Bożena Janicka: ''Igrzyska śmierci'' i PG‑13
Jeśli tytuł filmu brzmi: *„Igrzyska śmierci”, a obok jest informacja: „dozwolony od lat 12”, rodzic dwunastolatka może się trochę przestraszyć. Tymczasem nie ma się czego bać, a przynajmniej nie aż tak, jak mógłby zaniepokoić tytuł.*
Film jest ekranizacja powieści Suzanne Collins, wydanej również w polskim tłumaczeniu, podobno niebywale popularnej wśród amerykańskich nastolatków. U nas, zdaje się, trochę mniej. W przypadku filmu może być inaczej. Jest atrakcyjny, a ponadto główną postać gra Jennifer Lawrance, nominowana do Oscara za rolę w „Do szpiku kości”. Właśnie ona – na ekranie ma na imię Katniss – i Peeta, jej filmowy partner w walce o życie (Josh Hutcherson) potwierdzą jeszcze raz stuprocentowa prawdę, że kto jest odważny, wytrwały i w ogóle w porządku, ten na pewno nie zginie; przynajmniej w filmie dla PG-13.
Tajemnicze PG-13 to po prostu amerykańska definicja jednej z tzw. kategorii wiekowych, kina są zobowiązane do ich przestrzegania. Rozszyfrowując: PG-13, czyli Parent’s Guardian, pod opieką rodziców, od lat 13 (u nas granica tej kategorii jest niższa – 12). Lecz jeśli z dwunastolatkiem przyjdzie do kina szanowny „parent”, może go zaciekawić nie tylko sama akcja, ale coś jeszcze.
Zobaczy wizję świata, który po jakiejś katastrofalnej rewolcie wcale się nie opamiętał, lecz wyolbrzymił dawne grzechy. I chociaż to tylko fantazja na temat przyszłości, na pewno nie jest wyłącznie tworem wyobraźni.
W filmie „Chciwość” pewien superbankier oświadczył, że społeczeństwo dzieliło się zawsze, dzieli i dzielić będzie na „tłuste koty” i „głodne psy”. W „Igrzyskach śmierci” ten podział występuje w postaci skrajnej. W absurdalnym luksusie żyje część obywateli państwa o nazwie Panem, mieszkających w stolicy o nazwie Kapitol. Pracują na nich ludzie z tzw. dystryktów zewnętrznych, głodujący nędzarze, pilnowani przez strażników, żeby nie mogli się stamtąd wydostać. Coś jednak łączy wszystkich: z jednakowym przejęciem oglądają w telewizji transmitowane na żywo okrutne widowisko – Igrzyska śmierci. Oglądają „tłuste koty”, bo chcą wypuścić trochę powietrza, inaczej mogliby pęknąć z przeżarcia, a „głodne psy” – bo mają nadzieję, że kiedyś zwycięży jakiś „ich” – dla nich i za nich.
W Igrzyskach walczą bowiem o życie przedstawiciele „zewnętrznych dystryktów”. Raz do roku każdy dystrykt musi wylosować jednego chłopca i jedną dziewczynę w wieku od lat 12 do 18; ktoś spośród nich zostanie zwycięzcą. Rzecz w tym, że zwyciężyć, czyli przeżyć ma prawo tylko jeden. Każdy może więc powiększyć swoją szansę, wykańczając innych.
Ale to nie jest film o zabijaniu, raczej o tym, jak się nie dać zabić, nie zabijając samemu. Dostał przecież kategorię PG-13. Dla widzów w wieku mniej więcej gimnazjalnym najbardziej zajmujące będzie to, co zrobią Katniss i Peeta, żeby się uratować, natomiast ktoś pełnoletni zacznie się chyba także zastanawiać, dlaczego musi zginąć reszta.
W amerykańskich filmach pada zwykle z ekranu jakaś odzywka, oświetlająca całość. Tutaj brzmi tak: „Gdyby ludzie nie chcieli tego oglądać, nie byłoby Igrzysk śmierci”. Odpowiednikiem Minotaura jest więc w Panem telewizja. Nie tyle ona sama – „gdyby ludzie nie chcieli tego oglądać…” – ile jej widzowie, pożądający takich widowisk. W „Igrzyskach śmierci” pokazano tę prawdę obrazem, bo to przecież film dla PG-13. A to jest coś więcej, niż zwykła konstatacja.
Siedzi więc w jakiejś supersali tłum mieszkańców Kapitolu z fantastycznego jutra, tak dziwaczny, że prawie odczłowieczony. W pewnej chwili można ulec złudzeniu, że to wielogłowy potwór, który w radosnym oczekiwaniu, łaknąc krwi, wysyła innych na śmierć. Nie bez powodu ktoś, kto chce Katniss pomóc uczy ją nie tego, jak walczyć w starciu z innymi uczestnikami Igrzysk, lecz jak się zaprezentować na scenie w czasie poprzedzającego Igrzyska wielkiego show. Słowem uczy ją, jak ugłaskać potwora.
Wymieszano w „Igrzyskach śmierci” coś dla PG-13 z czymś bez oznaczania wieku, jakieś fantastyczne jutro z najzupełniej realnym dziś. Oto niemłody już zwycięzca w którymś z poprzednich Igrzysk, teraz rzadko trzeźwy celebryta; oto komisja, która ma oceniać umiejętności kandydatów, ale zajęta jest konsumpcją z obficie zaopatrzonego bufetu. Natomiast same Igrzyska wyglądają na dalszy ciąg Paintballu, tyle, że bez hipokryzji dzisiejszej postaci tej gry – że to tylko taka zabawa.
Pomysł Igrzysk śmierci pochodzi od Prezydenta, siwowłosego starca, wykonuje zadanie sztab dojrzałych facetów (plus jedna dojrzała pani), do roli ofiar przeznaczono młodych. A więc to starzy wysyłają młodych na śmierć; święta prawda, również w realu, tak prowadzi się wojny. Ale to nie jest takie proste, niektórych spośród tamtych dwadzieściorga czworga należało by się bać nie mniej, niż Prezydenta. Naszą Katniss ścigają najbardziej zajadle – bo jest najlepsza, może wygrać. W pewnej scenie schroniła się na drzewo, a pod nim czeka „cała czereda milczących, posępnych najeżonych drapieżców”, która „stłoczyła się koło pnia, a herszt jął ujadać zaciekle”. To z „Księgi dżungli” Rudyarda Kiplinga, pasuje jak ulał. Ale Mowgli też się wtedy uratował.