Była "dziewczyną Bonda" i muzą Tarantino. "W każdym wywiadzie powtarzam: Wciąż żyję"
- Pewnie, że chciałabym zagrać twardą s...kę, ale prawda jest taka, że moja kariera opierała się na moim wyglądzie, moim seksapilu. Czy mam powiedzieć temu nie? Nie. Tak utorowałam sobie drogę w przemyśle filmowym - mówi w rozmowie z WP legenda światowego kina Barbara Bouchet.
Magda Drozdek, Wirtualna Polska: Spodziewałaś się, że masz fanów w Polsce?
Barbara Bouchet: Ani trochę. Byłam zaskoczona, gdy zaproszono mnie na Octopus Film Festival do Gdańska. Zaczęłam grać w filmach w latach 60. Przez wiele, wiele lat nie miałam pojęcia, że w ogóle mam jakichkolwiek fanów na świecie. Zorientowałam się kilka lat temu, gdy zaproszono mnie do Nowego Jorku, by rozdawać autografy. Pomyślałam, że to dziwna propozycja, ale mimo wszystko poleciałam. Na miejscu, ku mojemu zaskoczeniu, zebrali się tam ludzie z różnych części świata, którzy ustawili się w kolejce, by zdobyć mój autograf. Mój Boże, oni za to chcieli płacić!
Ci fani ustawiający się w kolejkach znają cię przede wszystkim z jakich produkcji?
Są trzy typy fanów. Ci, którzy przede wszystkim znają mnie jako dziewczynę Bonda z "Casino Royale". Ci, którzy pamiętają mnie ze "Star Treka", gdzie grałam Kelindę. I ci, którzy mają obsesję na punkcie horrorów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Od czego to wszystko się zaczęło?
Aktorstwo pojawiło się w moim życiu bardzo naturalnie. Tata była operatorem i fotografem, który uczył mnie pozowania. Po tym, jak wyemigrowaliśmy z Czech do Stanów Zjednoczonych, poznałam na siłowni kobietę, która zaproponowała mi pracę w modelingu. Wystawiała mnie na wszystkie możliwe konkursy piękności. I wszystkie wygrywałam. Zaczęła kiełkować we mnie myśl, że może naprawdę jestem w tym dobra i mogłabym spróbować sił w świecie filmu, powolutku kierować się w stronę Hollywood. Wypracowałam sobie karierę od samych podstaw.
Jak wyglądała rzeczywistość młodej aktorki te kilka dekad temu?
Żeby móc pracować w Hollywood, sprzedawałam kurczaki z rożna, sprzedawałam buty. Pracowałam, by mieć na jedzenie i opłacić czynsz. W końcu przyszedł mój wielki moment, gdy zatrudniono mnie do pracy przy filmie "In Harm’s Way" Otto Premingera. Zapytał, czy potrafię pływać, a ja się bałam wody! Mówił, że w filmie jest scena, w której leżę na skale i nagle przykrywa mnie wysoka fala, i że jeśli nie potrafię pływać, to się tam utopię. Powiedziałam mu, że dla tego filmu nauczę się pływać. I tak zrobiłam.
Pracę dostałaś.
Tak i kontrakt z wytwórnią na kolejne siedem lat. W tamtych latach wyglądało to tak, że producenci filmowi tworzyli sobie coś w rodzaju prywatnej stajni aktorów i aktorek. Płacili im co tydzień jakieś drobne pieniądze, by po prostu mieli za co żyć. Następnie "sprzedawali" aktorów i aktorki reżyserom czy innym producentom, którzy robili jakiś film. Tak zarabiali wielkie pieniądze. Któregoś razu dowiedziałam się, że jeden z reżyserów chciał mnie w swoim filmie, ale producent, z którym miałam podpisany kontrakt stwierdził, że on nie będzie się tym zajmował, bo on kasy w danej chwili ma pod dostatkiem. Miałam 17 lat i musiałam grać, by mieć na życie. On może nie potrzebował pieniędzy, ale ja tak. Miałam szczęście, że producent uwolnił mnie z kontraktu i mogłam zacząć współpracę z tym drugim.
W 1967 r. zagrałaś w "Casino Royale". Miałaś 24 lata. To był dla ciebie przełom w karierze?
Przede wszystkim to była wielka przygoda. Plan zdjęciowy w Londynie trwał ponad rok. Ach, jak tęskniłam za słońcem. Któregoś dnia, gdy w końcu zrobiło się gorąco, poszłam opalać się w Hyde Parku. I jak tak leżałam w bikini, to aresztowała mnie policja. David Niven, który w "Casino Royale" grał Jamesa Bonda, w kontrakcie miał zapisane, że co jakiś czas opuszcza Londyn i leci do swojej rodziny na południe Francji. Stwierdził, że mogę latać razem z nim, bo jak coś mu się stanie, to ja i tak nie będę miała pracy. Głupia byłam. Tak się opaliłam we Francji, że prawie straciłam kontrakt. Wspominam ten film z rozrzewnieniem, bo wiele znaczy w mojej karierze.
Krytykuje się dziś to, jak przedstawiano "dziewczyny Bonda" przez lata. Śliczne, seksowne, pokazujące ciało i tyle. Dzisiaj to już inne postaci.
Zmieniło się podejście do tworzenia kobiecych postaci, które nie są już tylko kwiatkami przy kożuchu faceta. Grzmi się, że kobiety są źle pokazywane w filmach, że wykorzystuje się tylko ich wygląd. Pewnie, chciałabym zagrać twardą s...kę, ale prawda jest taka, że moja kariera opierała się na moim wyglądzie, moim seksapilu. Czy mam powiedzieć temu nie? Nie. Tak utorowałam sobie drogę w przemyśle filmowym. Ale akceptowałam to do momentu, gdy skończyłam 39 lat.
Co było potem?
W wieku 40 lat powiedziałam dość obsadzaniu mnie w rolach wyłącznie ślicznych, seksownych kobiet. Stwierdziłam, że odejdę ze świata filmu na własnych warunkach, zanim ktoś inny powie mi, że to już koniec. I odeszłam. Planowałam zrobić sobie 10 lat przerwy, po których chciałam wrócić w wieku 50 lat i grać bardziej doświadczone życiem panie. Tylko musiałam znaleźć sobie jakieś zajęcie. W tamtym czasie w Stanach ogromną popularnością cieszyła się Jane Fonda, która uczyła Amerykanki fitnessu. We Włoszech, gdzie wtedy mieszkałam, w ogóle nie było takiego trendu.
Stałaś się włoską Jane Fondą?
Miałam swoje własne show, w którym pokazywałam ćwiczenia i program treningowy. Miałam własną linię ubrań sportowych. Zapomniałam o kręceniu filmów. Myślałam, że już nigdy do tego nie wrócę. Urodził mi się drugi syn i ni stąd, ni zowąd minęły dwie dekady na filmowej emeryturze. Aż któregoś dnia zadzwoniła do mnie siostra z informacją, że Martin Scorsese jest w Rzymie i będzie kręcił nowy film. Stwierdziła, żebym zorientowała się, czy ma może dla mnie jakąś rolę, skoro dzieciaki są już odchowane. To nie byłby zły pomysł, by wrócić do grania razem z Martinem Scorsesem.
I to w "Gangach Nowego Jorku"!
Moja agentka rozeznała się w sytuacji i przekazała mi, że nieobsadzona jest niewielka rola pani Schermerhorn. Dla mnie to było bez znaczenia. Chciałam zagrać w tej produkcji. Zgłosiłam się na casting, dostałam pracę. Jakaż to była satysfakcja, gdy na planie podszedł do mnie Martin Scorsese i podziękował za to, że zgodziłam się przyjąć tak niewielką rolę. Powiedział wtedy: "Widziałem wszystkie twoje filmy". Co?! Wszystkie? Martin Scorsese mnie kojarzy?! To było niesamowite spotkanie. Nasze rodziny spędziły razem święta Bożego Narodzenia.
A jak w twoim życiu pojawił się Quentin Tarantino?
Pracowałam w Mediolanie, gdzie spotkałam dwóch dziennikarzy. Zapytali się mnie, czy jestem świadoma tego, że jestem ikoną dla Quentina Tarantino. Zrobiłam wielkie oczy, bo co ja mogłam mieć wspólnego z twórczością Tarantino. Ja brzydzę się rozlewem krwi na ekranie. Ale panowie stwierdzili, że wyślą mi link do wywiadu, w którym Tarantino się mną zachwyca. A jednak nie wymyślili tego. Niedługo później zadzwonił do mnie dyrektor festiwalu w Wenecji i obwieścił, że zaprosił na to wydarzenie Tarantino, ale on postawił warunek. Przyjedzie tylko wtedy, jeśli będzie mógł mnie osobiście poznać. Och, jakież to było dobre uczucie. Po tych wszystkich latach, gdy uważano, że moje filmy są niewystarczająco dobre i mądre na festiwal w Wenecji.
Tarantino pośrednio wpłynął na twoją karierę, prawda?
Zyskałam masę nowych fanów, którzy kochali twórczość Tarantino. Prawie tak, jakbym zagrała w jednym z jego filmów. Wiesz, proponowano mi rolę w "Bękartach wojny". Miałam mówić tam coś po francusku, a francuskiego nie znałam. Ostatecznie odpuściłam. Wzięłam udział we włoskiej premierze filmu, na której był Tarantino. Tuż przed pokazem usiadł obok mnie i powiedział: "Kochana, dobrze, że nie przyjęłaś tej roli, bo film był tak długi, że jedyną postacią, którą mogłem wyciąć, była właśnie ta, którą miałaś zagrać. Czy wiesz, jakbym się czuł, gdybym był zmuszony cię usunąć?".
Co mu odpowiedziałaś?
"Czego cię to uczy? Nie proponuj mi roli, którą prawdopodobnie będziesz musiał wyciąć". Od tamtej pory jeszcze nic mi nie zaproponował. Tarantino co roku powtarza, że odchodzi z tego biznesu. Nie wierzę, jest za bardzo zaangażowany w kręcenie filmów. Co innego miałby robić? Przejść na emeryturę i zajmować się dziećmi?
Ciekawi mnie, jak z twojej perspektywy zmienia się branża filmowa. Dzisiaj jest Instagram, TikTok, ludzie dostają pracę, bo mają duże zasięgi. Co o tym myślisz?
Profesjonaliści tak nie zarabiają. Młodzi, owszem. Żyją z nadzieją, że staną się influencerami i dzięki publikowaniu treści zyskają popularność i kontrakty. Nienawidzę słowa "Influence". Do czego inspirują? Co zrobiłeś w życiu? Nic. Założyłeś ładne ubrania, wybrałeś fajne buty i tyle. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić takiego życia dla siebie. Gdy zaczynałam pracę w tym biznesie, nie mieliśmy telefonów komórkowych. Nikt z nas nie wiedział, że jakiś film przyniósł mu popularność. Robiło się swoje na planie, potem brało się następną pracę. Tylko producenci mieli wiedzę, jak zarabiały ich filmy.
A co z pieniędzmi dla was, aktorów?
Kilka dekad temu producentów i agentów nie obchodziło zupełnie to, by opłacać składki emerytalne. Nie było takiego tematu. A jak człowiek jest młody, to w ogóle nie myśli o swojej emeryturze. Gdy w wieku 65 lat przyszło mi odebrać moją pierwszą emeryturę, popłakałam się. Nikt mi nic nie opłacał dekadami. Producenci zgarniali nasze pieniądze do swoich kieszeni. Skończyłam z emeryturą w wysokości 550 euro, co nie starczyło nawet na opłacenie czynszu za mieszkanie. Nie tylko ja tak skończyłam. Wielu aktorów, którzy grali w filmach dziś uznawanych za kultowe, zostało pozbawionych pieniędzy. Fabio Testi, legenda włoskiego kina. Zagrał w ponad 90 filmach. Dziś ma 82 lata i 1000 euro emerytury. Tyle pracy i ledwo nas stać na czynsz? Dlatego dalej pracuję. Za emeryturę nie opłaciłabym rachunku za prąd. Amerykańskie gildie chronią aktorów i aktorki. Włosi - nie.
Chcesz czy musisz dalej grać w filmach?
Chcę. Nie myślę o tym, by kolejny raz się odsunąć. Chcę grać postaci w moim wieku. Łatwo nie jest. Gdy wróciłam po przerwie do tego biznesu i ktoś rzucał, że może zatrudnimy tę Bouchet, to padało pełne zaskoczenia: "To ona jeszcze żyje?". W każdym wywiadzie powtarzam: Wciąż żyję. Jestem i pracuję. Zróbcie ze mnie staruszkę. Zróbcie mnie na brzydką, ale dajcie mi pracę. To się udało. Zagrałam w filmie "Babcia w zamrażarce". Tytułowa rola. We włoskiej telewizji puszczają ten film przynajmniej raz w miesiącu. Spełniłam swoje marzenie i zagrałam starszą babcię.
Emerytura wzrosła?
Niewiele, może sięga z 800 euro.
Dzisiaj, dzięki nowym technologiom, możesz zagrać młodszą wersję siebie. Jak Harrison Ford w nowym "Indiana Jones".
Wiesz, nie ma w tym nic interesującego. Młodych jest mnóstwo. Nie zrobiłam sobie ani jednej operacji plastycznej. Nie zgadzam się z tym. Wszyscy wyglądają identycznie. A czy ja chcę wyglądać jak inni? Nigdy w życiu. Chcę grać babcie i jest mi z tym dobrze. Wiem, że może nie dostanę już żadnej dużej roli, ale z tym też jestem pogodzona. OK, będę grać małe cameo. Jestem zadowolona z życia, które mam. Jestem spełnioną kobietą.
Co byś powiedziała 17-letniej Barbarze, która smażyła kurczaki, by stać ją było na życie i która po godzinach starała się o pracę w filmie?
Powiedziałabym: zrobisz to po swojemu. I did it my way, jak śpiewa Frank Sinatra.
rozmawiała Magda Drozdek, dziennikarka Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" ogłaszamy zwycięzcę starcia kinowych hegemonów, czyli "Barbie" i "Oppenheimera", a także zaglądamy do "Silosu", gdzie schronili się ludzie płacący za Apple TV+. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.