Komedię *Doris Dorrie kończy piosenka „I’m coming out” (w oryginale śpiewana przez Dianę Ross). Bo też w gruncie rzeczy jest to opowieść comingoutowa. Z tym, że nie chodzi tym razem o orientację seksualną, lecz o dyskryminację ze względu na tuszę, wiek i stan posiadania. Tytułowa fryzjerka o imieniu Kathi (Gabriela Maria Schmeide) to kobieta w średnim wieku i słusznych rozmiarów (kamera bez pruderii pokazuje nam jej obfity biust i rozległe pośladki). W dodatku bezrobotna rozwódka, która przyjechała do Berlina z prowincjonalnego miasteczka należącego kiedyś do NRD. Kogoś takiego traktuje się w stolicy protekcjonalnie i z lekceważeniem, choć i tak nasza Kathi powinna się cieszyć, że nie jest Polką ze „ściany wschodniej” rezydująca w Warszawie. Albo zgoła Wietnamką. Wtedy dopiero daliby jej popalić!*
Tym niemniej, gdy bohaterka chce się zatrudnić w salonie fryzjerskim, słyszy pogardliwe słowa: „Jest pani nieestetyczna”. Nie traci jednak wigoru i próbuje rozkręcić własny biznes. Każdy ma w końcu prawo do szczęścia, a państwo niemieckie nie pozwali żadnemu z obywateli umrzeć z głodu. Trzeba tylko odstać swoje w kolejce do urzędu pracy.
Docenią film Dorrie ci wszyscy, którzy lubią i znają Berlin. Zwłaszcza, że reżyserka nie eksponuje jego reprezentacyjnych fragmentów. Bodaj tylko raz czy dwa kamera wypuszcza się do centrum miasta. Bohaterka mieszka na Marzahnie, postDDRowskim blokowisku cieszącym się raczej złą sławą (choć i tak prezentującym się lepiej niż nie jedno polskie „luksusowe” zamknięte osiedle). Jądro tego betonowego świata stanowi potężna galeria handlowa o nazwie East Gate, to w niej koncentruje się życie dzielnicy.
„Fryzjerka” nie jest jednak krytyką konsumpcjonizmu powodujące alienację jednostek. Przeciwnie – Dorrie zdaje się mówić, że mimo rozdętego „mieć” więzy społeczne w Niemczech są wciąż silne. Na przykład, Kathi wraz z koleżanką świadczą jako tzw. „latające fryzjerki” usługi w domach seniora, gdzie dożywają swoich dni w spokoju i dobrobycie starsi państwo. Pojawia się też wątek solidarności międzyetnicznej – by zdobyć pieniądze na własny salon, bohaterka bierze udział w przemycie z Polski wietnamskich imigrantów. Zaprzyjaźnia się z nimi, aż któregoś dnia to oni pomogą jej. Krytyce w filmie podlega natomiast sztywna i nadmiernie rozbudowana niemiecka biurokracja. Nasza bohaterka poślizgnie się bowiem na przepisach o „poślizgowości podłóg” w zakładach usługowych.
Doris Dorrie jest bardzo popularną w Niemczech autorką filmów i książek obyczajowych. W Polsce widzieliśmy m.in. jej „Nagich” oraz „Hanami- kwiat wiśni”. „Fryzjerka” (która zresztą wyjątkowo nie powstała według własnego scenariusza Dorrie, napisała go Laila Stieler) to żadne tam wybitne dzieło. Humor, na przykład, jest tu… może nie przyciężki, ale z pewnością niezbyt lotny. Szczerze i głośno zaśmiałem się raz, gdy Wietnamczycy dla kamuflażu śpiewali „Międzynarodówkę”. Ze smaczków – pojawia się w filmie także wątek polski. To od nas Kathi przechwytuje imigrantów, a przy okazji odkrywa ze zdumieniem, że w przygranicznych miejscowościach jest zatrzęsienie zakładów fryzjerskich. Polacy otworzyli je po wejściu do Unii, by konkurencyjnymi cenami (usługi u nas są wciąż zdecydowanie tańsze niż na Zachodzie) ściągnąć do siebie niemieckich klientów.
Ale choć „Fryzjerka” to dzieło letnie (w każdym tego słowa znaczeniu) ma jednak w sobie pozytywną energię, której nie należy roztrwonić. Przede wszystkim, wybiera na główną bohaterkę osobę wykraczającą poza normy (biurokraci na pewno by taką heroinę zakwestionowali). W dodatku nie skazuje jej na tragedię, klęskę, nie wystawia na pośmiewisko. Porównajcie to np. z polskimi komediami, gdzie wszyscy muszą być śliczni, wymuskani i nieprawdziwi jakby zeszli z okładki „Vivy”. A jeśli pojawia się ktoś charakterystyczny, to tylko po to, by można się było na jego widok prostacko porechotać.
Zarazem nie ma w filmie Dorrie naiwnego i banalnego happy endu. Nie wszystko ułoży się po myśli bohaterki. Ale jest krzepiąca refleksja, że jakoś tam się kręci, że każdy jakieś zadowolenie z życia znajdzie. Byle nie tracić ducha i dobrych relacji z innymi. Można powiedzieć, że „Fryzjerka” to film na porost optymizmu. Na deszczowe lato i długą jesień jak znalazł.