki masz tę wiarę, to nie masz zwątpienia – mówi jeden z bohaterów filmu. Błysk, który pojawia się w jego oczach, gdy o tym opowiada, nie może być fałszywy. To prawdziwa wiara. A niektórzy są w stanie poświęcić dla niej wszystko.