Bartosz Żurawiecki: Prawo do śmiechu

Nie wierzcie tym wszystkim przemądrzałym krytykom filmowym – oni też są ludźmi i też czasami potrzebują porcji zdrowej, solidnej komercji. Jako i ja odczułem ostatnio takową potrzebę, tak więc ucieszyłem się, gdy jeden z dystrybutorów zaprosił mnie na pokaz prasowy filmu *Julie Anne Robinson„Jak upolować faceta”* (pojawi się w kinach w najbliższy piątek).**

Bartosz Żurawiecki: Prawo do śmiechu

06.03.2012 19:24

Już nawet machnąłem ręką na tradycyjnie mało precyzyjne (oględnie mówiąc) polskie tłumaczenie oryginalnego tytułu „One for the Money” (to już może lepiej było to przełożyć np. „Wszystko dla pieniędzy” albo „Tylko dla pieniędzy”?). Wiedza, jak upolować faceta, też się może w życiu przydać.

Zgodnie z tym, co napisano na plakatach, miała to być „komedia sensacyjno romantyczna” czy też „romantyczno sensacyjna”. W każdym razie, coś dla nerwów, coś dla przepony i coś dla kanalików łzowych. Teoretycznie. Bo w praktyce…

Katherine Heigl, znana m.in. z „Wpadki”, gra Stephanie Plum, bezrobotną od sześciu miesięcy rozwódkę, która -z braku laku i grosza przy duszy – przyjmuje robotę w biurze swego kuzyna. Polega ona na uganianiu się za osobnikami uchylającymi się od odpowiedzialności prawnej. Czyli de facto, na ściganiu przestępców. Jej pierwszą zwierzyną będzie pewien gliniarz, z którym – tak się składa – ma osobiste porachunki. Bzyknął ją w czasach licealnych i nigdy więcej nie zadzwonił.

Wpatruję się więc z napięciem w to filmidło, cały spięty, bo bardzo chcę się dobrze bawić. A tu - ach, panie i panowie! – nuda. Oczy się kleją o tej wczesnej, przedpołudniowej porze (bo o takich porach organizowane są zazwyczaj pokazy prasowe). Jest jakiś wątek sensacyjny, ale pogmatwany i pozbawiony napięcia. Jest jedna zabawna, choć konwencjonalna postać niekonwencjonalnej babci (w wykonaniu Debbie Reynolds), ale coś mało jej na ekranie. Jest jedna frywolna sekwencja z nagą bohaterką przykutą do prysznica, ale poza tym to nie ma się z czego śmiać. Nie pomagają filmowi całkiem przyjemne akcenty feministyczne – Stephanie bierze odwet na facecie, który wystawił ją do wiatru oraz nie ulega presji swej natrętnej rodziny usiłującej czym prędzej na nowo wyswatać córę. Całość jest ponoć ekranizacją bestsellerowej powieści Janet Evanovich, najwidoczniej jednak nie należy wyciągać z tego zbyt daleko idących wniosków.

Moja kolejna próba akcesu do popkultury zakończyła się klęską. Znowu! Zamiast więc radochy doznałem po raz enty depresji. I na tym właściwie powinienem poprzestać – nie ma się co depresją chwalić - gdyby nie faza buntu, która nastąpiła po ustąpieniu przygnębienia. Otóż: rozkręcona do maksimum, natarczywa, a nawet napastliwa machina marketingowo-promocyjna stara się restrykcyjnie narzucić nam to, w co się mamy bawić i z czego się mamy śmiać. Nie bez powodzenia się stara, niestety. Walą tłumy na żenujące przeważnie, polskie na przykład, komedie i pękają z wymuszonego śmiechu, bo jak tu nie pękać, skoro na plakacie napisali, że to „komedia wszechczasów”, na której „posikamy się ze śmiechu”? Właśnie na polu rozrywki odruchy stadne i konformistyczne są najmocniejsze. Akurat „Jak upolować faceta” do najniższej kategorii się nie zalicza, to raczej niewypał niż obciach, tym niemniej również podlega mechanizmom kreowania „zajebistej zabawy”.

Jednocześnie, wszystkich, który gustują w nieco innym kinie i których bekanie na ekranie niekoniecznie bawi do łez, klasyfikuje się jako „niszową” grupę ponuraków, snobów, drętwych „pedałów”. Dosyć! Basta! Nie będzie drech pluł nam w twarz! Czas zerwać z tym dyskryminującym stereotypem. Wstać, krzyknąć, że król jest nagi i ma małe przyrodzenie albo, trawestując Gombrowicza, zawołać: „Jak śmieszy, skoro nie śmieszy?!”. To my mamy poczucie humoru, wy macie co najwyżej poczucie rechotu. A Bela Tarr bywa sto razy zabawniejszy od wszystkich waszych kaców wawa i sztosów bez pokrycia.

Powtarzam raz jeszcze, bo nie chcę być niesprawiedliwy – „Jak upolować faceta” to nieudany produkt jednak z nieco wyższej półki niż wspomniane polo szopki. Ale już sam fakt ustalenia takiego, a innego polskiego tytułu, wskazuje, jaką publiczność pragnie upolować dystrybutor. Czas, żeby i o nas - spragnionych innej rozrywki w kinie – ktoś wreszcie zadbał. My też mamy prawo do śmiechu!

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)