Alicja Bachleda-Curuś: powrót do ojczyzny nie jest wcale taki prosty
05.01.2017 | aktual.: 06.01.2017 10:27
W Polsce zdobyła ogromną popularność dzięki roli Zosi w "Panu Tadeuszu". Zagraniczne media rozpisywały się o niej niestety głównie nie ze względu na aktorskie osiągnięcia, a za sprawą romansu z hollywoodzkim lekkoduchem, Colinem Farrellem. Alicja Bachleda-Curuś próbuje jednak udowodnić, że jest aktorką w pełnym tego słowa znaczeniu.
Niedawno pojawiła się w dwóch polskich produkcjach, "Niebezpiecznych kobietach", które zgromadziły aż 2,4 miliony widzów, i świetnie przyjętej komedii "7 rzeczy, których nie wiecie o facetach". Niedługo zaś premierę będzie miał amerykański film "Polaris" z jej udziałem.
Bachleda-Curuś zdaje sobie sprawę, że w Stanach ogromnej kariery pewnie nie zrobi, i nie kryje, że bardzo tęskni za Polską, gdzie nie musiałaby obawiać się braku propozycji.
Niestety, powrót do ojczyzny nie jest wcale taki prosty i aktorka od wielu lat dzieli czas między Amerykę a Europę.
Życie na walizkach
Bachleda-Curuś wyznaje, że życie na walizkach jest dla niej bardzo skomplikowane i męczące, zwłaszcza że ma małego synka. Często jeździ z nim do Krakowa, by mógł spędzić czas z dziadkami. Ona sama również próbuje utrzymywać jak najczęstszy kontakt z rodziną. A to nie jest proste.
- Żyję na dwóch kontynentach i to trochę komplikuje moje poczucie czasu – wyznawała w wywiadzie dla Wirtualnej Polski. - Po zawiezieniu syna do szkoły na siódmą rano, mam czterogodzinne okienko na kontakt z Polską. Jeśli nie mam o tej porze zajęć, poświęcam go na Polskę, potem zaczynam swój amerykański dzień.
"Nie umiem wyrzec się Polski"
Przyznawała, że pewnie gdyby skupiła się wyłącznie na życiu w Ameryce, byłoby jej pod wieloma względami łatwiej. Jednak nie jest w stanie tego zrobić.
- Pamiętam, że gdy po raz pierwszy przyjechałam do Nowego Jorku, mówiono mi, że absolutnie nie mogę mieć kontaktu z Polakami, że nie mogę mówić po polsku – mówiła._ - Ale nie umiem wyrzec się Polski._
Wie też, że brakuje jej przebojowości, niezbędnej, by z zawojować Hollywood, dlatego ma taki problem ze zdobyciem ról.
- Być może mój charakter utrudnia mi pracę w moim zawodzie, ale już się z tym pogodziłam – twierdziła, dodając jednak, że nie zamierza się poddawać. - Zawsze była we mnie wiara, że wszystko jest możliwe.
Dobrowolna zakładniczka
Niemal w każdym wywiadzie Bachleda-Curuś wyznaje, że tęskni za Polską. Dlaczego więc nie wróci do kraju, gdzie pewnie nie mogłaby się opędzić od propozycji? Jak się okazuje - ze względu na syna. Chłopiec urodził się w Ameryce, tutaj też mieszka jego ojciec, Colin Farrell.
Podobno aktor płaci Bachledzie 100 tysięcy złotych alimentów miesięcznie, jednak postawił bardzo twarde warunki. Chce regularnie widywać się z synem, dlatego jego wyprowadzka do Polski nawet nie wchodzi w grę. I choć Bachleda cieszy się, że mały Henry ma z tatą taki świetny kontakt, nie kryje, że czuje się trochę jak zakładniczka.
Trudne pytania
Choć początkowo mało kto w to wierzył, Farrell, słynący z zamiłowania do imprezowego stylu życia i romansów, jest podobno świetnym ojcem i bez problemu odnalazł się w tej roli. Aktor uwielbia swojego syna i stara się spędzać z nim jak najwięcej czasu. Chociaż, jak przyznaje ze śmiechem, nie zawsze jest to łatwe.
- Na przykład jest dziewiąta wieczór, wszyscy leżymy w łóżkach, a tu nagle przychodzi ze swojego pokoju Henry i pyta: „Tatusiu, czy to prawda, że wszyscy ludzie czują gniew? To nic złego, prawda? A dlaczego niektórzy ludzie nie czują radości i nie potrafią się cieszyć?”. Jeeezu, myślę sobie. I co ja mam mu odpowiedzieć? - mówił w wywiadzie dla Wirtualnej Polski.
- Mam o wiele więcej lat od niego, a niektórych rzeczy wciąż nie potrafię wyjaśnić. I zastanawiam się, jakie ja mam właściwie prawo kształtować światopogląd takiego małego człowieka, kiedy sam tylu spraw nie rozumiem?