Antoni Krauze: śmierć kliniczna umocniła jego wiarę
06.03.2018 10:51
Dawno żaden film nie wzbudzał podobnych kontrowersji co „Smoleńsk” Antoniego Krauze. Obraz podzielił publiczność jeszcze przed oficjalną, kilka razy przesuwaną w czasie premierą. I choć miał wielu zwolenników, wyniki w box office nie są imponujące – w pierwszy weekend po premierze obejrzało go zaledwie 107,7 tys. Osób oraz kolejne 74 tys. kilka dni później, co, biorąc pod uwagę towarzyszący projekcji szum medialny, trudno uznać za sukces.
Reżysera to jednak nie zraża, twierdzi, że musiał zrobić ten film, aby poczuć się twórcą spełnionym.
Dziś Krauze deklaruje się jako człowiek głęboko wierzący, jednak nie zawsze tak było.
W młodości sympatyzował ze środowiskami lewicującymi. To wybór na papieża Jana Pawła II sprawił, że się nawrócił i zmienił swoje poglądy. W 1998 roku przeżył zaś śmierć kliniczną. A to, co zobaczył „po drugiej stronie”, tylko utwierdziło go w wierze.
Uczeń Kuronia
Wychowywał się w bardzo wierzącej rodzinie, jednak jego wiara szybko została wystawiona na ciężką próbę.
W 1943 roku, gdy miał trzy lata, widział, jak płonie stolica. W powstaniu warszawskim zginęła jego starsza siostra, trafiona odłamkiem. Później obserwował, jak Armia Czerwona grabi i krzywdzi Polaków. Te traumatyczne wspomnienia zostały z nim na długo.
Kiedy poszedł do szkoły, jego nauczycielem historii był Jacek Kuroń.
- Niewiele od nas starszy, uczył nas zupełnie inaczej niż reszta. Klasa oszalała na jego punkcie. On był już wtedy rewizjonistą i bardzo potępiał moje zachowanie, że szliśmy w 1956, że śpiewaliśmy "Jeszcze Polska nie zginęła". Byłem wtedy strasznie naiwny, przyznaję – wspominał.
Dziecko komunizmu
Swoją edukację Krauze kontynuował w liceum plastycznym i szybko zżył się ze środowiskiem artystycznym.
Po maturze zaczął studia na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, ale nie wspomina ich najlepiej. Wreszcie postanowił zrealizować swoje marzenie o kinie i przeniósł się do łódzkiej filmówki.
Z pomocą Jakubowskiej
Ale i ta uczelnia mocno go rozczarowała.
- Odnosiłem wrażenie, że najlepszy czas szkoły już minął, a była nim druga połowa lat pięćdziesiątych* – mówił. *- Ja zaś skończyłem PWSTiF już w czasie małej stabilizacji gomułkowskiej.
Krauze, uważany za reżysera niepokornego i „nieposłusznego władzy”, zaczął obawiać się o swoją przyszłość. Cenzura nie chciała puszczać jego filmów, które trafiały na półki. „Palec Boży” uznano za nieudany i być może całkowicie pogrzebano by jego karierę, gdyby nie wsparcie komunistki Wandy Jakubowskiej.
- Uratowała mój debiut kinowy, do dzisiaj nie wiem dlaczego - twierdził Krauze. - Z własnej inicjatywy stanęła w mojej obronie, co będę pamiętał do końca życia.
„Wcześnie odstąpiłem od życia religijnego”
Krauze nie krył, że odsunął się od Kościoła, czego miał później bardzo żałować.
- Zbyt wcześnie podjąłem samodzielne życie i wcześnie odstąpiłem od życia religijnego, choć moja rodzina była bardzo wierząca – mówił w portalu Opoka.
Wrócił do Kościoła dopiero wtedy, gdy Karol Wojtyła został papieżem.
- Wybór Jana Pawła II był dla mnie nieprawdopodobnym wydarzeniem, Polak jedną z największych osobistości na świecie... niezwykłe – dodawał.
W 1998 roku Krauze miał zawał i przeżył śmierć kliniczną – to wydarzenie tylko umocniło jego wiarę.
Po drugiej stronie
Po latach reżyser opowiedział, co zobaczył „po drugiej stronie”.
- Widziałem drzwi, wiedziałem, że za tymi drzwiami jest miejsce, w którym bardzo chciałbym się znaleźć – mówił w wywiadzie dla „Dziennika. Gazety Prawnej”. Wtedy zadano mu pytanie, co dobrego zrobił w swoim życiu.
*- Przypomniałem sobie, że Krzysiek Kieślowski tuż przed swoją śmiercią zrobił mi karczemną awanturę, jak to możliwe, że nie pamiętam, jak to będąc u niego w Koczku na Mazurach, uratowałem jakiegoś małego chłopca, który tonął w pobliskiej rzeczce. Mówił mi, że może po to się urodziłem, żeby tego chłopca uratować. Powiedziałem więc im, że co prawda nie pamiętam, ale Krzysiek Kieślowski mówił, że uratowałem chłopca *– wspominał. To podobno te słowa sprawiły, że reżyser wrócił do żywych.
- Powiedziałem też, że jeśli Krzysiek gdzieś jest w pobliżu, to może to potwierdzi. I usłyszałem, że mam wracać. Nie zrobiono mi większej krzywdy w moim całym długim życiu – twierdził. - Kiedy tam byłem, nie miałem żadnego innego pragnienia, jak wleźć tam do środka, za te drzwi.
„Mam nadzieję, że Bóg pozwoli mi umrzeć”
Krauze uważa, że został „wskrzeszony” po to, by zrobił ważne, istotne dla Polaków filmy. Dlatego nakręcił „Czarny czwartek” i „Smoleńsk”. Ale przyznaje, że nie jest szczęśliwy tu, na ziemi.
- Kiedy wróciłem do rzeczywistości, ocknąłem się, to przez dwa tygodnie, a może miesiąc nie mogłem pojąć, że składam się z ciała, że cała ta moja obudowa to ciało. Czułem, że to jakiś worek po kartoflach albo węglu. Uczyłem się na nowo żyć i teraz robię wrażenie, że żyję, że się poruszam. Minęło 18 lat, a ja każdy moment z tych 18 lat dokładnie pamiętam, klatka po klatce – zwierzał się w „Dzienniku”. I dodawał, że jego gotowy na śmieć.
- Ja jestem wśród żywych do piątku, do momentu wejścia „Smoleńska” do kin. Cały czas mam nadzieję, że Bóg pozwoli mi po prostu umrzeć – mówił. - Liczę, że jak ten film wejdzie do kin, będę mógł powiedzieć „bye, bye” i tam wrócić.