Bij szkopów, mścij braci!
Niegrzeczne dziecko współczesnego kina powraca w doskonałej formie. Quentin Tarantino znowu zmontował pierwszorzędny film. Z dobrą muzyką i jeszcze lepszymi dialogami. Tak, wiem. Powtarzanie za każdym razem, że Tarantino jest autorem świetnych dialogów, robi się już nudne. Ale ten reżyser, jak mało kto w branży, potrafi pisać kapitalne dialogi…
Francja za czasów niemieckiej okupacji. Shosanna (Melanie Lavrent), jako jedyna z całej rodziny, unika śmierci z rąk bezwzględnego esesmana Hansa Landy (Christoph Waltz), najlepszego w tej części Europy „łowcy Żydów”. Dziewczyna ucieka do Paryża. Tam, ukrywając się pod fałszywym nazwiskiem, wyświetla filmy w małym kinie i planuje zemstę na nazistach.
16.07.2010 17:24
W tym samym czasie, gdzieś w Ameryce, porucznik Aldo Raine (Brad Pitt) werbuje ośmiu żołnierzy żydowskiego pochodzenia. Oddział zostanie przerzucony do Francji w jednym celu - zabijać hitlerowców. Każdy z ludzi Raine`a musi dostarczyć swojemu dowódcy po sto nazistowskich skalpów.
Bezwzględna i regularna eliminacja Niemców (czytaj: rozbijanie głowy kijem bejsbolowym i skalpowanie zabitych), okazuje się lepszą bronią w walce z okupantem, niż kilka dywizji razem wziętych. Żydowscy mściciele sieją postrach wśród hitlerowskich żołnierzy. Nieliczni, którym udaje się wyjść cało ze spotkania z „Bękartami wojny” (ale z pamiątką wyciętą na czole), skutecznie obniżają morale w niemieckiej armii. A kiedy do oddziału porucznika Raine`a dołącza sierżant Wehrmachtu i morderca 13 oficerów SS, Hugo Stiglitz (Til Schweiger), sam Hitler domaga się natychmiastowego rozwiązania problemu żydowskiego komanda.
Mijają lata, okupacja nazistów trwa nadal. Pojawia się jednak szansa na odwrócenie losów wojny. „Bękarty…” razem z brytyjską agentką, niemiecką aktorką Bridget von Hammersmack (Diane Kruger) mają zabić przywódców Trzeciej Rzeszy. Wśród gości, którzy pojawią się na premierze nowego filmu Goebbelsa „Duma narodu” będą Goring, Bormann i przede wszystkim Hitler. Ludzie Raine`a nie będą mieli jednak łatwego zadania. Nad bezpieczeństwem niemieckich oficjeli będzie czuwał przebiegły niczym lis pułkownik Landa.
W finale filmu losy wszystkich splatają się w paryskim kinie Shosanny, która przygotowała dla nazistów swoją małą, prywatną „żydowską zemstę”…
Niegrzeczne dziecko współczesnego kina powraca w doskonałej formie. Quentin Tarantino znowu zmontował ze starych klisz i ogranych scen pierwszorzędny film. Z dobrą muzyką i jeszcze lepszymi dialogami. Tak, wiem. Powtarzanie za każdym razem, że Tarantino jest autorem świetnych dialogów, robi się już nudne. Ale ten reżyser, jak mało kto w branży, potrafi pisać kapitalne dialogi. Oto przykład: „Jestem porucznik Aldo Raine. A to są Bękarty. Słyszał pan może o nas? Podziwiam pańskie dokonania, lecz przyznam, że jako zabójca nazistów wciąż jest pan amatorem. Przybyliśmy tu, by sprawdzić, czy chce pan stać się zawodowcem”. Mistrzostwo świata.
Nie mniejsze słowa uznania należą się aktorom. Brad Pitt i Til Schweiger doskonale odnajdują się w swoich rolach. Pitt mówi z zabawnym akcentem. Schweiger jako porucznik Wehrmachtu, który alergicznie reaguje na esesmanów, w niczym mu nie ustępuje. Na gwiazdę filmu wyrasta jednak Christoph Waltz. Ten austriacki aktor, kradnie show za każdym razem, kiedy pojawi się na ekranie.
Niektórzy krytycy i recenzenci zarzucają Tarantino, że raz po raz „odgrzewa nieświeżą potrawę”, że dawno już przestał być oryginalny. Jeżeli robi to tak, jak „Bękartach wojny”, to ja biję mu głośno brawo.
Film miał premierę podczas festiwalu w Cannes, gdzie walczył o Złotą Palmę. Aby dostać się na pokaz, trzeba było odczekać wiele godzin w długiej kolejce. Po dwóch tygodniach od premiery w USA, obraz zarobił blisko 100 mln dolarów. Do polskich kin „Bękarty…” wchodzą w piątek. Założę się, że zdeklasują pozostałe premiery i zanotują najlepsze otwarcie spośród wszystkich filmów Tarantino. Stawiam bagnet („PERKUN”) mojego dziadka z czasów II wojny światowej. Pytałem- nie służył w Wehrmachcie.
- Tytuł recenzji to fragment tekstu piosenki Lao Che z płyty „Powstanie Warszawskie” (Ars Mundi; 2005)