"Być jak Kazimierz Deyna" nie jest wcale łatwo
Pokazany w ramach Panoramy Polskiego Kina debiut filmowy *Anny Wieczur-Bluszcz to bez wątpienia najlepszy film pokazany we wspomnianym cyklu. Równie dobrze mógłby powalczyć w Konkursie Głównym, ponieważ wzbudził sporo emocji wśród festiwalowej widowni, która długo rozmawiała o nim po wyjściu z kina. Tym bardziej dziwi, dlaczego zorganizowano tylko dwie projekcje.*
„Być jak Kazimierz Deyna” to film inicjacyjny, pokazujący nie tylko wchodzenie w dorosłość, ale i bolesne rozczarowanie, jakie niesie sprzeciwianie się woli rodziców i niespełnianie oczekiwań, jakie w nas pokładano. Narrator opowieści i jej główny bohater Kazik (w tej roli Marcin Korcz) urodził się w październiku 1977 roku, kiedy to Polska drużyna piłkarska grała z Portugalią. W tym dniu został namaszczony na następcę wielkiego Deyny – przynajmmniej takie było marzenie ojca. Całe dzieciństwo Kazika zostało podporządkowane treningom piłkarskim i szkoleniom, mającym doprowadzić bohatera na szczyty reprezentacyjnej kariery. Kazik jednak bardziej skłonny był do pisania poezji i trwonienia czasu na „konstruktywne nicnierobienie”. Wszystko to obserwujemy w przaśnej polskiej rzeczywistości okresu przemian ustrojowych.
Reżyserka dobrze radzi sobie z wprowadzaniem subtelnej kpiny i śmiało trawestuje kapitalistyczne zapędy Polaków końca lat 80. Widzimy słynne białe męskie skarpety, są także ortalionowe kurtki, używane samochody sprowadzane zza granicy, a z czasem pojawia się pragnienie wyjazdów zagranicznych i zarabiania prawdziwych pieniędzy.
Kazik dorasta w Dobroszycach, w końcu wyjeżdża na studia, chce znaleźć własną drogę, ale sam nie wie, co mógłby zrobić ze swoim życiem. To słodko-gorzkie rozważanie o tym, co humanista może zaoferować współczesnym rynkom pracy, a także czy jedyną drogą kariery są korporacje. A może dzisiaj osiąga się sukces oparty na deficycie, niedoskonałości? W końcu bohater pisze książkę „O chłopcu, który nie został piłkarzem”.
Wieczur-Bluszczza wszelką cenę dążyła do kompozycji klamrowej i to spowodowało nadmiar dłużyzn, ale wszelkie niedociągnięcia zrekompensowali świetni aktorzy. Doskonałe decyzje obsadowe spowodowały, że film ogląda się z wielką przyjemnością. Drugi plan przykuwa uwagę na długie minuty – Gabriela Muskała jako matka, świetny Przemysław Bluszcz w roli ojca Kazika, a także fenomenalny Piotr Głowacki, o którym z pewnością wkrótce będzie głośno (warto w tym miejscu wspomnieć wspaniałą rolę w filmie „80 milionów”). Nieco gorzej wypada na tym tle główny bohater, którego zagrał Marcin Korcz, ale z
pewnością jako młody aktor miał trudne zadanie, próbując dorównać tak znakomitym artystom.
„Być jak Kazimierz Deyna”wypełnia pewien deficyt w polskim kinie – bez nadęcia i pretensjonalnych treli opowiada historię everymana, który ma szansę na sukces, tak jak każdy z nas. I nie musi przy tym wykazywać się talentem piłkarskim czy medialnymi popisami – wystarczy, że robi coś, co niesie ze sobą sens, i jest dzięki temu szczęśliwy. Tylko tyle, a może aż tyle? Bez martyrologii, ale z szerokim i zabawnie ujętym kontekstem naszych polskich bolączek. A przy tym mamy okazję do nieco sentymentalnego powrotu do PRL-u.