Pisanie na kacu tekstu o *"Drogówce" Smarzowskiego nie jest najszczęśliwszym pomysłem, bo generalnie w ogóle nie powinno się pisywać tekstów po pijaku i na kacu. No, ale stan ten pozwala poczuć (przynajmniej do pewnego stopnia) to, co czuł bohater wspomnianego filmu, gdy po suto zakrapianej nocy został zgarnięty przez siły porządkowe i oskarżony o morderstwo. Czy wiesz, co robiłeś zeszłej nocy?*
Smarzowski kontynuuje swe dzieło portretowania polskiego zła w przeszłości i w teraźniejszości. Chyba nie muszę mówić (bo chyba każdy to wie), co znajdziemy w opowieści o policjantach wydziału drogowego. Z pewnością nie znajdziemy tutaj ani dobra, ani piękna. A co z prawdą? Tej autorowi "Wesela" nie można odmówić, ale…
Ale uważam, że z ostatnich filmów tego reżysera ten jest najsłabszy i – mimo nagromadzenia okropności oraz intensywnego rozdygotania formalnego – najmniej przekonujący. Dlaczego? Chyba dlatego, że nie tylko dobro jest niefotogeniczne. Zło też się może znudzić. Chociaż Smarzowski obficie korzysta z najnowszych technologii rejestrowania obrazu (część filmu to zdjęcia nakręcone smartphonami), to rozpoznanie rzeczywistości jest w "Drogówce" żywcem przeniesione z kina polskiego lat 90. Politycy kradną i załatwiają swe brudne interesy w burdelach, policjanci biorą w łapę, wszędzie pleni się korupcja, no i, rzecz jasna, wszyscy chleją na umór. Nie twierdzę, że tak nie jest, ale jednak to już od dawna wiemy. Poza tym, jakkolwiek różne przypadłości pozostają te same, to przecież nie są wciąż takie same. Nawet w Polsce coś się zmienia, przynajmniej na pozór. Smarzowski pędzi jednak ze zbyt wielką
szybkością, by zwrócić uwagę na niuanse i szczegóły, w których właśnie tkwi diabeł.
Dlatego też najsłabiej wypada w filmie wątek sensacyjno-kryminalny, nie dość, że nieco mętnie (czy też raczej nerwowo) opowiedziany, to jeszcze wyjęty z taniego serialidła TVN-u. Populistyczny, jaskrawy, schematyczny. Kluczowa scena, w której goła pani wykonuje na jakimś dygnitarzu fellatio, a on w tym czasie robi ze swym włoskim kolegą (bunga bunga) przekręt, wydaje mi się jednak poniżej (nomen omen) poziomu Smarzowskiego. Skądinąd, pojawia się przez sekundę w filmie dużo bardziej interesująca kwestia nabijania tzw. statystyk wykrywalności. „Wlepiajcie kary wszystkim: rowerzystom, przechodniom, manifestantom!” – wrzeszczy nowy szef oddziału policji. Tę sprawę należałoby rozwinąć w fabułę, bo to jest dopiero banalne zło sił porządkowych w tych kraju!
Natomiast podoba mi się w "Drogówce" rozmach w ukazaniu Warszawy, którą reżyser wraz z operatorem, Piotrem Sobocińskim Jr obfotografowali ze wszystkich stron i zakamarków (choć nie zawsze zgadza się topografia). Myślę, że w obrazku odcisnęło się coś, czego zabrakło w fabule – różne transformacje naszej ojczyzny, przynajmniej w jej stolicznym wydaniu. Pewno za lat kilka, kilkanaście będziemy oglądać „Drogówkę” jako swoistą dokumentacją wyglądu Warszawy w drugim dziesięcioleciu XXI wieku (choć, gdyby trzymać się twardo faktów, to akcja filmu winna rozgrywać się w AD 2006, bo wtedy miała miejsce pokazana w filmie wizyta papieża w Polsce, no ale w 2006 roku nie było jeszcze smartphonów – i znowu się czepiam!).
Jeszcze na jedno chciałbym zwrócić uwagę – świat Smarzowskiego jest światem męskim, światem maczo. To faceci czynią zło, ale też faceci to zło próbują naprawić. Kobiety – jak w „Róży” – mogą co najwyżej cierpieć. Warto jednak przypomnieć zbuntowaną żonę z „Wesela”, graną przez Iwonę Bielską- już nigdy potem równie rebeliancka postać kobieca w kinie WS się nie pojawiła. Pod względem genderowym nic specjalnego ciekawego nie dzieje się także w „Drogówce” (co stanowi kolejne potwierdzenie tezy, że to trochę film jak z lat 90.). W dwóch momentach Smarzowski przełamuje szowinistyczny obieg – gdy filmowemu rasiście rodzi się dziecko i gdy prostytutka niechcący robi kuku największemu „jebace”.
Tyle, że są to wyłącznie grepsy.
Nie wiem, dokąd twórca "Wesela" zamierza pociągnąć swoje kino, cieszyłbym się jednak, gdyby wprowadził do niego jakiś element odmiany czy zgoła rewolucji. Bo coraz szybsze poruszanie się w zamkniętym kręgu zła w końcu nas wszystkich przyprawi nie tyle o oczyszczające mdłości, co o jałowy ból głowy.