Amy Schumer: "Rówieśnicy nie pozwolili mi zapomnieć, że mam wielki tyłek" [WYWIAD]
- Z uwagi na mój tryb życia często latam samolotami i myślę sobie czasami: a co by było, gdybym teraz zginęła? Czy mogłabym powiedzieć, że pojednałam się z rodzicami, zanim odeszłam? Tak to już jest. Nie potrafię żyć bez mojej mamy. Wszystkie sentymentalne sceny w "Babskich wakacjach" powstały właśnie z myślą o niej - mówi Amy Schumer w rozmowie Yolą Czaderską-Hayek. Jedna z najwybitniejszych aktorek komediowych i stand-uperek opowiedziała o swojej relacji z mamą, mediach społecznościowych i rówieśnikach, od których dowiedziała się, że ma wielki tyłek. Co myśli o tym z perspektywy czasu? Zobaczcie.
Yola Czaderska-Hayek: W "Babskich wakacjach" występujesz razem z Goldie Hawn, która wciela się w twoją mamę. Jak udało ci się namówić ją do udziału w tym filmie?
Amy Schumer: Kiedy czytam scenariusze nie zastanawiam się nad tym, kto może zagrać daną postać. Ale w tym przypadku od razu wiedziałam, że to musi być Goldie. Marzyłam o tym, by razem z nią nakręcić ten film. Spotkałyśmy się przy paru okazjach, ale nie chciałam podchodzić do niej ze słowami: "Wiesz, mam tu taki scenariusz, może dasz mi do siebie numer telefonu?". To byłby straszny obciach. Na szczęście udało nam się w jakimś momencie normalnie porozmawiać. Goldie przeczytała tekst i powiedziała: "Dobra, zróbmy to". Postanowiłyśmy dołożyć wszelkich starań, by nakręcić "Babskie wakacje". Każda z nas dołożyła trochę od siebie do scenariusza, dzięki czemu główne bohaterki nabrały życia, stały się realnymi postaciami. A jednocześnie jedna nie próbowała zdominować drugiej.
Czemu wyobrażałaś sobie właśnie Goldie w roli twojej mamy?
Obydwie bardzo się od siebie różnimy, ale czuję z nią niesamowitą więź. W jej przypadku to zresztą naturalne, ją się po prostu kocha. Ona ma w sobie to coś, że wchodzi na ekran i natychmiast wszyscy ją kochają. Tego się nie kupi, z tym się trzeba urodzić. Ja zawsze ją uwielbiałam. Nie wyobrażałam sobie nikogo innego w tej roli. Dla mnie Goldie jest po prostu idealna. A do tego jak się z nią pracuje! Podobno człowiek nie powinien poznawać bliżej swoich idoli, bo tylko się rozczaruje. Ale tym razem było inaczej. Lepiej niż mogłabym się spodziewać. To ogromne szczęście.
Kręcąc "Babskie wakacje", myślałaś o relacjach łączących cię z twoją prawdziwą mamą?
Oczywiście! Dla mnie ten film to coś w rodzaju listu miłosnego do mamy: "Hej, mamo, wiem, że czasami potrafię być straszną pindą, a do tego wiele razy, jak każda córka, nie doceniałam tego, co dla mnie robisz. Ale chcę, żebyś wiedziała, że jestem ci za wszystko wdzięczna. Dziękuję i przepraszam". Dziś, kiedy jestem dorosła, łatwiej mi zrozumieć wiele rzeczy. Stąd między innymi pomysł, by nakręcić tę historię.
W pewnym wieku człowiek odkrywa, że więcej go łączy z rodzicami niż się wydawało. A z drugiej strony świat coraz szybciej idzie do przodu.
Coś w tym jest. Mam wrażenie, że jestem chyba z ostatniego pokolenia, które nie używa do komunikacji mediów społecznościowych. Kiedy chodziłam do szkoły, swoje strony w internecie mieli wyłącznie jacyś sławni ludzie, artyści, ktoś taki. A dzisiaj wszyscy publicznie chwalą się, jakie mają wspaniałe życie. Jakby ich ktoś do tego zmuszał. Kiedy chciało się zadzwonić do chłopaka, wykręcało się numer do jego domu, oczywiście odbierali rodzice i trzeba było pytać, czy można go poprosić do telefonu. W samym fakcie, że siedziało się przy słuchawce i czekało na rozmowę, było coś romantycznego. A dzisiaj dzieciaki wysyłają sobie tylko SMS-y. Dziwne to trochę. Chyba im nie zazdroszczę.
Nie przepadasz za mediami społecznościowymi?
Tego nie twierdzę. Pod wieloma względami są bardzo przydatne. Często występuję na żywo, więc kiedy jestem w trasie, internet jest idealnym miejscem do zareklamowania się. Daje mi też okazję do nawiązania kontaktu z fanami, do pokazania się od ludzkiej strony. Wiadomo, że na forum publicznym każdy próbuje upiększyć jakoś swój wizerunek. Ja z kolei stawiam na naturalność, w sieci nikogo nie udaję. Raczej śmieję się sama z siebie. Media społecznościowe mają dużo plusów, między innymi pozwalają ludziom dzielić zainteresowania, ale są też, niestety, minusy. Jeśli ktoś chce utrzymać się w tym świecie, musi cały czas być na bieżąco, nie może nawet na chwilę wypaść z obiegu. To bywa bardzo frustrujące i cieszę się, że nie wychowałam się w takim otoczeniu. Te dzieciaki sprawiają chwilami wrażenie, jakby żyły pod straszną presją. Cieszę się, że jest internet, ale czasami wolałabym, żeby go nie było.
Naprawdę uważasz, że za twoich czasów nastolatkom było lepiej?
Prawda jest taka, że bez względu na czasy bycie nastolatkiem to koszmar. Wiem coś o tym, oczywiście z powodu wagi. Dla mnie ta kwestia nigdy nie miała znaczenia, nawet dzisiaj nie ma. Cokolwiek myślą inni, nie zamierzam się odchudzać. Pamiętam, że w szkole też nie obchodziło mnie, czy wystaje mi brzuch, czy nie. Widziałam wokół siebie mnóstwo podobnych dziewczyn, które nie martwiły się tym, czy podobają się innym, czy nie. Po prostu czuły się dobrze ze swoimi ciałami, aż do momentu, w którym ktoś im nagle powiedział, że coś jest nie tak. Kiedy miałam 12 lat, po raz pierwszy dostałam okres i zaczęły mi rosnąć cycki. Wszyscy mnie pytali: "Co to jest?", a ja na to: "Nie mam pojęcia!" (śmiech). Po czym ktoś nagle stwierdził: "Ale ty masz wielki tyłek". Aż się zdziwiłam: naprawdę? Nie zdawałam sobie z tego sprawy. I niestety, potem, nie pozwolili mi o tym zapomnieć. Bez przerwy słyszałam, że mam wielki tyłek. Próbowałam nawet przez jakiś czas nosić luźne ubrania, żeby trochę go zakryć. Na szczęście teraz wielkie tyłki znowu są w modzie (śmiech).
Miałaś z tego powodu depresję?
Tego rodzaju rzeczy nie są w stanie mnie zdołować. Ja w ogóle rzadko łapię doła, a już na pewno nie z jakiegoś konkretnego powodu. Czasem faktycznie mam gorszy nastrój, ale dzieje się tak właściwie bez przyczyny. Na przykład: jest piękny dzień, nic mi nie dolega, wszystko się dobrze układa, a tu nagle ni stąd, ni zowąd chandra. I nie mam pojęcia, dlaczego. W takich sytuacjach idę na spacer, a potem koniecznie na spotkanie z przyjaciółkami. Pogadamy, pośmiejemy się i od razu jestem jak nowa. Tak po prostu bywa, że nie wiadomo skąd mam nagle gorszy dzień. Natomiast w sytuacjach, które faktycznie powinny zepsuć mi nastrój, na ogół nie zwracam nawet uwagi, że coś się wydarzyło.
O ile wiem, masz w planach wspólny film z Jennifer Lawrence. Obie serdecznie się przyjaźnicie, choć jesteście zupełnie inne.
Ja i Jen?
Tak.
A to ciekawe. Nie wiem, skąd ci to przyszło do głowy. Nie mam zupełnie poczucia, że się różnimy. Uważam, że jesteśmy do siebie bardzo podobne.
Zdradzisz, co to za projekt?
Scenariusz napisałyśmy razem z siostrą. To opowieść o dwóch siostrach i ich wspólnej podróży. Na razie szukamy wolnego terminu, żeby rozpocząć zdjęcia. Historia jest na tyle nośna, że czy nakręcimy ją teraz, czy za kilka lat, nie będzie wielkiej różnicy. Dlatego podchodzimy do tego bez pośpiechu… Czekaj, bo mi to nie daje spokoju. Dlaczego uważasz, że tak bardzo się różnimy? Naprawdę jestem ciekawa.
Choćby dlatego, że Jennifer w ostatnim czasie zrobiła się wyjątkowo skryta. Trudno cokolwiek od niej wyciągnąć.
A to akurat, wasza, dziennikarzy, wina. Przy mnie Jennifer zawsze mówi, co myśli i bywa do bólu szczera. To osoba pozbawiona jakiegokolwiek fałszu, zakłamania. Poza tym obydwie lubimy podobne rzeczy, uwielbiamy pośmiać się w gronie przyjaciółek, najlepiej przy dobrym winie. Co nas jednak różni, to fakt, że Jen zdobyła sławę w młodszym wieku niż ja. Bo w końcu jest młodsza ode mnie. Przez to musiała szybciej dorosnąć i dostała od życia parę gorzkich lekcji. Dzięki temu jest z pewnością mądrzejsza i bardziej doświadczona ode mnie. Ale to wspaniała przyjaciółka i cieszę się, że ją poznałam. Zresztą w ogóle mam szczęście do trwałych, wartościowych przyjaźni. America Ferrara, Amber Tamblyn, Amy Poehler, Lena Dunham… To kochane dziewczyny i jestem z nich dumna. I wiem, że one są dumne ze mnie.
Wśród osób, które wywarły na ciebie największy wpływ, wymieniasz Glorię Steinem [w latach 60. i 70. była liderką ruchu feministycznego w Ameryce – Y. Cz.-H.]. Uważasz się za feministkę?
No pewnie!
Niektóre kobiety twierdzą, że nie są feministkami.
To naprawdę smutne. Nie wiem, jak można być kobietą i nie czuć się feministką. Trzeba mieć chyba nawalone w głowie… O, już widzę, jak zrobisz z tego piękny tytuł do wywiadu: „Amy Schumer: Kobiety, które nie są feministkami, to wariatki” (śmiech). Ale wszystko mi jedno. Chodzi przecież o równość płci. Jeśli komuś to przeszkadza, to niech lepiej nie zbliża się do mnie. A Gloria to moja bohaterka, naprawdę wiele jej zawdzięczam. Trzeba wiele odwagi i samozaparcia, by stanąć do walki ze strasznymi ludźmi, którzy nie życzą sobie zmian i boją się ich. I nie poddawać się, nie rezygnować. Nawet dzisiaj niektórzy obrzucają ją błotem, choć minęło już tyle lat. Kiedy z przyjaciółkami jesteśmy w trasie, często wysyłamy sobie SMS-y z cytatami z Glorii. Jej myśli bardzo podnoszą nas na duchu. Więc jestem feministką, nawet bardzo.
Na początku naszej rozmowy powiedziałaś, że "Babskie wakacje" to list miłosny do twojej matki. A czy takiego rozliczenia z przeszłością nie próbowałaś dokonać w swojej książce? [mowa o autobiografii Amy Schumer, "The Girl with the Lower Back Tattoo" – Y. Cz.-H.] Jak zareagowała na nią twoja mama?
Zanim książka ukazała się na rynku, dałam ją mamie do przeczytania. Niczego przed nią nie ukrywałam. Powiedziałam: "Jeśli nie chcesz, by coś znalazło się w tekście, albo jeśli zapamiętałaś jakieś wydarzenie inaczej, to daj mi znać, natychmiast wszystko poprawię". Miała zastrzeżenia tylko do jednej rzeczy: opisując naukę w szkole hebrajskiej, podałam zły dzień tygodnia, kiedy odbywały się lekcje. "To było w niedzielę" – powiedziała mama. I na tym koniec. Tak to już jest w tych relacjach z rodzicami: bez przerwy trzeba je budować od nowa, ciągle dochodzą jakieś nowe elementy, aż wreszcie przychodzi taki moment, kiedy wszystko wydaje się w porządku. Dla mnie to bardzo ważne, choćby ze względu na fakt, że mój ojciec ma stwardnienie rozsiane i porusza się na wózku. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Z uwagi na mój tryb życia często latam samolotami i myślę sobie czasami: a co by było, gdybym teraz zginęła? Czy mogłabym powiedzieć, że pojednałam się z rodzicami, zanim odeszłam? Tak to już jest. Nie potrafię żyć bez mojej mamy – wszystkie sentymentalne sceny w "Babskich wakacjach" powstały właśnie z myślą o niej. Nawet teraz, kiedy przyśni mi się jakiś koszmar, budzę się o trzeciej w nocy i od razu dzwonię do mamy. I wiem, że odbierze i postara się mnie pocieszyć. Nikt tak nie kocha człowieka, jak własna matka. Choć oczywiście czasami bywa pod górkę i śmiejemy się z mamą, że nasze relacje przypominają fabrykę, w której wisi napis "Przepracowaliśmy już 21 dni bez wypadku". A kiedy wypadek się zdarza, zaczynamy wszystko od nowa i umawiamy się, że więcej już do tego nie wracamy. Ale właśnie dlatego chciałam nakręcić ten film, żeby mama wiedziała, że bez względu na wszystko chcę być dla niej jak najlepszą córką i że bardzo ją kocham.
Pokazywałaś jej już "Babskie wakacje"?
Tak, obejrzała film ze mną. Bardzo jej się podobał. Śmiałyśmy się razem, płakałyśmy i trzymałyśmy się za ręce. Jest dobrze.