Bartosz Żurawiecki: Tylko pośladki!
Najsmutniejsze w filmie *„Skrzydlate świnie” jest to, że nakręciła go kobieta. Porzućcie wszelką nadzieję wy, którzy sądzicie, że polskie kino odmienią odmieńcy. Kobiety-reżyserki w rodzimej kinematografii można policzyć na palcach rąk. Casus Anny Kazejak pokazuje, że jak już się przebiją przez „solidarność jąder” i staną za kamerą, to chcą być bardziej męskie od Władysława Pasikowskiego. Zapewne po to, by udowodnić, że żadna tam z nich „słaba płeć”. Że są godne tego, by pić wódę z kumplami po fachu, a potem nieść wraz z nimi na barkach odpowiedzialność za narodowe kino.*
05.11.2010 11:58
Kazejak nakręciła film o kibolach z małego miasteczka. Wtargnięcie na terytorium męskiego szowinizmu zasługiwałoby na najwyższą pochwałę, gdyby szedł za tym impet krytyczny. Jakaś próba dekonstrukcji czy przynajmniej wnikliwego przyjrzenia się środowisku ukazanemu w filmie. Tymczasem, „Skrzydlate świnie” obarczone są grzechem pierworodnym polskiego kina - nie ma tu analizy mentalności kierującej postawami i działaniami bohaterów. Nie ma buntu przeciwko tej mentalności.
U podstaw filmu leży pełna zgoda na świat przedstawiony, konstatacja: „tak jest, bo tak jest i tak być musi – z pokolenia na pokolenie”. Znowu taplamy się w zatęchłym polskim bajorku, twórcy zaś nie przejawiają najmniejszych ambicji, by choć trochę w nim zamieszać. „Skrzydlate świnie” to po prostu poczciwa, familijna opowiastka w telewizyjnym formacie o swojskich chłopakach, którzy stają przed dylematem: honor czy kasa. I jak to w polskim, przeżartym obłudą, kinie bywa, oczywiście, wygra honor.
Źli kapitaliści, którzy próbowali skłonić głównego bohatera (granego przez Pawła Małaszyńskiego)
, by służył za pieniądze drużynie piłkarskiej z innego miasteczka, zostaną moralnie pognębieni, a nasz drogi Oskar zrozumie w epilogu, że w życiu oprócz futbolu ważna jest także rodzina. Co było do udowodnienia. Amen.
Jest w filmie jedna postać, która mogłaby rozsadzić od środka sformatowaną fabułkę. To Basia (Olga Bołądź)
– straszna chuliganica, nadgorliwa kibolka, która musi nieustannie potwierdzać swoją wartość w oczach męskich towarzyszy. A jednak się nie mieści, nie pasuje do małomiasteczkowej... społeczności. Dlatego, że wrzeszczy na stadionach zamiast pójść śladem innych kobiet, być jak one, żoną i matką pohukującą na swojego faceta, lecz zarazem posłusznie wypełniającą przypisaną jej rolę.
Basia zrozumie, że nie ma dla niej miejsca w miasteczku – zdradza więc drużynę, zmienia barwy klubowe, za co zostanie ukarana. To ta dziewczyna powinna być główną bohaterką filmu. Ale twórcy wybierają opcję bezpieczniejszą i podążają wydeptanymi ścieżkami za Oskarem. A w zakończeniu po prostu tchórzą. Basia znika z ekranu. Nie wiadomo, co się z nią stało. Gdzieś przepadła, bo przecież psułaby sielski, familijny obrazek.
Jednak, to właśnie historia Basi po raz enty unaocznia, że czas najwyższy pokazać w kinie Polskę (zwłaszcza Polskę prowincjonalną) z punktu widzenia odmieńców. Tych, którzy nie chodzą na mecze, nie chodzą do kościoła, a niedzielny rodzinny obiadek często staje im kością w gardle. Wbrew pozorom, jest takich osób cały legion. Jak sobie radzą? Jak sobie nie radzą? Jak żyją? Jak walczą? Czy w ogóle walczą, czy też uciekają z polskiego zadupia, gdzie pieprz rośnie? Oto są naprawdę istotne pytania!
A propos za-dupia... Dystrybutor szeroko promuje „Skrzydlate świnie” niby to wielce śmiałą sceną, w której Małaszyński paraduje nago po ulicach miasteczka. Reklama z fotosem przedstawiającym jego pośladki trafiła nawet na portale gejowskie. Gdyby jednak za tym gołym tyłkiem coś stało!
Gdyby Kazejak z Małaszyńskim mieli odwagę pokazać nagą prawdę w całej jej okazałości, także od frontu, zamiast wstydliwie ucinać kadr na wysokości pępka! Może i te świnie są skrzydlate, ale przede wszystkim są wykastrowane ze wszystkiego, co interesujące i pobudzające.